XII Rajd Mikrolotowy "Złote Kaszuby" za nami
W dniach 13-16 września 2018 r. odbyła się dwunasta już edycja Rajdu Mikrolotowego "Złote Kaszuby" 2018. Poniżej zamieszczamy relację Konrada Ziębakowskiego, jednego z uczestników Rajdu.
Relacja z XII Rajdu Mikrolotowego "Złote Kaszuby"
Jesień. W moim kalendarzu lotniczym, jak co roku, widnieją tam dwa terminy. Jeden to zawody w Łomży, a drugi to Rajd mikrolotowy – Złote Kaszuby. W tym roku, swoje plany zgrywałem właśnie z tymi dwoma terminami. Tym bardziej, że w tej edycji mieliśmy polecieć w Bieszczady – a dokładnie nad Solinę! No ale zacznijmy standardowo od początku. Co to jest za Rajd i na czym polega? Można powiedzieć, że jego początku wzięły się, jak kilku znajomych zgadało się i wspólnie polecieli przez Kaszuby. Lata leciały, grupa się zwiększała, a Kaszuby już zostały obleciane wzdłuż i wszerz. Kolejne edycje były dalej – Litwa, Niemcy (relacja tutaj: X Rajd „Złote Kaszuby”). W tym roku padło na Bieszczady i to nawet po bardzo fajnej trasie, gdyż Rajd miał rozpocząć się i zakończyć w Płocku. Ba nawet miał przelatywać, przez mój Aeroklub! Więc decyzja mogła być tylko jedna – lecę! Okazało się, że chętnych na tegoroczną edycję uzbierało się bardzo dużo – ponad 40 osób i prawie 30 statków powietrznych (głównie motolotni). Szykuje się największa edycja w historii.
Dzień 1: Płock->Biała Podlaska
Planowo, zbieraliśmy się w środę w Płocku, aby w czwartek z samego rana polecieć już zgraną ekipą. Podzieliliśmy się na 3 grupy: 1 grupę stanowiły samoloty, 2 – szybkie motolotnie (o prędkości przelotu około 100km/h), a 3 – wolne motolotnie (o prędkości przelotu około 80 km/h). Druga grupa była najbardziej liczna i to mnie jeszcze wybrano na lidera – mam ją poprowadzić. Pierwszy dzień to przelot po trasie Płock->Chrcynno->Kuczyn->Białystok-Krywlany->Biała Podlaska. Pierwszy odcinek, a później już do końca prowadził Ryszard. A my grzecznie, za nim. Na FIS musieliśmy zrobić niemałą sensację, gdyż Ryszard musiał kilkukrotnie potwierdzać naszą ilość ;) Pierwsze lądowanie grupą i pierwsza awaria, która w dodatku trafiła się mi – od lokalnych nierówności pękła mi przednia felga. Na szczęście, zdarzyło się to na… lotnisku producenta, więc nową założyliśmy „od ręki”. I z opóźnieniem polecieliśmy dalej. W Kuczynie pierwsze tankowanie i lecimy dalej przez Białystok do Białej Podlaskiej na pierwszy nocleg. Wydaje mi się, że większość osób na lotniskach nie widziało nigdy tylu motolotni na raz. A skoordynowanie lądowania tylu statków powietrznych, to nie lada wyzwanie. W Białej Podlaskiej przyjechał do nas prezydent miasta i po krótkim przywitaniu, zakotwiczeniu i zatankowaniu, pojechaliśmy na nocleg.
Dzień 2: Biała Podlaska->Krosno
Dzień drugi przywitał nas opadami deszczu. A ponieważ lecieliśmy znaczną grupą, więc czekaliśmy. Z lekkim opóźnieniem, w końcu startujemy, ale okazuje się, że wcale nie będzie łatwo. Przed nami, zbliżają się dwie solidne komórki opadowe. Jedyna szansa to szybko przelecieć pomiędzy nimi. Ja, nauczony doświadczeniem, postanowiłem trzymać się jak najdalej od opadów, nawet jak miałoby to oznaczać nadłożenie drogi. Jak się okazało, była to bardzo dobra decyzja – praktycznie wszyscy polecieli blisko krawędzi opadu i trafili na bardzo silną turbulencję. Turbulencja była tak silna, że nawet bardzo doświadczeni piloci jednogłośnie stwierdzili, że to była prawdziwa walka. A ja, lecąc trochę bardziej z boku, dostałem „tylko” silnym duszeniem od chmury i z 700m w ciągu 1-2 minut opadłem na 400m. I tyle. Daje już ładna pogoda. Lądowanie w Nadrybiu. Tutaj tankowanie i odpoczynek. Z racji późnej godziny zmieniamy trasę i zamiast przez Lublin i Zamość, lecimy bezpośrednio do Krosna, z ominięciem strefy Rzeszowa. W okolicach Łańcuta pogoda ponownie zaczyna się psuć – spada widoczność i obniża się pułap chmur. Jednakże udaje nam się, bez większych przeszkód przedostać do Krosna. Tutaj kotwiczymy sprzęty, tankujemy i udajemy na kolejny nocleg. Zaraz przed zachodem słońca dołącza do nas kolejne 8 (!) motolotni. Ostateczne podsumowanie zatrzymało się na 51 osobach. Można powiedzieć, że to już małe wesele!
