MAK: piloci lądowali i byli pod presją, kontrolerzy bez nacisków
Zarazem MAK podtrzymał ustalenia swego raportu, że po stronie rosyjskiej także były uchybienia, ale żadne z nich nie stanowiło bezpośredniej przyczyny katastrofy smoleńskiej. Przyznano, że dane o kursie i ścieżce przekazywane załodze przez kontrolerów nie były ścisłe, jednak według MAK odchylenia mieściły się w normach. Według MAK także informacja, że kontroler na wieży utwierdzał załogę, że leci prawidłowo, nie znalazła potwierdzenia w faktach.
We wtorek w siedzibie Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego wiceszef MAK Oleg Jermołow, szef komisji technicznej MAK Aleksiej Morozow oraz rosyjscy eksperci komentowali ogłoszony w piątek w Warszawie raport z badania katastrofy smoleńskiej autorstwa Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, który większość odpowiedzialności za katastrofę przypisał stronie polskiej, ale dopatrzył się też jej po stronie rosyjskiej - gdy chodzi o pracę kontrolerów ze Smoleńska oraz przygotowanie tamtejszego lotniska.
"Komitet przestudiował zarówno polski raport, jak i piątkową prezentację komisji oraz publikacje prasowe i wpisy na forach internetowych poświęcone tej sprawie" - oświadczył Jermołow.
Polski raport Komitet uznaje za "wewnętrzny dokument" strony polskiej, zaś raport MAK - jak podkreślano na konferencji prasowej - jest jedynym prawnym dokumentem z badania katastrofy, bo to MAK działał na podstawie 13 załącznika Konwencji Chicagowskiej, a Polska wyraziła na to zgodę. Według Morozowa, w polskim dokumencie nie ma niczego nowego wobec uwag, jakie Polska przedstawiła zimą do raportu MAK, zaprezentowanego w styczniu tego roku. Jak dodawał, MAK nie uwzględnił tych uwag w swoim raporcie, bo uznał, że "nie miały one charakteru technicznego", ale uwagi te są "nieodłączną częścią" raportu MAK z badania katastrofy smoleńskiej.
Co do głównej przyczyny katastrofy - zejścia poniżej minimalnej wysokości oraz niepodjęcia na czas przez załogę decyzji o odejściu - oba raporty są zgodne - zauważył we wtorek Morozow. Jego zdaniem, strona polska "nie potrafi albo nie chce" przyznać, że lot do Smoleńska według rosyjskich reguł miał status lotu "międzynarodowego nieregularnego", co w kontekście tej sprawy oznacza, że nie było możliwości zamknięcia lotniska 10 kwietnia, zaś samo lotnisko Smoleńsk Siewiernyj było "otwarte i działające", a nie "czasowe otwarte" - jak podawał polski raport.
Morozow poinformował też, że MAK nie przesłał raportu z badania katastrofy smoleńskiej międzynarodowej organizacji lotnictwa cywilnego ICAO, bo - według MAK - polski samolot i lot do Smoleńska nie miały charakteru lotu cywilnego, co nakładałoby taki obowiązek.
Rozbieżności między wynikami badań komisji Jerzego Millera i MAK co do niektórych innych okoliczności pozostały. Według polskiej komisji piloci "nie byli samobójcami" i próbowali wykonać manewr odejścia, co okazało się jednak niemożliwe. Morozow oświadczył, że MAK pozostaje przy własnym ustaleniu: polska załoga Tu-154M podeszła do lądowania, podejmowała niewłaściwe decyzje i nie mogła ich zrealizować.
Rosyjscy eksperci uznali też, że nie ma "obiektywnego dowodu", by załoga wcisnęła przycisk "uchod", który powoduje włączenie automatu ciągu i automatyczne odejście samolotu na drugi krąg, bo rejestratory samolotu tego nie zapisują. Za taki dowód polska komisja uznaje przeprowadzone na polskim TU-154M nr boczny 102 eksperymentalne odejście automatyczne. Dla MAK - jak mówił Morozow - to tylko hipoteza, a nie twardy dowód.
Członek MAK, doświadczony pilot Ruben Jesajan poinformował, że "uchod" mógłby zadziałać, gdyby lotnisko w Smoleńsku było wyposażone w system precyzyjnego lądowania (ILS). "Zatem wciśnięcie +uchodu+ nie miało wpływu na samolot" - powiedział. Jak mówił, "jedynym wytłumaczeniem" działania kapitana samolotu było to, że dopiero w ostatniej chwili zobaczył ziemię i wtedy zrezygnował z lądowania - do którego wcześniej prowadził maszynę. "Dopiero wtedy zobaczył, w jak krytycznej jest sytuacji" - powiedział.
