Przejdź do treści
Źródło artykułu

Gotowi na F-35?

Sam jest niewidoczny dla radarów, a jego sensory pozwalają pilotowi dostrzec to, co ukryte dla innych maszyn. F-35 zmieni Wojsko Polskie. Jego wejście do służby będzie przełomem dla całego systemu dowodzenia i prowadzenia walki. O tym, jak się przygotować na taką rewolucję, rozmawiamy z gen. bryg. pil. Ireneuszem Nowakiem, dowódcą 2 Skrzydła Lotnictwa Taktycznego.

W dyskusji o samolotach V generacji podkreśla się właściwie tylko jedną cechę tych maszyn, czyli niską wykrywalność samolotów przez radary.

Gen. bryg. pil. Ireneusz Nowak: To ich bardzo ważna cecha, ale nie tylko o to chodzi w V generacji. To zupełnie nowa idea użycia platformy powietrznej na polu walki. Samolot V generacji, oprócz radaru z aktywnie skanowaną anteną (AESA), ma dużo innych sensorów, które pracują na przykład w podczerwieni lub zbierają dane o promieniowaniu elektromagnetycznym z przeróżnych źródeł, nie tylko zestawów przeciwlotniczych, ale też radarów okrętowych czy naziemnych przeciwnika. Oprócz tego samolot pozyskuje również dane rozpoznawcze w paśmie widzialnym – elektrooptycznym, jak np. F-16 z zasobnikiem Sniper lub DB-110. Dodatkowo samoloty V generacji budowane są w oparciu o ideę „sensor fusion” – informacja dostarczana pilotowi w kokpicie z kilku źródeł jest już wstępnie obrobiona i zinterpretowana. Oznacza to, że pilot F-35 nie musi już np. cały czas myśleć i manualnie kontrolować, jaki wycinek przestrzeni powietrznej widzi jego radar i zestawiać tej informacji z otrzymaną np. z systemu identyfikacji swój-obcy, gdy chce zidentyfikować cel. Ma znacznie wyższą świadomość sytuacyjną w porównaniu do kolegi pilotującego myśliwiec IV generacji. Wszystkie sensory dostarczają mnóstwo informacji, które F-35 mogą wykorzystywać nie tylko na swoją korzyść, nie tylko na korzyść swojego ugrupowania, one mogą je przekazywać wszystkim „graczom” na polu walki. Mogą więc z tego ogromu informacji korzystać okręty, stanowiska dowodzenia na lądzie, nawigatorzy naprowadzania statków powietrznych i oczywiście inne maszyny w powietrzu, w tym samoloty IV generacji. Tak będzie wyglądała przyszłość. Operacje będą miały charakter „multi domain”, nie przychodzi mi do głowy odpowiednie słowo w języku polskim, które właściwie by to tłumaczyło...

Nie chodzi przecież o operacje połączone…

Nie. Gdy mówimy o połączoności, wyobrażamy to sobie tak: tworzymy komponent morski, lądowy, powietrzny i wspólnie wykonujemy operację w określonym obszarze. Mimo że wspólnie, to jednak każdy w swoim zakresie. A tu nie łączymy komponentów tylko mamy jedność, w której dowodzenie jest dynamiczne i w wielu domenach jednocześnie. W niedalekiej przyszłości, już w 2035 roku, Amerykanie chcą stworzyć Multi Domain Operation Center, czyli takie centrum dowodzenia, które będzie zdolne do prowadzenia operacji we wszystkich przestrzeniach jednocześnie: na morzu, lądzie i w powietrzu, ale także cyberprzestrzeni i kosmosie. I znów: nie będą to operacje połączone, gdzie każdy wykonuje zadania składające się na jedną operację, a jedne działania następują po innych. Tu wszystko stanie się jednością, w której wysiłek wojsk będzie alokowany tam, gdzie jest najbardziej potrzebny i gdzie przyniesie najlepsze efekty. Kluczem do sukcesu stanie się szybkość podejmowanych decyzji i przyjęcie najlepszego wariantu działania w niepewnej sytuacji. Statki powietrzne, okręty, siły na lądzie czy w cyberprzestrzeni będą walczyć jednocześnie, w tym samym czasie. Informacje będą przekazywane z i do różnych platform w czasie rzeczywistym. Wszystkie elementy będą współpracować ze sobą nawzajem. F-35 to samolot, który ma służyć takiej właśnie jedności wykonywania operacji.