Dzień 3: Krosno->Solina-Radom
No i stało się – pogoda całkowicie się załamała i nie mieliśmy nawet najmniejszych szans na opuszczenie Krosna. Nie jest dobrze. Na szczęście mogliśmy się bardziej zintegrować.
Dzień 4: Odlot z Krosna
Każdy się trochę tego obawiał, więc musiało się to stać – z powodu pogody poprzedniego dnia, musimy zrezygnować z lotu nad Solinę i rozpocząć powrót do swoich bazowych lotnisk. Wśród nas są tacy, co mają ponad 500 km do domu, a wiatr zmienił swój kierunek i zaczął wiać prosto w czoło. Większość uczestników rajdu leci dalej wspólnie – do Kielc. Cześć już się oddziela i wybierają bardziej dogodne dla siebie trasy. Ja, ponieważ mam bardzo blisko do domu (jakieś 250 km) podejmuje decyzję – zostaje i… lecę nad Solinę. Niestety oznacza to pożegnanie się z pozostałymi uczestnikami i samodzielny przelot. Analiza pogody i plan już się klaruje – lecę po trasie Krosno->Solina->Krosno->Pińczów->Chęciny->Radom. Biorę na pokład wszystkie bagaże, tyle paliwa ile mogę i startuje wcinając się przed całą grupę. W powietrzu czuć już zmianę pogody – zimno, ale spokojnie. W dolinach jeszcze spore zachmurzenie, więc utrzymujemy się wysoko i to bardzo. Niestety też zimno – tylko około 10°C i awionika powoli zaczyna zamarzać. Jak dobrze że mam podgrzewy gaźników!
Po około 40 minutach lotu jesteśmy już nad Jeziorem Solińskim. Widok jedyny w swoim rodzaju – olbrzymie jezioro, z malowniczą linią brzegową – licznymi zatokami i długimi półwyspami. Tutaj tylko 2-3 okrążenia i spadamy. Lądowanie w Krośnie (ahh ten betonowy pas!), krótki odpoczynek i dalej w trasę – do Pińczowa. Informator FIS Kraków już chyba bez zdziwienia, kazał się zgłosić w miejscowości, która była dokładnie w połowie trasy, czyli poprzednicy już przetarli szlak. Lądowanie w Pińczowie, a tutaj, jak to w Pińczowie – gościnnie, sympatycznie i pomocnie. Przy okazji pooglądaliśmy trochę motolotni wyciągających lotnie. Na ale trzeba się zbierać. Z Pińczowa to już standardowa trasa – przez Chęciny, Góry Świętokrzyskie do Radomia.
Epilog
Kolejny Rajd „Złote Kaszuby” się skończył. Już w poniedziałek, siedząc w pracy rozmawiałem z innymi uczestnikami, że taki powrót do rzeczywistości, co tu dużo mówić – jest ciężki. Brakuje nam porannego zbierania się na lotnisko, wspólnych lotów i po prostu towarzystwa innych motolotniarzy. To chyba jest najlepsze przy tak dużym rajdzie – każdy z Nas jest inny, ma inne przeżycia, wiek, płeć, doświadczenie, motolotnie – po prostu każdy jest inny, a mimo tego potrafimy wspólnie latać. A co najważniejsze – latać bezpiecznie. Pozostaje nam teraz czekać na kolejny Rajd – cały, długi rok.
Więcej zdjęć z dwunastej edycji Rajdu można zobaczyć na stronie www.sky-life.pl
Poniżej krótki film:
Komentarze