Prezes LOT: nie ma zgody na terroryzowanie spółki przez grupę kilkudziesięciu osób
PAP: Żałuje pan zwolnienia dyscyplinarnie 67 pracowników?
R.M.: Nie. To była dla mnie bardzo trudna, bolesna i jedna z najtrudniejszych zawodowo moich decyzji, ale konieczna. Mieliśmy prawo zwolnić tych pracowników, ponieważ uporczywie odmawiali spełnienia swego obowiązku, czyli przystąpienia do pracy.
PAP.: W swoich decyzjach poszedł pan znacznie dalej, niż pana poprzednik Sebastian Mikosz, który wypowiedział regulamin wynagradzania i zwolnił dyscyplinarnie ówczesną przewodnicząca Związku Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego panią Elwirę Niemiec. Związkowcy wówczas też chcieli dymisji prezesa.
R.M.: Nie jestem wrogiem związków zawodowych, nie jestem wrogiem legalnych strajków. Ale to, co mamy w firmie od czwartku, to nie jest żaden strajk, tylko nielegalna, zakazana próba sterroryzowania firmy. Chcemy rozmawiać w LOT, ale na partnerskich zasadach. Tymczasem związki zawodowe od dawna stosują prostą taktykę: przystawiają kolejnym zarządom pistolet do głowy. Objąłem firmę, kiedy była w bardzo trudnej sytuacji finansowej. Pomogłem tę spółkę wyprowadzić z ogromnych tarapatów. LOT teraz się rozwija. Kiedy przyszedłem do spółki, LOT miał 3 mld zł obrotu, a dziś jest to ponad 6 mld zł obrotu. W 2017 roku wypracowaliśmy ponad 290 mln zł zysku na działalności podstawowej, podczas gdy jeszcze w 2015 roku było to 46 mln zł straty. Ludzie awansują, dotyczy to także pilotów i stewardes.
PAP: Sebastian Mikosz, ostatecznie, przy braku wsparcia ze strony rządu, zrezygnował ze stanowiska w 2010 roku, kiedy to pierwszy raz był prezesem firmy. Pan takie wsparcie ma?
R.M.: Właściciel spółki, czyli Skarb Państwa, reprezentowany przez premiera, w każdej sytuacji może mnie odwołać. To jest jego święte prawo. I oczywiście, od kiedy jestem prezesem LOT, czyli od prawie trzech lat, to się liczę z możliwością odwołania. Ale na pewno nie jest prerogatywą związków zawodowych, żeby ustawiać właścicielowi, kto ma być, a kto ma nie być prezesem LOT.
PAP: I nie czuje pan, że powinien podać się do dymisji, czego domagają się od pana związkowcy?
R.M.: Naszym celem i najwyższą wartością tej spółki są pasażerowie. Apeluję do wszystkich pracowników i współpracowników LOT - nie nakręcajmy tej sytuacji. Trzeba tą sytuację uspokoić. Chcemy rozmawiać i osiągnąć porozumienie.
PAP.: Porozumienie wymaga od obu stron kompromisu, czyli kroku w tył. Jak daleko pan może się cofnąć?
R.M.: Od dyscyplinarnego zwolnienie z pracy przysługuje przewidziane prawem zaskarżenie. Jeśli się okaże, że zrobiliśmy coś nielegalnego, to oczywiście przywrócimy te osoby do pracy. Nie trzeba w tym celu stawiać na głowie firmy, likwidować połączeń i w konsekwencji krzywdzić pasażerów.
Moja oferta dla nielegalnie protestujących jest taka: jeżeli są osoby, które nie są organizatorami tego nielegalnego strajku, czyli nie są we władzach tych dwóch związków zawodowych, nie kierowały gróźb karalnych do pracowników chcących podjąć swoje obowiązki służbowe i nie zachowywały się w skandaliczny sposób próbując zablokować wykonywanie naszych rejsów - to z takimi osobami mogę rozmawiać o ich powrocie do pracy. Indywidulanie, z każdym z osobna. Zatrudnienie będzie na umowę cywilno-prawną, czyli B2B. I dyscyplinarnego zwolnienia z dokumentów im nie cofnę.
PAP: A w przypadku liderów związkowych, takich, jak przewodniczącej Związku Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego Moniki Żelazik, od której ten strajk się zaczął, wiceprzewodniczącej tego związku Agnieszki Szelągowskiej, czy przewodniczącego Związku Zawodowego Pilotów Komunikacyjnych PLL LOT Adama Rzeszota?
R.M.: W tym przypadku powrotu nie ma. To są liderzy związkowi, którzy złamali prawo nawołując do udziału w zakazanym przez sąd strajku.
PAP: Czy to zażegna konflikt w firmie i zakończy protest?
R.M. Obecność polityków, tak jak wczoraj miało to miejsce z udziałem byłej premier pani Ewy Kopacz, czy pana posła Bartosza Arłukowicza na pewno nie pomaga w zażegnaniu sporu, tylko dolewa oliwy do ognia.
Jednak wczoraj, wieczorem, po tym dniu pełnym emocji, chcieliśmy już ten cały spór o legalność strajku zostawić na bok i porozmawiać z tymi ludźmi, bo przecież każdy z nich ma inną historię i porozmawiać z uczestnikami strajku, którzy nie są związkowymi liderami. Zostaliśmy poinformowani, że rozmowy mają się toczyć tylko z Międzyzwiązkowym Komitetem Strajkowym, bez udziału wszystkich protestujących.
Dla przypomnienia, strajk zorganizował Międzyzwiązkowy Komitet Strajkowy, wybrany spośród zarządów dwóch związków zawodowych: Związku Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego na czele z panią Moniką Żelazik oraz Związku Zawodowego Pilotów Komunikacyjnych PLL LOT, którego przewodniczącym jest Adam Rzeszot.
PAP: Zapowiedział pan złożenie doniesienia do prokuratury w związku z obawami dotyczącymi tego, że strajkujący nękają osoby, które stawiają się do pracy.
R.M.: Tak, wniosek do prokuratury jest w przygotowaniu. Mamy liczne sygnały, że ludziom dzieje się krzywda. Podejrzewamy, że są kierowane w stosunku do nich wrogie, noszące znamiona gróźb karalnych wypowiedzi, smsy, czy informacje zamieszczane w mediach społecznościowych. Zapewniamy też opiekę psychologiczną osobom, które są poddawane temu mobbingowi.
PAP: Związkowcy mówią, że w firmie pracuje się na tzw. śmieciówki i chcą, aby każdy pracował na etat. Czy spółka Skarbu Państwa powinna zatrudniać na inne umowy niż na etat?
R.M.: Chcę wyraźnie powiedzieć: w LOT nie ma umów śmieciówek. Nasi współpracownicy pracują na umowach B2B. Gwarantują one m.in. okres wypowiedzenia i płatny okres wstrzymania się od pracy, który jest odpowiednikiem urlopu. Jest skrajną manipulacją nazywanie ich przez związkowców umowami śmieciowymi. My nie mamy żadnych umów śmieciowych. My mamy współpracę z jednoosobowymi firmami, które na rzecz LOT Crew i LOT Cabin Crew - to są nasze spółki córki - świadczą usługi, polegające na wykonywaniu konkretnych lotów. I to jest wszystko zgodne z prawem. Ich obowiązują takie same przepisy prawa lotniczego, jak pracowników na etat.
Pragnę podkreślić, że jako LOT stosowaliśmy i będziemy stosowali się do prawa. Jeśli dojdzie do takiej sytuacji, że będziemy mieli sądowy nakaz, aby nie stosować umów B2B, albo zmieni się prawo, to będziemy się musieli do tego prawa stosować.
Co bardzo ważne, mamy licznych chętnych, którzy zgłaszają się do nas, by podjąć prace na umowach B2B. Do trwającej rekrutacji na pilotów zgłosiło się ponad tysiąc kandydatów.
PAP: Szacuje pan straty spółki z powodu strajku na co najmniej kilka milionów złotych. Obciąży pan tą kwotą związkowców?
R.M.: Jesteśmy zobowiązani Kodeksem spółek handlowych, który daje nam prawo ubiegania się o te rekompensaty. Ostatecznie to sądy potem zdecydują, czy spółka te rekompensaty otrzyma.
Rozmawiała Aneta Oksiuta (PAP)
autor: Aneta Oksiuta
aop/ skr/
Komentarze