Pocztówka z Bobulandii czyli o lataniu szybowcowym w bieszczadzkiej Żernicy Wyżnej i w Weremieniu
O szybowisku w bieszczadzkiej Żernicy pisałem po raz pierwszy na początku ubiegłego roku. Ponieważ sezon 2015 za nami, poproszono mnie o komentarz do tego, co zaszło w międzyczasie.
Warto zacząć od informacji, że w Bieszczadach szybowce są cały rok. Nieposkromione ambicje Piotra Bobuli jak i możliwości wykonywania lotów tamże przez pełne 12 miesięcy każą przypuszczać, że gdy znowu dmuchnie z południa, łąka pod Baligrodem – nawet zasypana śniegiem – ożyje.
Czy daleko jest z Bielska-Białej (gdzie mieszkam) w Bieszczady? Patrząc na mapę drogową i decydując się na holowanie ciężkiej przyczepy z Perkozem – raczej tak. I chociaż za sprawą nowej autostrady z Krakowa do Rzeszowa możliwości dojazdu znakomicie się poprawiły, dystans ze Śląska się nie zmienił. To dalej ponad 400 km w jedną stronę…
Zorganizowałem minionej jesieni dwie krótkie wyprawy szybowcowe, w listopadzie i pod koniec grudnia. Trochę po cichu, spontanicznie. Co prawda, prognozy nie podpowiadały niczego ciekawego, a już na pewno bez szans na rasowy halniak, ale i tak latania było dużo. I w rozmaity sposób. Jak zawsze niepowtarzalnie i bardzo, bardzo szybowcowo.
Urok tamtych stron, oprócz niezaprzeczalnych walorów krajobrazowych, czystego powietrza i znikomej ilości ludzi, to także niezmienność Bieszczadów. Łąka w Żernicy czy szybowisko w Weremieniu przywitały mnie takimi, jak opuszczałem je rok wcześniej – ciche, spokojne, jakby zawieszone w czasie. To zresztą wyróżnia te miejsca od wszystkich innych lotnisk sportowych, w tym także od Bezmiechowej, która choć dalej przyciąga, zatraciła dla mnie wiele po zmianach, które się tam dokonały.
Listopadowa Żernica to zapach lasu i ostatnie w minionym roku rydze. Grudniowy Weremień – pasący się koń, poodmarzający staw z pstrągami i szumiące na szczycie góry drzewa.
Druga wyprawa zbiegła się z przejściem ciepłej jesieni w mroźną zimę. Spadł pierwszy śnieg i zrobiło się tak zimno, że musieliśmy palić ognisko, aby choć trochę się rozgrzać. Wobec wielu pozytywnych doznań, latanie mogłoby być właściwie dodatkiem. Doskonale uzupełniającym pobyt w Bieszczadach.
Piotrek dysponuje Bocianami i Puchaczem, ja zaś, pod koniec roku przywiozłem Perkoza. Chociaż przebazowanie szybowca na holu z Weremienia do Żernicy zajmuje zaledwie kilka minut, to już start po stoku w dolinkę i lot wzdłuż nitki Sanu dają mnóstwo emocji. Nisko zawieszone słońce nierzadko wzbudza spokojną termikę, w której bez trudu można się utrzymać i podziwiać urokliwy krajobraz.
Gdy przyszła zima, lataliśmy na powrót w Weremieniu, na żaglu, na południowo-zachodnim zboczu. Lądowisko w Żernicy dobrze nadaje się do wysokich i bezpiecznych startów za wyciągarką. To tani i szybki sposób na znalezienie się w powietrzu. Termika bądź żagle na okolicznych pagórkach sprzyjają ciekawym i dłuższym lotom. O tym, że Bieszczady stanowią swoisty i mało odkryty raj dla szybownictwa, mówiłem wielokrotnie. Najciekawszym aspektem jesiennych lotów pozostaje oczywiście możliwość szybowania na falach, które południowy wiatr układa ponad górami. Okazuje się, że zafalowania są zjawiskami daleko częstszymi niż przywykliśmy sądzić.
Wieloletnia obserwacja z ziemi i powietrza układów chmur nad Beskidami Śląskim, Żywieckim, Sądeckim, Wyspowym czy Niskim upewniła mnie, że zdefiniowane w książkach skomplikowane warunki wcale nie są konieczne, aby pojawiały się regularne pola wznoszeń. I aby dało się je wykorzystywać w locie szybowcem. Oczywiście, najlepsze fale zagwarantuje zdrowy halniak, właściwe rozkładający prędkości i kierunki wiatru na wysokościach, wespół z odpowiednim gradientem temperatury. Wtedy też pojawiają się diamentowe wysokości nad Tatrami (szczyty tych gór widać z Żernicy), ale to dzieje się stosunkowo rzadko.