Brzmi niesamowicie...

Wiem. Myślę, że trudno się będzie nam, żołnierzom, z tym oswoić.

Ale musicie, skoro kupujemy F-35.

To będzie bardzo gwałtowny przeskok. Dziś mamy problem z połączonością. Tak naprawdę nigdy jej w polskich siłach zbrojnych nie osiągnęliśmy na zadowalającym poziomie. Na poziomie doktrynalnym nie jesteśmy do niej dostatecznie przygotowani. Na poziomie dowodzenia? Reforma dowodzenia z 2014 roku, w wyniku której powstały Dowództwo Generalne i Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych, według mnie była najwyżej połowicznym sukcesem. Nie jest więc idealnie, a za jakiś czas to będzie za mało. F-35 przyniesie Polsce całkiem nowy wymiar prowadzenia operacji. I my musimy ten wymiar zrozumieć. Mam na myśli całe siły zbrojne. Nie tylko siły powietrzne.

Zrozumieć to raz, ale przecież trzeba się do tego przygotować.

Przygotowanie technologiczne to raz. Dwa – to przygotowane mentalne. Nie można dzisiaj być w armii specjalistą w swojej wąziutkiej dziedzinie i mieć klapki na oczach, nie patrzeć dookoła. Trzeba rozumieć całość tego, co dzieje się na polu walki. Nasze siły zbrojne muszą zostać organizacją uczącą się, aspirującą do miana formacji na miarę XXI wieku. Jeśli nie będziemy w tym kierunku iść, nie osiągniemy sukcesu. Musimy mieć otwarte głowy. F-35 będzie tego dobrym probierzem. Jeśli popełnimy błędy, ten samolot stanie się po prostu drogą maszyną, której możliwości nie będziemy w stanie wykorzystać.

Jakie to mogą być błędy?

Chociażby takie, które zostały popełnione przy wprowadzaniu F-16. Utknęliśmy w biurokracji, w stanie braku wzajemnego zrozumienia. Instytucje, których decyzje są ważne, nie prowadzą ze sobą dialogu. Mamy problem z zaopatrywaniem w części zamienne oraz z serwisowaniem samolotów. Zaczynają się problemy z symulatorami, bo nie były modyfikowane. Są już zużyte i potrzebują usprawnień, aby mogły być efektywnie użytkowane przez kolejne 20 lat. Skoro to jest dla nas wyzwaniem, to F-35 będzie jeszcze większym. Nie technicznym, bo ręczę głową, że poradzimy sobie z tym, by latał, żeby go tankować, wymienić olej czy założyć uzbrojenie. Problem widzę choćby w uwarunkowaniach prawnych, w braku sieci, która przetwarzałaby informacje o klauzuli NATO Secret, skoordynowaniu w odpowiednim stopniu systemu dowodzenia, systemu łączności...

Brzmi niepokojąco.

Powiedzmy, że brzmi jak wyzwanie. W sprawie F-35 nie tylko siły powietrzne będą musiały je podjąć, ale absolutnie wszyscy w siłach zbrojnych.


Gen. bryg. pil. Ireneusz Nowak (na zdjęciu jeszcze w stopniu pułkownika) podczas lotu F-16 (fot. Bartek Bera)

Umowy jeszcze nie ma, maszyny trafią do nas za kilka lat. Co już dzisiaj powinno robić wojsko w sprawie F-35?

Otworzyć głowy, uczyć się, wejść w przyspieszony kurs zdobywania wiedzy o tej platformie. A czasu mamy mało. Polska kilka lat temu nie zdecydowała się być państwem partnerskim w programie. Zostaliśmy więc w tyle, jeśli chodzi o wiedzę dotyczącą F-35, nie uczestniczyliśmy w procesie projektowania, modyfikowania, rozwijania samolotu, tworzenia systemu szkolenia itd. Dziś dopiero dowiadujemy się o tym wszystkim. W ramach FMS (Foreign Military Sales – amerykański program eksportu uzbrojenia – red.) będziemy dostawać także wiedzę. Etapami będzie to wyglądało następująco: najpierw Polska będzie musiała podpisać deklarację o ochronie informacji niejawnych związanych z samolotem F-35. Zobowiążemy się tam do przestrzegania pewnych procedur. Następnie podpiszemy kontrakt. Kiedy? Nie wiem. Ale będzie to czas, kiedy otrzymamy olbrzymią dawkę wiedzy i trzeba sobie z tego zdawać sprawę już dziś.

