Wyjątkowa misja
3600 godzin nalotu – to bilans działania polskiego kontyngentu wojskowego, który stacjonuje w Kuwejcie. To pierwsza operacja bojowa, w której uczestniczą samoloty F-16. Niebawem polska misja w operacji „Inherent Resolve” dobiegnie końca. O jej przebiegu i zdobytych doświadczeniach rozmawiamy z gen. bryg. Tadeuszem Mikutelem, zastępcą dowódcy operacyjnego rodzajów sił zbrojnych.
Panie generale, Polacy od dwóch lat, w ramach operacji „Inherent Resolve”, stacjonują w Kuwejcie. Jaka jest specyfika tej misji?
Gen. bryg. Tadeusz Mikutel: W Kuwejcie stacjonuje mniej więcej 150 żołnierzy wyposażonych w cztery myśliwce F-16. To pierwsza misja bojowa, w którą zaangażowano te samoloty. Ich załogi realizują tylko i wyłącznie loty rozpoznawcze – do tej pory polscy piloci spędzili w powietrzu 3600 godzin. Dzięki temu mogliśmy dostarczyć koalicji działającej przeciwko tzw. Państwu Islamskiemu wielu cennych informacji. Jesteśmy jednym z nielicznych państw, które prowadzi takie działania przez tak długi czas. Inni koalicjanci kończyli swój udział w misji wcześniej. Był to spory wysiłek organizacyjny nie tylko dla sił powietrznych, ale i dla całych sił zbrojnych.
Nie bez znaczenia chyba jest też kwestia bezpieczeństwa. W końcu loty odbywają się przede wszystkim nad terytorium Iraku, czyli w rejonie objętym konfliktem.
Kontyngent stacjonuje w Kuwejcie, a on nie jest objęty działaniami wojennymi. Jednak sytuacja zmienia się diametralnie po przekroczeniu granicy kuwejcko-irackiej. Liczyliśmy się z tym od samego początku i tak planowaliśmy działania, aby minimalizować ryzyko. Loty były wykonywane na takich wysokościach, aby były jak najbardziej bezpieczne. I rzeczywiście nie było ani jednej próby ostrzału naszych samolotów. Mieliśmy równocześnie świadomość, że równolegle w Syrii działania prowadzili Rosjanie – przelatywali wówczas przez Irak. Planując operacje musieliśmy brać pod uwagę obecność ich maszyn w przestrzeni powietrznej. Oczywiście sam fakt, że znajdowaliśmy się w tej samej przestrzeni, nie był zagrożeniem, ale musieliśmy uwzględnić, że w powietrzu jest ktoś inny, z kim nie zawsze mamy łączność i niekoniecznie wspólny cel.
A jak pan ocenia współpracę z naszymi koalicjantami?
Od samego początku jest ona bardzo dobra. Współpracujemy przede wszystkim z państwem gospodarzem – Kuwejtem, który wydał zgodę na obecność naszych wojsk na swoim terenie. Jednak ze względów organizacyjnych,pozostajemy w bliskim kontakcie także z wojskami amerykańskimi, korzystamy miedzy innymi z ich wsparcia logistycznego. Oczywiście za wszystko płacimy, pod tym względem jesteśmy samowystarczalni. Jednak kontakty z Amerykanami ułatwiają nam zawieranie kontraktów lokalnych i dostaw – bo korzystamy z ich wspólnego systemu, a także transport naszego personelu na teatrze działań. To niektóre z zalet współpracy z koalicjantami na miejscu. No i oczywiście szkolimy się razem.
Szkolenie podczas operacji bojowej?
Funkcjonowanie różnych nacji, maszyn, działanie w tak odmiennym klimacie to duże wyzwanie, szczególnie dla pilotów, którzy wzbijają maszyny w powietrze kilka razy w tygodniu. Każdy lot trwa średnio 8–10 godzin i wymaga tankowania w powietrzu. W Polsce nie dość, że takie loty nie odbywają się tak często, to jeszcze trwają o wiele krócej – mniej więcej dwie godziny. Pobyt w Kuwejcie jest też istotny dla logistyków. Pamiętajmy, że jest to pierwsza bojowa misja sił powietrznych od wielu lat. Musimy brać pod uwagę to, że inaczej operuje się w kraju, a inaczej za granicą, kiedy trzeba umieć chociażby zwrócić się do koalicjanta z prośbą o jakąś część. Poza tym funkcjonowanie w międzynarodowym środowisku, działanie zgodnie z tymi samymi procedurami, posługiwanie się tymi samymi dokumentami, opracowanie tych samych materiałów w dodatku w języku angielskim powoduje, że ludzie się uczą. Każdy z dowódców, pilotów czy oficerów rozpoznania wróci do kraju z wielkim doświadczeniem, które będzie procentowało chociażby podczas szkolenia kolejnych żołnierzy.
