Na Żarze podwójne święto
Świąteczna wstawka i pomyślne prognozy pogody sprawiły, że znów zabrakło miejsca wokół hangarów GSS Żar.Trzeba było na okolicznych ugorach rozstawiać samochody, oraz przyczepy z szybowcami, bo tylu stawiło sie entuzjastów latania, którzy tu chcieli się cieszyć wolnością - tą realną jaka daje niepodległość i wolnością jaka jest udziałem uskrzydlonych wybrańców.
W Dniu Niepodległości dominowało słońce i umiarkowany wiatr w obszarze po frontowym, więc bractwo wprawiało się w przechodzeniu ze zboczy Żaru nad wzbudzane przez rotory cumulusy i rozeznawało pola falowe powstające przy zachodnich wiatrach.
Ukoronowaniem tego pięknego, świątecznego, dnia była, tradycyjna już, uroczysta msza święta celebrowana w sali wykładowej szkoły przez księdza – pilota Jacka Przybyłę. Wiodącym motywem tej intencji było przesłanie: Ojczyzna potrzebuje ludzi mądrych. Bądźcie mądrzy!
Kolejne godziny wieczoru wypełniło spotkanie ze Staszkiem Zientkiem oraz kawiarniane dysputy. Staszek, z młodzieńczym błyskiem w oku, wspominał ciekawe wydarzenia ze swej kariery lotniczej, omówił przebieg lotu na 1000 km wykonanego na osi Szczecin- Jezioro Turawskie, oraz przypomniał sztandarowe postacie swoich współpracowników, konstruktorów z SZD w Bielsku-Białej. W gwarze kawiarnianych rozmów wyczuwało się niecierpliwe wyczekiwanie kolejnego dnia bo nad Atlantykiem i Brytanią szalał głęboki wir cyklonu. Nocny śpiew wiatru i komunikaty o powalonych liniach energetycznych, wiatrołomach, oraz licznych szkodach uczynionych przed huragan, wyrwały przed świtem śmiałków gotowych do zmagania się z żywiołami. Niestety, wiatr przycichł a otworzyły się niebieskie śluzy z deszczem i przygasiły nastrój- ale nie na długo, gdyż olsztyniacy donieśli, że podczas zwiadu na szczycie Żaru musieli przyjąć pozycję Małysza, aby obronić się przed zdmuchnięciem do Kozubnika.
Już przed południem przegnane zostały na Ruś frontowe chmury i obydwa „Jaki” rozpoczęły swą orkę. Wiatr, choć silny, wiał jednak z zachodu i narowista fala dała się ujeździć tylko nielicznym.
Kolejne prognozy były złe i wszyscy „zapowiadacze pogody” straszyli, iż południe Polski przez cały weekend pokryją chmury z dużym ładunkiem jesiennych deszczów, więc niemal wszyscy uczestnicy świątecznego zjazdu zgromadzili się na sali wykładowej, aby ucieszyć oko pięknymi obrazkami z lotów górskich Sebastiana Kawy, a potem z zainteresowaniem wysłuchali jego wywodów na temat lotów falowych.
Zgodnie z prognozami, sobotni dzień, 13 listopada, wstawał ponury. Wszystkie okoliczne szczyty były skryte w zwartej opończy ciemnych chmur, lecz żona -choć nie lata- obserwując z łóżka te ponure pejzaże stwierdziła po chwili, że: Będzie fala, bo chmura przed Magurą buduje się z jednego miejsca.
Ot, co znaczy wieloletnie skazanie na pobyt z pomyleńcami!
I tak było. Chmury z wolna zaczęły się podnosić odsłaniając wierzchołki, a gdy wyż wypchnął front nieco na północ, J.Puławski uformował się nad nami podręcznikowy wręcz układ. Przy wietrze południowo - zachodnim wietrze rotor powstający za Beskidem Śląskim usadowił się nad Magurą, Doliną Żywiecką i sięgał, aż do Babiej Góry formując gruby wał skłębionych chmur a nad nim piętrzyły się modelowe 3-4 piętra regularnych soczewek. W rejonie lotniska lokalizacja rotoru była tak korzystna, że przy ziemi panowała cisza a rotor chwilami zabierał powietrze znad Międzybrodzia pod prąd, w kierunku północnych zboczy Czupla i Magury. W tej sytuacji wystarczyło wlecieć poza grzbiet tych wzniesień i z wysokości 400 m wykonać tylko kilka esów w regularnym rotorowym wznoszeniu, aby znaleźć się pośrodku laminarnej strugi wznoszeń falowych, które w prędkością 3-4m/sek wynosiły szybowce do krainy mrozu.
