Latanie w czasach PRL: "Pechowy lot por. pil. Tadeusza Bojarskiego..."
Morski Klub Seniorów Lotnictwa w Gdyni zrzesza pilotów wojskowych oraz cywilnych i propaguje chlubne tradycje Wojska Polskiego, polskiego lotnictwa oraz bohaterstwo polskiego żołnierza. MKSL gromadzi także materiały historyczne i publikuje historie opowiedziane przez pilotów – członków Klubu. Na łamach dlapilota.pl będziemy je cyklicznie przypominać. W dzisiejszym odcinku artykuł zatytułowany: "Pechowy lot por. pil. Tadeusza Bojarskiego..."
Bohaterem opowieści jest kmdr ppor. pil. w st. spocz. Tadeusz Bojarski, który przybliża zdarzenie, jakie miało miejsce 56 lat temu w trakcie jego służby w jednostce lotniczej 34. plm na Babich Dołach.
"W piątek 22 października 1965 roku, jak na tę porę roku był wyjątkowo piękny, słoneczny dzień. Tego dnia w 34. plm nie było lotów szkolnych, więc dowódca pułku – ppłk pil. Stefan Zalejski wydał rozkaz, aby polecieć samolotem szkolno-treningowym TS-8 Bies (ma to na celu zaoszczędzenie paliwa ) do 28. plm w Słupsku, w celu oblotu po wykonanych pracach samolotu szkolnego SBLim-2, a następnie przetransportowania go drogą powietrzną do 34. plm w Babich Dołach.
Do oblatania tzw. „szparki” dowódca wytypował – kpt. pil. Aleksego Antoniewicza, który tego dnia miał polecieć ze swoim kolegą z II eskadry – por. pil. Tadeuszem Bojarskim na samolocie TS-8 Bies nr burtowy 0914. Start odbył się w godz. porannych, aby zdążyć wrócić jeszcze do pułku w ramach dnia pracy. Po wylądowaniu w Słupsku i zapoznaniu się z procedurami do oblotu samolotu, kpt. Antoniewicz przystąpił do wykonania zadania w celu sprawdzenia „szparki”. Po udanym locie i stwierdzeniu, że samolot jest sprawny, nakazał swojemu koledze, aby ten przygotował się do odlotu samolotem TS-8 Bies, a on sam wróci już na „szparce” do pułku. W tej sytuacji pilot udał się na stoisko, gdzie jego samolot stał już przygotowany do wylotu.
Po przybyciu do samolotu zastał przy nim mechanika oraz inżyniera, który w tym czasie wyłączył najprawdopodobniej iskrowniki w drugiej kabinie; sam pilot, gdy odbierał swój samolot po prostu tego nie zauważył. Po uruchomieniu silnika i otrzymaniu zgody wystartował z kursem wschodnim, kierując się na lotnisko Babie Doły.
Lecąc na wysokości 200 metrów i będąc już nad miejscowością Wejherowo, nagle wyłączył mu się silnik. Pilot próbował uruchomić jednostkę napędową, ale bez powodzenia. W tej sytuacji, nie zastanawiając się już, por. Bojarski wykonał bardzo ciasną spiralę. Zdążył dostrzec świeżo zaorane pole i postanowił tam posadzić maszynę. Wylądował perfekcyjnie, nie uszkadzając prawie samolotu, zatrzymując się kilkanaście metrów przed zabudowaniem domostwa rolnego. W tym czasie ze Słupska wystartował już kpt. Antoniewicz, który po nawiązaniu łączności z SD zapytał się, czy Bojarski już wylądował, na co usłyszał odpowiedz, że nie. Zdziwiony tym pilot zszedł niżej i zaczął się rozglądać, zauważając po chwili leżący w polu samolot i siedzącego na skrzydle swojego kolegę. Natychmiast zameldował o tym na SD, po czym zrobił jeszcze parę kręgów nad leżącym w polu samolotem i odleciał do macierzystej jednostki.
Po jakimś czasie na miejsce zdarzenia przyjechała karetka oraz ekipa techniczna z dowódcą pułku. Samolot ściągnięto do jednostki, gdzie przeprowadzono próby z silnikiem, po których nie stwierdzono, aby mógł się samoczynnie wyłączyć. Powołana komisja sprawdzała i badała wszystkie możliwości techniczne tego, jak się mówiło, dziwnego przypadku. Kiedy wykonywano próby z silnikiem, jednostkę wizytował pewien płk z Bydgoszczy, który skorzystał od razu z okazji i rozpoczął własne dochodzenie mimo ciągłych prac komisji, zarzucając pilotowi błąd w technice pilotowania, a nawet sabotaż.
Po trzech dniach do pułku przyleciał gen. bryg. pil. Tadeusz Krepski, który poprosił w obecności dowódcy 34 plm – ppłk Zalejskiego, por. Bojarskiego o wyjaśnienie tego zdarzenia. Pilot odpowiedział generałowi, że nie wie, jak to się stało, iż silnik nagle przestał pracować, a pilot musiał się ratować przymusowym lądowaniem w terenie przygodnym, nie uszkadzając praktycznie samolotu, jeśli nie weźmiemy pod uwagę urwanych końcówek śmigła. W tej sytuacji gen. Krepski kazał odesłać samolot do Warszawy do Instytutu Technicznego WL w celu przeprowadzenia ekspertyzy silnika. Pilota natomiast wysłano na rutynowe badania do WIML-u, po których wrócił, pełniąc dalej służbę w II eskadrze 34. plm na Babich Dołach.
Po ustaleniu przyczyny, którą było utlenienie się styków przewodów elektrycznych w hermetycznie zamkniętym łączu niepodlegającemu kontroli i pracom technicznym, instytut, badając pracę silnika w każdym detalu, zdecydował się na rozcięcie tego łącza. Wówczas stwierdzono brak napięcia idącego na iskrowniki, co było powodem przerwania pracy silnika, a dodatkowo zbiegło się to ze zużyciem palca rozdzielczego, który też okresowo dawał lub nie dawał napięcia na iskrowniki.
W przypadku niewykrycia powyższej usterki i dalszego użytkowania samolotu, mogła ona doprowadzić do incydentu o wiele bardziej tragicznego, niż ten zakończony szczęśliwie dla por. pil. Tadeusza Bojarskiego".
Tekst Krzysztof Kirschenstein
foto zbiory Cezary Piotrowski oraz autora
Komentarze