A formalnie? Powstanie zespół do spraw wdrożenia F-35?

Póki co minister obrony narodowej wyznaczył pełnomocnika ds. wdrożenia samolotów V generacji i jest nim gen. bryg. Jacek Pszczoła, inspektor sił powietrznych. Formalnie nie ma jeszcze żadnego zespołu, ale oficerowie sił powietrznych, ja również, już teraz wykonujemy prace z tym związane. Ale to wszystko to jest taki stan „tuż przed”. Dopiero podpisanie umowy sprawi, że ruszy lawina. Stworzenie takiego zespołu jest konieczne, nie wyobrażam sobie wdrażania tak skomplikowanego programu z doskoku, wykonując jednocześnie inne obowiązki. Poza tym jeszcze jedna ważna sprawa – nie wolno rozproszyć tego programu na inspektoraty: sił powietrznych, wsparcia, uzbrojenia. To jest zbyt ważny projekt, by go rozdrabniać.

Czy wie pan już, które z lotnisk stanie się bazą dla F-35?

Już teraz trzeba rozmawiać o lokalizacji baz. To złożone decyzje, a podejmowane będą na bardzo wysokim szczeblu. Wyselekcjonowaliśmy już potencjalne miejsca. Sprawdzaliśmy cztery lokalizacje z amerykańskimi przedstawicielami programu Joint Program Office, którzy mieli swoje kryteria, według których sprawdzali lotniska i infrastrukturę. Czekamy na ich rekomendacje.

Czy pod uwagę brana jest wyremontowana baza w Łasku.

Odpowiem inaczej. Żadna baza w Polsce nie nadaje się do tego, by przyjąć F-35 już dziś. Ale bazom F-16, a w szczególności bazie w Łasku jest najbliżej. Modyfikacje, które trzeba zrobić w Łasku są najmniej kosztowne i czasochłonne. Ale to nie oznacza, że inne lokalizacje nie są brane pod uwagę. A jeśli chodzi o budowanie od zera, to nie mamy na to czasu. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, pierwsze samoloty będziemy mieli już za sześć lat.

Jakie szczególne cechy powinna mieć baza gotowa na F-35?

Tak naprawdę to musi być standardowa baza lotnicza, w której będzie wybudowana odseparowana przestrzeń dla działalności serwisowej samolotów F-35 i operacyjnej, czyli tam gdzie planuje się misje. Oraz miejsce na symulator. Te budynki muszą spełniać szczególne warunki bezpieczeństwa. Symulator w szkoleniu na F-35 pełni kluczową rolę – pamiętajmy, że nie ma tych maszyn w wersji dwuosobowej, czyli loty z instruktorem nie wchodzą w grę.

A pas startowy?

Pas startowy musi również spełniać standardowe wymagania dla maszyn wojskowych. Oczywiście dobrze, aby był w jak najlepszym stanie i jak najdłuższy, ponieważ to zawsze poprawia bezpieczeństwo operacji lotniskowych.

A piloci? Skąd weźmiemy pilotów F-35? Wojsko ma problemy z pilotami samolotów IV generacji...

Pierwsza grupa, której potrzebujemy na start, nie będzie duża. Piloci muszą być jednocześnie doświadczeni i w odpowiednim wieku, by móc przekazać wiedzę dalej. 30, może 40 lat. Ale bez sensu mówić o takich szczegółach. Naprawdę, musimy poczekać aż zaczniemy poznawać F-35, kiedy dowiemy się, jak wygląda system szkolenia Amerykanów, ile godzin potrzeba, by wyszkolić pilota. Wówczas porozmawiamy o detalach.

Zapytam jednak o szczegóły, bo na pewno jakaś koncepcja w siłach powietrznych już jest. Czy piloci MiG-ów-29 będą brani pod uwagę?

Tak, ale nie w pierwszej grupie. Kadra szkolona w pierwszej kolejności będzie musiała od zera stworzyć środowisko pracy dla F-35. Muszą mieć więc doświadczenie najbliższe temu samolotowi. Więc prawdopodobnie pierwsi piloci będą mieli doświadczenie z naszymi „jastrzębiami”. Przed nimi bardzo trudne zadanie. Bo proszę nie myśleć, że piloci to ludzie, którzy zajmują się wyłącznie lataniem. Niestety także toną w papierach, muszą wypełniać tysiące dokumentów. Są, tak jak wielu innych żołnierzy, ofiarami wspominanej już biurokracji. Mam nadzieję, że coś się tu zmieni przy okazji wejścia do służby F-35. Niech latają, dowiadują się o tym samolocie jak najwięcej, bo to oni od zera będą tworzyć polski zasób wiedzy o maszynach V generacji.

