Pierwsze zawody międzynarodowe wg Pawła Sztuki
Paweł Sztuka, Mistrz Polski Juniorów 2008 i I Wicemistrz Polski Juniorów 2009, opowiada o swoich pierwszych zawodach międzynarodowych.
***
Zaczynając uprawiać ten sport nawet nie myślałem o imprezach międzynarodowych. W ciągu pierwszego sezonu razem z początkującymi kolegami staraliśmy się utrzymać na trasie i nie zgubić. Znalezienie jakiegoś znaku było wspaniałą i euforycznie przyjmowaną rzadkością, która niekiedy powodowała rozkojarzenie i błędy kosztujące setki punktów karnych. O szukaniu zdjęć nie było nawet mowy.
Przyglądając się mapom kadrowiczów z zaznaczonymi obiektami trudno było uwierzyć, że będąc na trasie i pilnując czasu mają jeszcze czas na ich szukanie i zapisywanie. Trudno było nam zrozumieć pozornie prostą radę trenera – „kurs i czas” i z niecierpliwością chcieliśmy zacząć szukać zdjęć, co nie mogło kończyć się dobrym wynikiem. A w tym sporcie cierpliwość odgrywa szczególną rolę.
Tak się złożyło, że w moim trzecim sezonie załapałem się na ostatnie miejsce reprezentacji, co umożliwiło mi start w Siódmych Rajdowych Mistrzostwach Europy w Castellon w Hiszpanii. Pierwszym doznaniem związanym z tą imprezą był zlot. Przelot z Wrocławia do Castellon trwał ponad 13 godzin i pozwalał na obejrzenie z powietrza ładnego kawałka Europy.
Kilkanaście minut po lądowaniu i zakwaterowaniu w hotelu oddalonym o dwie minuty drogi od lotniska mogliśmy się wykąpać w ciepłym morzu. Miejsce, w którym miały odbywać się zmagania, starsi koledzy ocenili za najlepsze do rozgrywania zawodów. Prawdopodobnie chodziło im o bardzo wymagający i trudny nawigacyjnie teren;).
W czasie nieoficjalnego treningu mogliśmy przyzwyczaić się do terenu, mapy, zdjęć i instrukcji. Różnice między trasami polskimi a hiszpańskimi były znaczące. Pierwsza trasa oficjalnego treningu, która mogła być uznana jako trasa zawodnicza wiązała się już z pewnym stresem. Dotychczas reprezentowało się najwyżej swój aeroklub, a teraz kraj. Łatwo było o tym zapomnieć chociaż na chwilę przed lotem rozmawiając z zawodnikami z innych reprezentacji. Czekając na start mieliśmy możliwość długich dyskusji z pewną hiszpańską załogą. Mogliśmy poznać realia lotnictwa hiszpańskiego i powygłupiać się przed lotem.
Same trasy rajdowe były niesamowitym doznaniem. Na wyznaczenie pierwszej z nich organizator dał 30 minut, co powinno wystarczyć na skończenie kreślenia przed lotem. Przynajmniej w teorii. Trudność tego górzystego i wysuszonego terenu wymagała nie tylko wspólnego szukania zdjęć, ale też niekiedy prowadzenia nawigacji przez obu członków załogi. Zdarzało się, że cały bok poprowadzony był przez pasmo górskie, na którym nie było żadnej miejscowości ani drogi, a hiszpańskie poziomice powodowały oczopląsy. Same zdjęcia były zupełnie inne niż te, do których byliśmy przyzwyczajeni w Polsce.
Bardzo ciekawie było porównywać wyniki swojej załogi z wynikami innych reprezentacji. A jednocześnie kibicować najlepszym polskim drużynom. Impreza na zakończenie kojarzyć się będzie wszystkim z deszczem i imprezą w hangarze, co przynajmniej dla mnie brzmi bardzo znajomo.
Następnego dnia musieliśmy wracać do Polski. Zajęło nam to trzy dni, o jeden dzień więcej niż zaplanowano. Była to wyprawa pełna przygód i nieoczekiwanych zwrotów akcji;). Po przylocie do Wrocławia wszyscy odczuli z ulgą, że są w domu. Prawdopodobnie przez temperaturę.
To było wyjątkowe i bezcenne doświadczenie.
Autor: Paweł Sztuka
www.zawodysamolotowe.pl
Komentarze