Latanie w czasach PRL: „Wizyta u sąsiadów…”
Morski Klub Seniorów Lotnictwa w Gdyni zrzesza pilotów wojskowych oraz cywilnych i propaguje chlubne tradycje Wojska Polskiego, polskiego lotnictwa oraz bohaterstwo polskiego żołnierza. MKSL gromadzi także materiały historyczne i publikuje historie opowiedziane przez pilotów – członków Klubu. Na łamach dlapilota.pl będziemy je cyklicznie przypominać. W dzisiejszym odcinku artykuł zatytułowany: "Wizyta u sąsiadów..."
Trwamy wciąż w zimowym okresie oczekiwania na dłuższe dni i pierwsze wiosenne orzeźwienie. Czas ten skłania mnie do poszukiwania w swoich zbiorach kolejnych wspomnień ludzi spod znaku biało-czerwonej szachownicy. W zamyśle kierując się słowami wiersza K.I. Gałczyńskiego „Ocalić od zapomnienia” – powracam do kolejnych odsłon, aby w naszej pamięci przywracać, jak najwięcej faktów historycznych z dziejów naszego lotnictwa wojskowego. Chciałbym dziś na bazie historycznych poszukiwań przybliżyć postać jednego z zacnych członków naszego klubu – Pana Janusza Próchniaka, który podzielił się ze mną swoimi wspomnieniami. Musze przyznać, że przedstawiam je ze szczególnym pietyzmem – mając świadomość, że ten kolejny materiał wspomnieniowy, ubogaci naszą wiedzę o pięknych kartach naszego lotnictwa wojskowego.
Załoga w składzie: dowódca I eskadry kpt. pil. Józef Tomczyk wraz z nawig. kpt. Januszem Próchniakiem oraz st. sierż. strzelec. ppor. Filipczukiem wykonywała 1 września 1959 roku zadanie wykonania lotu na rozpoznanie powietrzne z dużej wysokości (10000 metrów) jeziora Śniardwy na samolocie Ił-28R o nr burtowym 01 według ćw. nr 61. Pogoda tego dnia nie napawała latające załogi optymizmem, dlatego przyjęto wariant „TWA”. Zachmurzenie pełne przy podstawie 200 metrów, widzialność 1000 metrów. Grubość chmur nieznana, niewiadomy też kierunek wiatru na wysokości. Warto zaznaczyć przy okazji, że w tych czasach codziennie o godz. 6.00 w Legionowie był wypuszczany balon meteorologiczny, którego wyposażenie określało dokładnie podstawę górną i dolną chmur oraz kierunek i siłę wiatru na poszczególnych wysokościach. W tym dniu zakłócenia uniemożliwiły otrzymanie tych danych, co niewątpliwie oznaczało, iż postawione zadanie w/w. załodze będzie nieco trudniejsze.
Załoga zajęła miejsca w samolocie, dowódca załogi kpt. pil. Józef Tomczyk zapuszczał silniki. W tym czasie nawig. Janusz Próchniak kończył obliczanie kursów i prędkości według wiatru na ziemi z zastosowaniem standardowego przelicznika zmian kierunku i prędkości w zależności od wysokości lotu. Po chwili podbiegł pod samolot meteorolog i pukając do kabiny samolotu, podał na kartce od nawigatora zapisane dane wiatru do wysokości 12000 metrów. Niestety te przyniesione dane nie zgadzały się z obliczeniami nawigatora Janusza Próchniaka; mimo tego ten przyjął je jako pewne. Dane podawały wiatr czołowy, na północnym kierunku lotu i o dużej prędkości (80km/godz). Na wysokościach średnich mogło wiać nawet do 130 km/godz. Na wysokości 10000 metrów wydłużało to według obliczeń nawigatora Janusza Próchniaka o 6 minut czas lotu na pierwszym odcinku lotu do jeziora Śniardwy. Chmury tego dnia były wyjątkowo gęste, a w kabinie załoga miała prawie ciemno.
Górny pułap chmur kształtował się na wysokości 8000 metrów. W pierwszej części odcinka trasy załoga nie potrzebowała namiarów pobranych od radiostacji lotnisk z Modlina czy Warszawy, aby określić swoją pozycję. Nawigator Janusz Próchniak liczył, że wykorzysta namiary od radiostacji prowadzącej dopiero na lotnisku Orneta. W tym czasie radiolokator pokładowy dawał obraz mało czytelny (teren na północ od Warszawy był w tym czasie mało kontrastowy), dlatego nawigator postanowił zrezygnować z niego, nie prowadząc szczegółowej orientacji. Pod koniec lotu na tym odcinku okazało się, że radiostacja w Ornecie nie pracuje. W tej sytuacji pozostało szybkie określenie punktu skrętu według czasu lotu lub radiolokatora pokładowego. Po chwili nawigator spostrzega przez szybę rozrywy w chmurach, a pod nimi wodę i zarys brzegu. Załoga wykonała zdjęcia, zmieniając kurs na zachodni w kierunku Piły.
Po kilku minutach lotu, kiedy chmury zniknęły, załoga spostrzegła, że znajduje się nad morzem. W tym momencie widoczność była już bardzo dobra. Załoga zobaczyła z lewej strony trasy Hel i Trójmiasto, a powinna mieć je z prawej strony, przelatując nad Kwidzynem. W tym momencie dowódca załogi kpt. pil. Tomczyk nie zastanawia się ani chwili, dając maksymalną prędkość i kurs na Sochaczew. Załoga samolotu Ił-28R wylądowała z minimalnym opóźnieniem w czasie 1.51 godz. Po zakołowaniu i wyłączeniu silników na załogę czekał już sam dowódca pułku – płk pil. Aleksander Milart z komunikatem informującym go przez służby lotne o przekroczeniu jego załogi granicy państwowej nad ZSRR. Dowódca załogi kpt. pil. Józef Tomczyk, zachowując spokój i rozsądek, odparł błyskawicznie, że to niemożliwe, gdyż właśnie wylądowali i żadnych uchybień w czasie lotu nie zaobserwowali.
Dowódca pułku sprawę zakończył szybko, meldując, że nikt z jego załóg wykonujących loty nie mógł tego zrobić, ponieważ wszystkie załogi są na lotnisku. W takich przypadkach od razu były meldunki, dochodzenia, raporty i inne zawirowania. Następnego dnia oficer rozpoznawczy zakomunikował nawigatorowi Januszowi Próchniakowi, że stracił przez niego noc, ale za to umiejscowił jego zdjęcie w rejonie Zatoki Ryskiej. Fakt jest taki, że w wyniku pewnych splotów nawigator Janusz Próchniak na pierwszym odcinku lotu miał faktycznie wiatr tylny, a obliczenia zrobił dla wiatru czołowego, co dało już różnicę 10 minut i wynikiem tego było to naruszenie granicy innego państwa. Metrolog podał mu kierunek wiatru nawigacyjny nie mówiąc mu o tym – wprowadzając go w błąd!
Ps. Dziękuję Panu kmdr por. nawig. Januszowi Próchniakowi za pomoc w zrealizowaniu tego materiału.
Tekst Krzysztof Kirschenstein
zdjęcia z archiwum Pana kmdr por. nawig. Janusza Pruchniaka i MKSL
Komentarze