Jak wyjaśniał Morozow, gdyby załoga miała zamiar odejścia na drugi krąg, powinna skorygować "reżim silników" już na wysokości 200 m. "Odejście powinno mieć miejsce przy ostrzeżeniach TAWS. Przycisk odejścia na drugi krąg, nawet kiedy były podjęte działania zmierzające do uniknięcia zderzenia z przeszkodą, nie był wykorzystany - +co było trywialne, co jest podstawowym elementem odejściem na drugi krąg+" - mówił. Dodał zarazem, że gdyby procedurę odejścia na drugi krąg rzeczywiście wykonano na wysokości 100 metrów, wszystko by się udało. "Ale załoga po prostu lądowała" - ocenił MAK.
Eksperci MAK podkreślali też, że zarówno pierwszy jak i drugi pilot mógł odłączyć autopilota, ale nie mieli już na to czasu. "Obu szukało ziemi, kiedy ją zobaczyli, nie mieli czasu odłączyć autopilota. Pociągnęli wolant na siebie i przez takie przesilenie odłączyli autopilota w kanale wzdłużnym" - powiedział Jesajan.
Według MAK obecność Dowódcy Sił Powietrznych w kokpicie Tu-154M można uznać za presję na załogę. Morozow - powołując się na wyniki ekspertyz psychologicznych i zapisy z "czarnych skrzynek" tupolewa - powiedział, że w rozmowie załogi pojawiło się zdanie "będzie niezadowolony, jeśli nie wylądujemy" - co odnosi on do "głównego pasażera". "Dlatego Dowódca Sił Powietrznych dołączył do załogi i osobiście meldował +głównemu pasażerowi+ gotowość do lotu. Według psychologów mogło to stanowić presję na załogę" - dodał szef komisji technicznej MAK. "To była bezpośrednia presja" - dodał do tego inny przedstawiciel MAK.
Eksperci MAK odpowiadając na pytania polskich dziennikarzy podkreślali, że Błasik nie powinien znajdować się w kabinie; powinna ona być "sterylna". Przyznaje to też strona polska, ale podkreśla zarazem, że obecność Błasika w kokpicie była obojętna dla pracy załogi. "Należy zauważyć, że on (Błasik) był bezpośrednim przełożonym 36. specpułku i to on odpowiadał za wyszkolenie i przygotowanie pilotów i składał prezydentowi meldunki o sytuacji w locie. On tak naprawdę, podając informacje o wysokości, brał udział w sterowaniu samolotem" - mówili we wtorek przedstawiciele MAK.
Jak dodali, na obecność Błasika w kokpicie zwróciła uwagę także polska komisja, ale określiła to jako presję pośrednią. Według Jesajana nie ma tu znaczenia fakt, czy piloci byli w słuchawkach czy też nie, bo z jego doświadczenia wynika, że w kokpicie tupolewa wszystko słychać.
Odnosząc się do ustaleń polskiej komisji, że mogła być wywierana presja na kontrolerów na wieży w Smoleńsku, przedstawiciele MAK podkreślali, że zastępca dowódcy bazy lotniczej, któremu mianoby przypisywać naciski na kontrolerów - "był zobowiązany do znajdowania się w bliższym stanowisku kierowania lotami i tam się znajdował. Utrzymywał łączność z przełożonymi, co jest normalną praktyką".
Jak powiedział Morozow, obecność na wieży w Smoleńsku zastępcy dowódcy bazy - płk Nikołaja Krasnokutskiego - była obowiązkowa, a analiza jego rozmów nie wykazała, by wywierał jakąś presję na kontrolerów. Odpowiadając na pytanie, kim był "generał", z którym kontaktował się płk Nikołaj Krasnokutski, Morozow oświadczył, że był to przełożony pułkownika, któremu miał on obowiązek składać meldunki o sytuacji. Podtrzymał, że z opinii psychologicznej nie wynika, by była to jakakolwiek presja na kontrolerów ze Smoleńska.
Podczas konferencji w Moskwie potwierdzono, że nie ma żadnego zapisu tego, co było na ekranach sprzętu radiolokacyjnego na wieży w Smoleńsku. Według MAK, na kasecie wideo, która obecnie jest w dyspozycji rosyjskiej prokuratury prowadzącej śledztwo ws. katastrofy smoleńskiej, nic się nie nagrało.
Przedstawiciele MAK powiedzieli też, że nie będą informować nt. "osób zaangażowanych w rozmowę" z płk. Krasnokutskim. Przyznali, że MAK z tymi osobami rozmawiał. MAK podkreślił też, że tekst tych rozmów jest opublikowany i nie znaleziono w nim żadnych elementów presji psychologicznej czy nacisków.
Morozow dodał, że nie wie, skąd się wziął wniosek strony polskiej, że sprzęt na lotnisku działał nieprawidłowo. Wady lotniska przedstawione w polskim raporcie były opisane w raporcie MAK - dodał Morozow. Wyjaśnił, że strona polska nie uczestniczyła 15 kwietnia 2010 r. w tzw. oblocie lotniska, bo dokonywał go rosyjski samolot wojskowy - dlatego polscy eksperci nie mogli być do niego dopuszczeni.
Wojciech Tumidalski (PAP)
wkt/ sta/ pru/ ral/ malk/ gma/
Komentarze