Eksperci wątpią w powodzenie "chirurgicznych" ataków w Syrii
Po twardym wystąpieniu sekretarza stanu Johna Kerry'ego eksperci przewidują, że rząd zdecyduje się prawdopodobnie na „chirurgiczne” ataki rakietowe z powietrza na wybrane cele w Syrii, ale podejrzewają, że potrwają one krótko - zbyt krótko, by wyeliminować reżimową broń chemiczną i zaważyć na przebiegu konfliktu.
„Jeżeli Ameryka nie odpowie zbrojnie, inne reżimy, z Iranem na czele, nie będą brały poważnie jej ostrzeżeń o +czerwonych liniach+. Pytanie tylko, kiedy dojdzie do ataku i w jakiej skali" - powiedział PAP Ahmed Majidyar z waszyngtońskiego American Enterprise Institute. "Po wojnach w Iraku i Afganistanie w USA nie ma apetytu na długotrwałe zaangażowanie militarne za granicą; społeczeństwo go nie poprze. Opinia publiczna może poprzeć chirurgiczne ataki lotnicze. Problem w tym, że nie osiągnie się w ten sposób założonych celów. Jeżeli nie zniszczy się całej broni chemicznej el-Asada, reżim użyje ponownie tego, co uda mu się zachować. Po drugie, ograniczone uderzenie z powietrza nie zmieni równowagi sił w Syrii, podobnie jak ataki pociskami Cruise przeciw islamistom w Afganistanie w 1998 r. nie zniszczyły przywództwa ani infrastruktury Al-Kaidy” - kontynuował ekspert.
„Nie należy więc odpalać rakiet dla samej zasady, że trzeba zareagować na użycie gazów. Potrzebna jest poważniejsza akcja, która naprawdę osłabi syryjski reżim. Oczywiście nikt nie wyśle do Syrii wojsk lądowych, ale USA mogą uzbroić i wyekwipować część sił powstańczych, które nie są związane z Al-Kaidą” - dodał.
Podobnie ocenia sytuację Daniel Serwer ze Szkoły Studiów Międzynarodowych (SAIS) na Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa w Waszyngtonie.
„Nie jest na razie jasne, jakie cele administracja Obamy chce osiągnąć. Czy tylko ukarać Asada za użycie broni chemicznej i odstraszyć go od ponownego jej zastosowania? Czy także zrobić wrażenie na Iranie i uzyskać w jego oczach wiarygodność, kiedy grozi się użyciem siły? W tym wypadku trzeba będzie zrobić więcej, niż tylko przeprowadzić ograniczone ataki z powietrza niszczące składy broni chemicznej. Należałoby zbombardować rakietami pałac prezydencki Baszara el-Asada i zniszczyć jego centrum dowodzenia” - powiedział PAP Serwer.
Jego zdaniem USA powinny zdecydować się na dłuższą i szerzej zakrojoną akcję zbrojną, wystarczającą do zneutralizowania obecnej przewagi sił Asada. Sewer wątpi jednak, by Ameryka i jej sojusznicy się na to zdobyli.
„Jest to pożądane i wykonalne. Zmusiłoby to Asada do negocjacji z powstańcami. Niestety, dłuższa kontynuacja ewentualnej międzynarodowej interwencji w Syrii może doprowadzić do rozpadu koalicji. Poza tym Obama jest raczej skłonny do realizacji celów tylko ograniczonych. Niektórzy w Waszyngtonie nalegają, by zrobić więcej, ale nie sądzę, by ich zdanie przeważyło” - powiedział ekspert SAIS.
Eksperci militarni są zdania, że prezydent Obama zbyt długo zwlekał z interwencją w Syrii. Wcześniej – argumentują - odniosłaby ona skutek i przyniosłaby więcej korzyści, gdyż powstańcy byli silniejsi, a skrajni islamiści nie odgrywali w ich szeregach tak dużej roli jak obecnie.
„Nawet jeśli dojdzie do zbrojnej interwencji USA, najlepsza ku temu okazja już minęła. Ameryka nie interweniowała, gdy rebelianci byli najsilniejsi, reżim Asada najbardziej kruchy i kiedy ograniczone poparcie amerykańskie dla dominujących wówczas umiarkowanych frakcji powstańców mogło odsunąć Asada od władzy” - oświadczył czołowy ekspert ds. wojskowości waszyngtońskiego Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych (CSIS) Anthony Cordesman w komentarzu na stronie internetowej tego think tanku.
„Asad jest teraz dużo silniejszy, kraj coraz bardziej podzielony, a w oddziałach rebelianckich walczą silne elementy islamistów sunnickich. (…) Oznacza to, że nie ma mowy, by USA mogły szybko użyć siły do zniszczenia reżimu Asada bez obawy, czy Syria nie dostanie się pod władzę sunnickich ekstremistów” - dodał.
„Barack Obama za długo czekał z zaoferowaniem znaczącej pomocy syryjskiej opozycji. (…) Przyczyniło się to do wzmocnienia ekstremistycznych grup powstańców” - napisał w dzienniku „Politico” Michael O'Hanlon z Brookings Institution.
Podobnie jak inni wzywa on rząd do interwencji zbrojnej głównie ze względu na poprzednie ostrzeżenia, ale zaznacza, że „tym, czego naprawdę potrzebujemy, jest spójna strategia na rzecz zakończenia wojny, strategia, która zawierałaby wizję przyszłego politycznego porozumienia między walczącymi frakcjami”.
Tomasz Zalewski (PAP)
tzal/ mmp/ mc/
Komentarze