Paweł Faron o Red Bul X-Alps 2013: „To była emocjonująca końcówka”
W miniony piątek w samo południe zakończył się najniebezpieczniejszy rajd świata. Paweł Faron, jedyny startujący Polak zajął ostatecznie 14 miejsce poprawiając jednocześnie swój wynik sprzed dwóch lat. Polski portal Red Bull przeprowadził z Pawełem Faronem o najciekawszych momentach Red Bull X-Alps 2013.
Red Bull: Jak było na imprezie?
Paweł Faron: Dobrze. Tylko trochę byłem zmęczony, bo zasuwałem całą noc na nogach, a potem musiałem do 12:00 wytrzymać. Ale dałem radę.
RB: Rozmawiałeś z innymi zawodnikami?
PF: Tak. Rozmawiałem z kilkoma.
RB: Słyszałeś jakieś fajne historie z wyścigu?
PF: Najbardziej niesamowitą mam chyba ja. Zgubiłem telefon. Wpadł do śmieci. To było w rejonie Interlaken. Chłopaki wyrzucili te śmieci do kosza pod tablicą informacyjną z mapą, a ja poszedłem dalej na trasę. Następnego dnia budzę się rano i zastanawiam: Gdzie jest mój telefon? Mówię: Szwagier, zadzwoń do mnie, może gdzieś się w aucie zawieruszył, albo ktoś go znalazł? Po pięciu minutach na drugi telefon dostaję sms-a od supportera austriackiego, z informacją, że znalazł telefon i pytaniem, czy przypadkiem ja go nie zgubiłem. Dzwonię i pytam: Skąd ty go masz? A on mówi: Wyobraź sobie, że patrzę na mapę na tablicy i nagle słyszę, że w koszu na śmieci dzwoni telefon. Zorientował się, że to nasz po numerach telefonów.
Paweł Faron podczas Red Bull X-Alps 2013
RB: A na trasie nie działo się nic ciekawego?
PF: Miałem takie lądowanie na przełęczy, że naprawdę… było ciepło. Wiał wiatr około 50 km/h. To było na wysokości 2300, czy 2200 m n.p.m. Szły tam druty wysokiego napięcia, a obok były skały, żadnego miejsca do lądowania – makabra. Miałem taką wysokość, że myślałem, że spokojnie przeskoczę. Nagle przycisnęło mnie do samej ziemi i musiałem lądować – w takim miejscu! To jest nieprawdopodobne! Wylądowałem na 10 metrach kwadratowych. Za mną była przepaść, a wiatr był na tyle silny, że nie mogłem zgasić „glajta”. Zaczęło mnie ciągnąć do tej przepaści. Obok stali ludzie. Cztery osoby patrzyły, co się ze mną dzieje i nikt mi nie pomógł! Wiatr był tak silny, że mi cały czas napełniał skrzydło. Jakoś zablokowałem nogi na tej skale, a glajt cały czas w nią walił. Trochę go wtedy potargałem. Na chwileczkę przestało wiać i jakoś go wtedy zgasiłem. Naprawiłem skrzydło na ile się dało i potem już leciałem z takim poklejonym.
RB: Walka trwała do samego końca. Jesteś 14., ale kilku rywali było blisko…
PF: Końcówka była bardzo fajna. Lecieliśmy we dwóch z Thomasem Dorlodotem z Belgii na metę. Wyobraź sobie, że w ostatnich pięciu sekundach go wyprzedziłem, tylko że tracklog nie zalogował punktu i wyszło na to, że o 12:00 był metr przede mną. (śmiech) Mam szybsze skrzydło. Wyprzedziłem go w ostatnich piętnastu sekundach.
RB: Będziesz protestował?
PF: Nie. No skąd. 13. czy 14., to nie ma wielkiego znaczenia. Lecieliśmy razem. Następnym razem będzie lepiej. Mam powód żeby jeszcze raz wystąpić i wejść do tej dziesiątki. Ten finisz był bardzo ciekawy. Doliną szedł Rosjanin, który był przede mną, a myśmy lecieli razem z Belgiem. On szedł, a my musieliśmy się kręcić, bo była słaba termika. Ja nie wiedziałem, że on tam jest. Czekałem, aż się wykręcę jak najwyżej, dopiero tuż przed 12:00, o której kończył się czas zawodów „wcisnąłem speeda”. W ostatnich czterech minutach wyprzedziłem jeszcze Rosjanina. To była emocjonująca końcówka, bo walczyliśmy przez 13 dni i nagle w ciągu ostatnich trzech, czy czterech minut znalazło się nas trzech w jednym miejscu. Sekundy zdecydowały o tym, kto wygrał. Nie miało znaczenia, że wcześniej przelecieliśmy 1500 km. To było strasznie śmieszne.
Wręczenie nagród w Monako fot. Vitek Ludvik
RB: Bardzo jesteś zmęczony po prawie dwóch tygodniach wędrówki?
PF: Trochę jestem zmęczony. Nogi mnie po prostu bolą. Wczoraj maszerowałem przez całą noc. Troszeczkę dostałem w kość. Nogi muszą poboleć, bo w ostatnich dniach zrobiłem trochę kilometrów. Najważniejsze, że nie jest tak, jak ostatnim razem. Wtedy ledwo chodziłem, przez dwa tygodnie cały czas kulałem na obie nogi. A teraz myślę, że będę chodził normalnie.
RB: Czego brakowało Ci przez ostatnie dwa tygodnie?
PF: Człowiek tęskni za dzieciakami, za rodziną, za żoną. Na szczęście żona od czasu do czasu do mnie dzwoniła i rozmawiałem z moimi dzieciakami. No ale wiesz, jak to jest przez telefon… Ciężko jest z takimi maluszkami. One patrzą na tę mapę w internecie i pytają: Tatusiu, kiedy wrócisz? Czy w ogóle wrócisz? Było ciężko.
RB: Czy miałeś dostateczne wsparcie na trasie? Czy ktoś oprócz żony i "supporterów" podnosił cię na duchu?
PF: Zgubiłem telefon, więc nie miałem możliwości odbierać wszystkich telefonów. Trochę ludzi dzwoniło, dostałem trochę wiadomości. Team austriacki był 100 km za mną, więc dopiero wczoraj go dostałem. Poza tym nie mogłem w czasie rajdu wszystkich telefonów odbierać. Dużo czasu się wtedy traci, a trzeba się skupić nad wyścigiem. Każdy wtedy chce coś doradzić. Zrób to, a zrób tamto… Nie da się w czasie wyścigu słuchać rad innych. Ludzie patrząc na komputer nie wiedzą, co się dzieje tutaj w powietrzu i jak to wygląda. Wszyscy chcą pomóc, ale nie są w stanie. Ja sam muszę to przetrawić i sprawdzić co się dzieje.
Raz byłem w takim momencie, że nie miałem kontaktu z „supporterami”, więc zadzwoniłem do swojego kolegi, żeby mi podpowiedział najbliższe startowisko. Doradził mi, żebym wszedł na taką górkę. Wyszedłem 1000 metrów do góry. Przeczekałem pięć godzin, a wiatr cały czas wiał ze złego kierunku i nie mogłem w ogóle wystartować. Dopiero rzuciłem się w przepaść. Startowałem z wiatrem w plecy. Skrzydło stawiałem nie od stoku, jak normalnie, tylko pod górę. Potem w momencie je odwróciłem i rzuciłem się w przepaść. To było szaleństwo. Ludzie, którzy patrzą na komputer nie są w stanie przewidzieć wszystkiego i mimo najszczerszych chęci, nie są w stanie mi tam za bardzo pomóc.
Zdjęcie z dziennika Pawła na stronie zawodów
RB: Co zrobisz po powrocie do domu?
PF: Pierwsze, co zrobię, to wezmę całą rodzinę i pojedziemy gdzieś na parę dni, żeby pobyć ze sobą.
RB: Dzięki za rozmowę.
Komentarze