Żernica jest kapitalnie położona, nieomalże u podnóża wysokich Bieszczadów, a samo szybowisko posiada bardzo dogodne usytuowanie do startów i lądowań – w łożu wiatru. Co prawda, zawietrzna od pagórków na północny-wschód od Baligrodu daje się we znaki, ale trudno oczekiwać łagodnej aury przy halniaku. Start i początkowe wykorzystywanie wznoszeń w turbulencji jest i pozostanie dla pilota wymagające, choć – jak pokazał nasz tegoroczny lot Bocianem nad chmury – nie jest to regułą.
Loty szybowcowe, praktykowane przez Piotra Bobulę, są jedynymi w swoim rodzaju. Nierozumiejący i nieznający tematu określą to często niesprawiedliwym mianem „partyzantki”. Ale będą dalecy od prawdy. Piotrek, który poświęcił połowę swojego życia na reaktywację szybowiska w Bezmiechowej, i kolejno – uruchomienie i prowadzenie szybowisk w Weremieniu i Żernicy Wyżnej, posiada jedyne i tak szerokie doświadczenie w lotach w warunkach bieszczadzkich. To swoisty i odrębny rodzaj szybownictwa, zupełnie inny jak na Żarze czy w Jeleniej Górze. Choć i tam przecież są góry.
Czym zatem różni się i jak wygląda szkoła Piotra? To przede wszystkim latanie niskie, przy zboczu pagórka, po starcie za wyciągarką lub po prostu – grawitacyjnie, „na pych”. To w pełni bezpośredni, rzeczywisty kontakt z przyrodą i całą wspaniałością tego, co dzieje się w powietrzu nad Bieszczadami. Lot przy zboczu uczy precyzji i czystego, starannego sterowania, manewrowania na małych prędkościach i okołokrytycznych kątach natarcia. Uczy patrzeć wokoło, widzieć i sprawnie przewidywać, a także prowadzić szybowiec z minimalną koncentracją uwagi na przyrządach – bo na to nie ma czasu. Przekłada się to na podnoszące poziom adrenaliny doznania pilota i jego wielką satysfakcję, że robi coś wyjątkowego.
Dzięki Piotrowi zaistniała i została reaktywowana w latach 90-tych Bezmiechowa, gdzie wielu szybowników z nizin może dziś uczyć się sterowania w niskich lotach nad lasem. Weremień czy Żernica także dają takie możliwości, choć tutaj wykorzystuje się do startu wyciągarki. Przewagą tych dwóch ostatnich szybowisk nad pierwszym jest – w moim odczuciu – brak rozbuchanej infrastruktury i fenomen… Bobuli. To prawdziwe i nieskażone nowoczesnością i nadętymi (nierzadko błędnymi) procedurami szybownictwo.
Może biedne, ale za to magicznie. To także pomysły jak rozwijać czy wręcz łamać utarte przez lata standardy lotniskowe. To sposób na inne, ciekawe i bezpieczne sięgnięcie nieba. Dlatego lubię Żernicę.
Niezwykłym i wydawałoby się szalonym pomysłem było usytuowanie dodatkowego startowiska po drugiej stronie doliny, w stosunku do właściwego lądowiska. Celem było rozciągnięcie startu (a zatem liny wyciągarkowej) do maksymalnej długości tak, aby po wzlocie uzyskiwać bardzo duże wysokości wyczepienia. Szans na wciągnięcie szybowca na szczyt tej drugiej górki raczej nie ma, zatem należy na niej najpierw wylądować. Przedsięwzięcie to, wbrew obawom, okazuje się bezpieczne i wręcz dość łatwe, oczywiście po starannym zaplanowaniu się do płaskiego, ukośnego pólka, i uwzględnieniu składowej wiatru w ogon. To swoisty lotniskowiec, podobnie jak lądowanie na szczycie Bezmiechowej. Przez lata zresztą bezpiecznie tam praktykowane. Do czasu gdy… brakło Piotra.