A czy Bieliki będą mogły szkolić pilotów F-35?

Są stworzone do takiego zadania. To jednak pieśń przyszłości. Kadra w Dęblinie musi wiedzieć, jak wyszkolonego pilota potrzebujemy, a te informacje muszą wyjść od nas. A póki co, nie mamy takiej wiedzy. Wszystkich nas czeka przyśpieszony kurs edukacji o F-35.

Czy nasi piloci F-16 trenują już z amerykańskimi F-35? Czy zdarza się im brać udział w tych samych ćwiczeniach?

Jest to sporadyczne, a jednocześnie bardzo potrzebne. Jesteśmy krajem, który jest „skazany” na integrację IV i V generacji. Nasze F-16 będziemy użytkować jeszcze 20 lat i one muszą współpracować z F-35. Integracja może nastąpić albo na wspólnych ćwiczeniach z państwami, które mają F-35 albo podczas treningu u siebie, ale to w przyszłości. Jeśli wszystko dojdzie do skutku i spotkamy się za dwa lata, na pewno będę mógł więcej opowiedzieć o wykorzystaniu operacyjnym F-35. Dzisiaj sam nie wiem za dużo. Informacje dotyczące tego samolotu są z wiadomych względów nierozpowszechniane.

No to zapytam hipotetycznie, jak ich działania będą się uzupełniać?

Możemy sobie wyobrazić, że F-35 będzie przełamywać, a następnie niszczyć bądź degradować obronę powietrzną przeciwnika. Wówczas samolot IV generacji, czyli u nas F-16, będzie mógł bezpiecznie wykonać swoją rolę konia roboczego, bo one są stworzone, by przenosić duży wachlarz uzbrojenia. Pamiętajmy, że F-35 wkroczy w bąbel antydostępowy nieprzyjaciela niezauważony. To będzie nasza olbrzymia przewaga.

Kiedy toczyły się rozmowy o programie „Harpia”, stawiano raczej na zakup samolotów IV generacji. Dobrze je znamy, mamy spore doświadczenie. Może to byłaby lepsza decyzja?

Bardzo się cieszę, że postawiliśmy na V generację. Myślałem o tym od lat, a na pewno od 2016 roku, kiedy kończyłem studia w USA w Akademii Sił Powietrznych USA w Maxwell. Zdawałem sobie sprawę z tego, że jeśli zostaniemy z IV generacją, to za 10 lat spadniemy do drugiej ligi lotnictwa. Dzisiaj na Tactical Leadership Programme w misjach COMAO (operacje połączone, w których biorą udział różne typy statków powietrznych – red.) latamy na każdej pozycji, ale jeśli zostaniemy przy IV generacji, za 15 lat to się zmieni. Latalibyśmy wówczas jak dzisiaj Tornado, czyli z tyłu, wymagając osłony, de facto asystowalibyśmy innym na ćwiczeniach. Musimy iść do przodu, bo za kilka lat nie będziemy w stanie wykonać także pewnych zadań wynikających z naszej doktryny. Systemy przeciwlotnicze na przykład w Kaliningradzie są tak skonstruowane, że samoloty IV generacji już wkrótce sobie z nimi nie poradzą. Jeśli będziemy mieli F-35, będziemy liderem w lotniczej lidze. Przez kolejne 30 lat nie będzie samolotu, który będzie w stanie konkurować z tą maszyną.

Jaką mieszankę stworzą F-35 i Patrioty?

Świetny przykład tego, do czego potrzebujemy F-35. To jest bardzo silna gwarancja bezpieczeństwa dla Polski na długie lata. Miks F-16 i F-35, oczywiście skutecznie wdrożonych i sprawnych operacyjnie, plus wzmocnienie obrony przeciwlotniczej daje nam nie tylko parasol ochronny, ale i moc odstraszania. To jest wizja warta wysiłku, który wojsko będzie musiało już za chwilę podjąć.

Rozmawiała: Ewa Korsak

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony