Ok. 40 osób powróciło z Egiptu rejsowym samolotem PLL LOT
Armand Araszkiewicz, który przyleciał z Kairu, gdzie pracuje w jednej z polskich firm, powiedział PAP, że rodacy, którzy pracują w Kairze i innych miejscach w Egipcie i z którymi miał kontakt, dziwili się, dlaczego leci do kraju. "Znajomi pytali mnie, +po co jedziesz+. Naprawdę nie wyglądało to tak strasznie" - powiedział PAP Araszkiewicz.
"Okazuje się, że do takiej sytuacji, jak w Kairze można się przyzwyczaić - pierwszego dnia, gdy czołgi wyjechały na ulice - panika; drugiego, trzeciego - stoją czołgi, ale to już standard. Pierwszego dnia byłem zdziwiony mając barykadę pod domem, a drugiego doceniłem jej użyteczność" - mówił. "Człowiek przestawia się na zupełnie inny tryb" - dodał.
Były problemy z benzyną - nie było jej przez kilka dni, nie było też pieniędzy w bankomatach - mówił. "W dzielnicy, w której mieszkam nie można było też przez kilka dni kupić jedzenia, bo sklepy były zamknięte, choć w innych dzielnicach były otwarte" - powiedział. "Samo centrum do dzisiaj jest zajęte przez demonstrantów, ale w innych dzielnicach nie ma reguły. Były takie przedmieścia, gdzie było gorąco, były takie, gdzie nie działo się nic" - wyjaśnił.
Pytany, kiedy wraca do Egiptu powiedział, że firma wezwała go na przyszłą niedzielę. "Większość firm rozpoczęła pracę już dzisiaj. Nasza jeszcze nie" - powiedział. "Wszystkim wydaje się, że sytuacja do niedzieli się ustabilizuje. Nawet, jeżeli nie, to życie - chcąc nie chcąc - musi iść dalej" - powiedział.
Wojciech Myjak z polsko-egipskiej misji archeologicznej Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej Uniwersytetu Warszawskiego - w Deir el-Bahari na zachodnim brzegu Nilu w Luksorze, przy świątyni Hatszepsut - mówił, że nie do końca jest szczęśliwy z powrotu do kraju, ponieważ nie dokończył swojego dzieła. "Jestem rzeźbiarzem konserwatorem, rozpocząłem prace rekonstrukcyjne, które dopiero do połowy tylko zostały wykonane" - tłumaczył.
"Byliśmy poza tym wszystkim. Miejscowi ludzie chronili nas w takich momentach, gdy wydawało się, że może być niebezpiecznie. Zagrożenia nie czułem, ale był jakiś dyskomfort - byliśmy skazani tylko na to miejsce, w którym zresztą z przyjemnością pracowaliśmy" - powiedział. "Nie mieliśmy żadnych problemów bytowych, z żywnością. Ten region Egiptu jest zasobny w żywność. Nie było z tym problemów" - dodał.
"Do Kairu przyleciałem z Luksoru 10 stycznia, jeszcze przed protestami. Zazwyczaj poruszaliśmy się pociągami, ale ponieważ pociągi są wstrzymane, przylecieliśmy samolotem" - dodał.
Małgorzata Cherek i Egipcjanin Maghed Mylyk mieszkają i pracują w kurorcie Hurgada. Wrócili do Polski z dziećmi. "Sytuacja nas przymusiła - mieszkamy w Hurgadzie, a liczba turystów teraz zmniejszyła się, więc nie można zarobić pieniędzy. Sytuacja jest taka, że przyjechaliśmy do Polski - może na 3 miesiące. Zobaczymy jak rozwinie się sytuacja, co się będzie dalej działo" - powiedziała PAP Cherek.
"W Egipcie przez tydzień przed wylotem byliśmy u rodziny w Kairze. W Polsce mieszkamy w Gdańsku" - dodała.
LOT lata do Kairu 3 razy w tygodniu. Przewoźnik przełożył zaplanowane w rozkładzie wieczorne wyloty z Warszawy na ranek następnego dnia, ze względu na obowiązującą w nocy w Egipcie godzinę policyjną. W niedzielę rano samolot wyleciał do Egiptu. Po 16.00 wrócił do Polski z ok. 40 pasażerami na pokładzie.(PAP)
ago/ mok/
Komentarze