A czy te doświadczenia nie zaowocują na przykład wdrożeniem do sił zbrojnych jakiś nowych rozwiązań?
Z punktu widzenia Dowództwa Operacyjnego, które odpowiada za poszczególne kontyngenty, szczególnie ważne jest doświadczenie w korzystaniu z różnych systemów dowodzenia. Rzeczywiście pojawiło się w nich kilka elementów, które w Polsce jeszcze nie funkcjonują, a oficerowie musieli nauczyć się ich obsługi. Jest to o tyle istotne, że korzystają z nich także Amerykanie, którzy stacjonują w Polsce. Dzięki temu, że już wiemy jak one działają, nasza współpraca będzie efektywniejsza.
Skoro misja przynosi tak wiele korzyści, dlaczego zapadła decyzja o wycofaniu naszych wojsk z Kuwejtu?
Misja kończy się przede wszystkim dlatego, że skończył się otwarty konflikt wojenny w Iraku. Nastąpiło to jeszcze w zeszłym roku, kiedy zostały zdobyte główne miejscowości, czyli Mosul i Tal Afar. Wówczas działania bojowe zostały radykalnie ograniczone, a co za tym idzie – zmniejszyło się zapotrzebowanie na loty rozpoznawcze. Dlatego planujemy, że pod koniec czerwca nasz kontyngent wróci do Polski.
Jednak globalna koalicja nie zakończyła operacji. W Iraku przez cały czas stacjonują też nasze wojska specjalne, które szkolą armię iracką. Czy w związku z tym nie rozważano pozostawienia części kontyngentu w Kuwejcie, jako wsparcia dla tych sił?
Nie planujemy takiego działania, bo nie ma takiej potrzeby. Być może niektórzy żołnierze zostaną umieszczeni w dowództwach koalicyjnych, ale raczej w charakterze oficerów łącznikowych. Nie będą bezpośrednio uczestniczyć w planowaniu operacji.
A jak będzie wyglądał proces wycofania wojsk z Kuwejtu?
Plan zakłada wycofanie wojsk pod koniec czerwca, chociaż domknięcie spraw formalnych czy logistycznych może potrwać miesiąc dłużej. Jest to związane między innymi z rozliczeniami finansowymi z koalicjantami i państwem gospodarzem.
A co ze sprzętem?
Wszystko wraca do Polski.
Czy maszyny nie będą potrzebowały specjalnych przeglądów, napraw w związku z tym, że były wykorzystywane w tak trudnych warunkach?
Jeśli chodzi o samoloty, to podczas misji były one rotowane mniej więcej co dwa miesiące, a co za tym idzie, regularnie serwisowane w Polsce. Oczywiście w Kuwejcie także cały czas zajmowali się nimi technicy. A sprzęt naziemny, który przez cały czas był na miejscu, z racji intensywnej eksploatacji, będzie musiał przejść szczegółowy przegląd. Oczywiście nie będziemy wieźć z powrotem do kraju materiałów jednorazowych czy rzeczy wyeksploatowanych. Te, zgodnie z procedurą zostaną zutylizowane jeszcze w Kuwejcie. Wraca sprzęt bojowy, amunicja i zapasy. Zwrócimy też naszym Sojusznikom to, co od nich pożyczyliśmy, na przykład sprzęt łączności. Oczywiście zapłacimy również za możliwość jego użytkowania.
I znowu pojawia się kwestia pieniędzy.
Funkcjonowanie sił zbrojnych wiąże się z kosztami. Zresztą kiedy wyjeżdżaliśmy na misję, taki kosztorys został zaakceptowany przez ministra obrony. To normalna procedura.
O jakiej kwocie mówimy?
Bilans zostanie dopiero opracowany. Ale nie są to jakieś porażające kwoty, szczególnie kiedy porównamy je z wcześniejszymi operacjami – misją afgańską czy iracką. Oczywiście zaangażowanie sił zbrojnych też jest nieporównywalnie mniejsze.
Rozmawiała: Magdalena Miernicka
Komentarze