Drogocenne drobiazgi: Pasja...
Jest decyzja. Będę jednym ze szkolonych na samolotach w naszym aeroklubie. Kierownictwo wytypowało dwie osoby do rozpoczęcia szkolenia podstawowego samolotowego i wyznaczyło każdemu uczniowi instruktora. W aeroklubie latały dwa Zliny 42 i każdemu z instruktorów przydzielono samolot szkolny.
Nazwisko mojego instruktora nic mi nie mówiło. Nie udzielał się w sekcji szybowcowej, gdzie wszystkich znałem, a i na lotnisku pojawiał się sporadycznie. Dowiedziałem się, że jest pilotem sanitarnym śmigłowcowym i samolotowym. Z niecierpliwością czekałem na rozpoczęcie lotów.
Dzień pierwszy szkolenia praktycznego - przygotowanie naziemne. Siadamy przy stolikach. Mój instruktor - starszy pan - punkt po punkcie realizuje program szkolenia. Znajomość lotniska, Instrukcji Użytkowania w Locie i przepisów wykonywania lotów oraz zagadnień z mechaniki lotu. Zerkam w bok.
Stolik obok już skończył tą przydługą część szkolenia i idą do samolotu, a my gadamy dalej. Słyszę odgłos zapuszczanego silnika Zlina, a my gadamy dalej. Powoli zaczynam się niecierpliwić słysząc warkot powracającego ze strefy samolotu kolegi, a my gadamy dalej. Zlin kolegi startuje do następnej strefy a my... – uff! nareszcie idziemy do samolotu.
O nieszczęsna naiwności, nie tak szybko… Teraz godzinka w kabinie, omówienie wyposażenia, czynności przed uruchomieniem i tak dalej. Odpalamy. Powolne kołowanie, start. Wszystko pedantycznie zgodnie z instrukcją: klapy, prędkości, demonstracja prawidłowego zakrętu, obserwacji horyzontu z kabiny i przyrządów. Wszystko przemyślane i pozbawione odstępstw od procedury. Lądujemy.
Ale to nie koniec. Omówienie lotów, gdzie dowiaduję się, że narobiłem masę błędów: złe rozłożenie uwagi, nie utrzymanie prędkości w zakręcie i tak dalej, i tak dalej...
Jestem zdruzgotany. Mój instruktor sprawia wrażenie, że nic nie jest w stanie wyprowadzić go z równowagi. Wszystko ma swoje miejsce i czas - straszne, co za pedant. Umawiamy się na jutro.
Na przystanku spotykam kolegę:
"Jak poszło?"- pytam ze spuszczoną głową.
"Super, zrobiłem trzy strefy, fajny facet z mojego instruktora, a Ty?"
"Niestety tylko jedną. Przegadaliśmy mnóstwo czasu"...
Na następny dzień to samo. Kolega lata jak szalony, a ja.....
"Grzesiu zakołuj do kwadratu, wyłącz silnik i musimy omówić lot. No więc co źle zrobiłeś?" Byłem załamany.
Kolega przed lotami samodzielnymi, a ja nawet nie w połowie tego - klęska.
Ale....
Mój instruktor był pedantyczny we wszystkim. W systematyczności też. Umawiał się codziennie i nie było sytuacji, aby się spóźnił czy nie przyjechał. Kolega natomiast dość często siedział bezradnie na lotniskowym murku i czekał na loty z nie zawsze pomyślnym skutkiem. Okazało się o dziwo, że szkolenie zakończyliśmy równocześnie, pojechaliśmy razem na egzaminy teoretyczne i dostaliśmy skierowanie na egzamin praktyczny do tego samego egzaminatora.
Pojechaliśmy.
"Kto Was szkolił?" To było pierwsze pytanie egzaminatora - chodzącej historii lotnictwa, Szefa Wyszkolenia jednego z górskich aeroklubów.
"Ok. Siadajcie. Przygotujcie trasę: pierwszy odcinek skrzyżowanie torów w ...."
Ja pierwszy. Pełna koncentracja, żeby nic nie pomylić. Startujemy. Wszystko tak, jak podczas szkolenia: krąg, wyjściowy punkt trasy, wysokość, kurs, zegar włączony, obserwacja przyrządów silnikowych - staram się niczego nie pominąć. Wskazówka zegara nieubłaganie zbliża się do końca pierwszego odcinka. Jest tor, ale nie ma drugiego. Gdzie do licha jest to skrzyżowanie. No nie. Robi mi się gorąco. Coś musiałem skopać: obliczenia? - niemożliwe, zły kurs? - przecież nie ma na północ innych torów.
"No to gdzie jest ten punkt?"- to pytanie egzaminatora jest dobijające.
Trudno… strzelam.
"Jesteśmy nad nim" - staram się mówić pewnie i zdecydowanie, ale wewnątrz jestem całkowicie zdezorientowany.
"Wracamy na lotnisko" - no tak już wszystko jasne. Dałem popalić. Lądujemy z prostej.
Teraz kolega. Oblatuje całą trasę, później kilka kręgów, sytuacje awaryjne - to upewnia mnie w przekonaniu, że poniosłem druzgocącą klęskę. Jak ja się pokażę na lotnisku i co powiem instruktorowi? - porażka!
Omówienie egzaminu. Siedzimy przy stoliku przed egzaminatorem. Zaczyna wypełniać protokóły. Mój pierwszy. Jestem zrezygnowany, a niech tam...
"Dostajesz piątkę za wiarę w obliczenia i wskazania przyrządów, a przede wszystkim za zachowanie w kabinie, przestrzeganie reguł i poprawność pilotażu. Ten drugi tor trzy lata temu rozebrali, prawie wszyscy się na to nabierają".
(...)
Komentarze