Historia: polscy lotnicy i ich przynoszące szczęście maskotki
Odradzające się polskie lotnictwo miało legendarnego pilota, którego mistrzowskie umiejętności akrobacji powietrznej szły w parze z przesądem i wiarą w przynoszące szczęście maskotki.
Adam Haber-Włyński, bo o nim mowa, latał początkowo w towarzystwie zabieranego do kabiny kota. Zwierzak był na pokładzie także 8 maja 1914 roku, kiedy Haber rozbił samolot, obaj jednak przeżyli. Później lotnik dalej latał z kotem, ale już w bezpieczniejszej formie. Wizerunek kota został namalowany na jednym z Albatrosów DIII z Ławicy, nr 2586/17.
Janusz Meissner w genialnych wspomnieniach „Jak dziś pamiętam” napisał: „Szefem pilotażu, a zarazem instruktorem akrobacji i walki powietrznej jest kontraktowy pilot cywilny o światowej sławie Adam Haber-Włyński. Zdobył niezliczoną ilość nagród sportowych, popisywał się akrobacją w całej Europie, ulegał wielu katastrofom, z których wychodził połamany, ledwie żywy i – lata dalej!”.
Nawet najodważniejsi piloci nie wyobrażali sobie lotu bez maskotki na szczęście! Wielką popularność pluszaki przeżyły w czasie wojny, gdy duże straty i niebezpieczny charakter działań wzmocniły wiarę w przesądy i chęć przeżycia za wszelką cenę. Wśród maskotek dużo było psów (Ciapek, czarny kundelek, maskotka Dywizjonu 305), koty, kaczka, małpa, wąż trawny i…
Zosia – laleczka w krakowskim stroju. Latała na misje bombowe w kabinie Wellingtona BH-Z z 300 Dywizjonu. Samolot nosił nazwę własną „Zosia”, a został podarowany przez „matkę chrzestną” maszyny – Zofię Mańkowską, po mężu Szajdzicką. Laleczka zawsze przynosiła szczęście załodze, co na kartach swojego pamiętnika podkreślał nawigator „Zosi”, Aleksander Chełstowski.
Komentarze