Start na rozciągniętej linie pozwala przy bezwietrznej pogodzie na uzyskanie około tysiąca metrów wysokości ponad wyciągarkę. Przy czołowym wietrze i dysponując mocnym szybowcem, wyczepienia będą jeszcze bardziej imponujące! Dość powiedzieć, że starym Bocianem wzlecieliśmy na 1100 m ponad dolinę. Dokładnie na poziom podstawy chmur i bezpośrednio w… ustalone wznoszenie falowe 2,5 m/sek! Tak dobre warunki i tak fantastyczny start możliwe są jedynie w Bieszczadach.
Doświadczenia z Puchaczem i Perkozem wypadły jeszcze lepiej. Holowanie odbywa się w sam środek pola falowego. Jeśli przesuwa się ono z wiatrem lub pod wiatr, obszar penetracji z tych wysokości jest już tak znaczny, że bez trudu nawiążemy kontakt ze wznoszeniem i zawsze bezpiecznie wrócimy do lądowiska. Turbulencja i uskoki wiatru? Nawet jeśli występują, to długa, kewlarowa lina doskonale je amortyzuje. Nie boimy się tego, jak również lądowań „pod stok” z silnym wiatrem w ogon. Ćwiczyliśmy to przecież całe lata w Bezmiechowej!
Przy tak wysokich i długotrwałych holach (najdłuższy czas wzlotu na linie wyciągarkowej w locie Piotra Bobuli na Puchaczu wynosi – jak dotąd –… 11 minut(!)), można zintensyfikować naukę i trening oraz podnieść jakość i tempo szkolenia. A także znaczne obniżyć koszty. To fantastyczny sposób na szybkie, tanie i bezpieczne starty na falę. A Żernica to być może jedyne takie miejsce w świecie!
Długoskrzydły Perkoz, bardzo mocny i o dobrych osiągach, szczególnie przypadł nam do gustu. Wyprawa grudniowa, podczas której przyszło się zmierzyć z lodem i z mrozem (nie tylko na ziemi), wykazała jak uniwersalny, w tym konfortowy, jest to szybowiec.
Piszę o możliwościach latania z Żernicy także z innym przesłaniem. Z ubolewaniem obserwuję zapaść szybownictwa w aeroklubach położonych wzdłuż południowej granicy Polski. Wraz z rozpoczęciem roku szkolnego lokalne kluby ewidentnie zawiesiły działalność, czyniąc i tak już bardzo drogie latanie na szybowcach jeszcze bardziej niedostępnym. Bez wskazywania palcami, nie ma w tej chwili lotnisk, z których można by organizować nawet sporadycznie szybowanie na żaglach czy falach. Spora część polskich szybowników uciekła więc do czeskiego Jesenika, gdzie lata się dużo i przez pół taniej. Dlaczego jednak mamy jeździć za granicę? Nam marzy się nowe miejsce, „nasze”. Żernica oraz kwalifikacje i zaangażowanie Bobuli takie szanse dają.
Mam pewne obawy czy powinno się tak otwarcie o powyższym pisać na forum społecznym. Niestety, jako nacja, mamy wrodzone nastawienie do niszczenia wszelkich inicjatyw, w których sami nie uczestniczymy, bywamy zawistni i zazdrościmy. Nawet, jeśli „nie ma czego”, nie potrafiąc szanować wysiłku i dorobku innych.
Szczęśliwie, Żernica pozostaje w rękach prywatnego i życzliwie usposobionego do szybowców właściciela, co pozwala sądzić, że nie podzieli ona losów aeroklubów.
Piotrowi Bobuli życzę dużo zdrowia i wytrwałości, bo na połamanie skrzydeł – kto jak kto – ale On nie ma szans.
Do zobaczenia na wiosnę!
Michał Ombach/Styczeń 2016
Michal Ombach (ur. 1974), absolwent Politechniki Rzeszowskiej (Wydz. Budowy Maszyn i Lotnictwa), Politechniki Krakowskiej (Zarządzanie infrastrukturą lotniskową) oraz Wyższej Szkoły Trenerów Sportu w Warszawie. Pilot szybowcowy i samolotowy, były trener i zawodnik kadry narodowej w akrobacji szybowcowej, technik i mechanik lotniczy. W swoim życiorysie zawodowym posiada doświadczenie pracy w biurach konstrukcyjnych, zarządzał operacyjnie portem lotniczym oraz prowadził organizacje CAMO i AMO w GA i w linii lotniczej. Od 2011 r. związany z Allstar PZL Glider.
Komentarze