Zimowa Irlandia
Nad Irlandię nadciągnęło arktyczne powietrze i wyż. Wietrzysko zelżało, co dało nadzieję do znalezienia dobrego miejsca na start przy kierunku północno-zachodnim. Wybór padł na Galtymore Mountains.
Z kolegą Stevenem zdzwoniliśmy się w sobotę, potwierdzając miejsce spotkania.
Na startowisku przywitało nas słońce i przenikliwy, mroźny wiatr. Jednak po krótkim biegu pod górę z lotnią na plecach, byliśmy już dość dobrze rozgrzani. Kiedy porozkładaliśmy lotnie, wiatr ustał totalnie. Nie pozostało wiele, jak tylko udać się do samochodów na posiłek. Podjęliśmy decyzję, że poczekamy chwilę i zobaczymy czy warun się będzie poprawiał...
Nie trzeba było długo czekać. Nad góry nasunęły się chmurki, które powstawały daleko nad równiną, tym samym wiatr się wzmógł, a czarne gawrony zaczęły znaczyć termiczne bąble. Biegiem do maszyn!!! Steven odpalił pierwszy, ja kilka minut po nim. Niestety, jak się okazało chwilę później, wredne ptaszyska robiły sobie z nas jaja.
Steve poleciał w kierunku krążących w "zerku" ptaków, kręcił się w kółko pod nimi, ale nic to nie dało... coraz niżej i niżej... w końcu było za późno na powrót do stoku... Kierunek: lądowisko.
Sam przykleiłem się jak najbliżej stoku i zacząłem walkę o każdy centymetr wysokości... Najpierw w zerkach nad lasem, nad krawędzią żlebu, coś trafiłem - coś podniosło, znów bliżej stoku, przeskok nad żlebem, dalej na kolejny garb... Metr po metrze, coraz wyżej i wyżej i wyżej... i tak dalej i dalej, aż znalazłem się ponad ośnieżonymi stokami, grzbietami, ostrymi urwiskami i niesamowitymi kraterami, na dnie których zaległy ciemne wody górskich jeziorek.
Znad zielonych łąk w kilka chwil przeniosłem się do niesamowitej, ośnieżonej krainy. Kiedy krążyłem, dokręcając do podstawy chmur, na chwilę dołączył do mnie zaciekawiony drapieżnik. Przypominał sokoła, ale ja na ptakach aż tak dobrze się nie znam, żeby określić dokładnie gatunek. Przez chwilę krążył po zewnętrznej stronie na przedłużeniu skrzydła... wrażenie niesamowite.
Później jakieś turbulencje u podstawy ściągneły mnie dość szybko w dół i znów zacząłem mozolnie, wzdłuż stoku "żebrać" o drogocenne metry. Zwłaszcza, że stok przechodził łagodnie w torfowiska, las i dopiero później w łąki... miałbym poważny problem, gdybym nie doleciał w okolice bardziej wypłaszczone.
Na szczęście udało się po raz kolejny wyskrobać na rozsądną wysokość i odbić się w stronę płaskiego terenu. Nie było szans na dotarcie do "oficjalnego lądowiska". Chmury rozmyły się, a nad dolinami przestało nosić. Przy podejściu do lądowania nagle okazało się, że taka fajna, prosta łąka, którą upatrzyłem sobie na przygodne lądowisko, jest w rzeczywistości nierównym pagórkiem...
Awaria! Zapasowe lądowisko!!!??? Byle płaskie! Przy podejściu do lądowania, na obsadzonym dookoła drzewami polu, miałem chyba najwięcej strachu. Szczególnie, kiedy zorientowałem się, że przechodząc nad południową granicą tegoż pola, jestem dość wysoko, zbyt wysoko...! Sterownica do kolan, zejście jak najniżej... efekt ekranowania trzyma mnie metr nad glebą, ręce na ramiona sterownicy iiii... wyyyyyypchnięcie!
Zatrzymałem się 3 metry przed drugim końcem pola. Przede mną rosło drzewo i kłujące krzaki. Buty, spodnie, kokon... umazane błotem i krowim łajnem... ale i tak jest zaje...ście!!!
Tym bardziej jestem zadowolony z dzisiejszego lotu, że nie muszę kupować przedwcześnie kolejnej lotni.
Pozdrawiam serdecznie i życzę niesamowitych lotów i perfekcyjnych lądowań.
Track poniżej:
www.paraglidingforum.com/leonardo/flight/1094150
Zdjęcia z malowniczych, ośnieżonych gór i zielonych dolin (fot. Marcin Gil):
Komentarze