W tej sytuacji Zbyszek Nieradka i Bogdan Dorożko, uzbrojeni w transpondery próbowali przebić się do Marka w Jeleniej Górze, ale niepotrzebnie ulegli urokowi lotniczych Syren, które przybrawszy postać pięknych soczewek wabiły, jak Odysa, nad rybnickie jezioro. Bogdan się wrócił a wytrwały Cypis zległ pod Głuchołazami, stłamszony częścią zstępującą fali. Nie powiodła się też wyprawa w Tatry - Bomba spadł w Jordanowie. Natomiast nad Żarem bajka. Piloci szybowców stających pod wiatr z satysfakcją obserwowali wskazania wariometrów i wysokościomierzy oraz podziwiali bajkowe pejzaże. Mieli też sporo radochy, gdy od czasu do czasu sylwetka szybowca na ekranie GPS -a gwałtownie odwracała się o 180 stopni i wskazywała, że leci się względem ziemi do tyłu, choć „gajgery” oscylowały wokół 100 km/h.
Uśmiech rzadko schodzi z twarzy kresowej krasawicy Oli Grabowskiej, ale radość ze zdobytego klejnotu rozświetliła go szczególnie.
Krzysiek Trzęśniowski, który swój pierwszy lot na szybowcu odbył 4 lipca ubiegłego roku, poleciał na „Piracie” i w umówionym czasie 1 godziny oddał szybowiec koledze, ale w dorobku miał już przewyższenie do złotej. Nim ochłonął z emocji i uciechy, wylądował inny „Pirat”. Do wieczora zostało jeszcze ponad 2 godziny, więc po szybkim uzbrojeniu szybowca znów wystartował i... przywiózł diament, zaliczając dodatkowo ładną wycieczkę w kierunku Moraw.
Rodzinna wyprawa Osowskich przyniosła dobre efekty. Mamuśka nie będzie marudziła, że zmarnowali czas. Kilka dni temu ojciec, Tomasz, uzupełnił kolekcję diamentów, natomiast syn, Marcin, zdobył warunek do złotej, a w sobotę podobnie jak Andrzej Majewski i Grzegorz Hyrkowski - koledzy z olsztyńskiego klubu- także sięgnął po diament.
Woźnicki Rafał, w swoim świetnie uzbrojonym ASW, z żalem patrzył na wysokościomierz przybliżający się nieuchronnie do poziomu 220, bo wariometr wskazywał jeszcze równe 2 m/sek a widoki stawały się coraz piękniejsze.
Wschodząca chluba Ostrowian, Jakub Puławski, tegoroczny mistrz wśród juniorów, będzie także błyskał nowym diamencikiem w klapie marynarki.
O wyjątkowym pechu może mówić Przemek Kucharski, gdyż do diamentowej wysokości brakło mu 12 metrów.
Z dużą nawiązką spełnili warunki do złotej Paweł Marzec i Andrzej Dziechciarz.
Niedziela przyniosła ukojenie i wspaniały prezent w postaci nieskalanego niczym błękitu, oraz lekkiego zefirka, pozwalającego na relaksowe pilotom odczuwającym jeszcze niedosyt latania, jak również na harce „jazdy lekkiej” wyposażonej w kolorowe miękkie skrzydła. Ten piękny weekend wzbogacił dorobek Szkoły o kolejne 350 godzin nalotu - poprzeczka rekordow znów poszła w górę.
W takiej scenerii, lotnikom z Pyrlandii żal było wsiadać do swego autobusiku i ruszać w daleką drogę.
Tomasz Kawa
Komentarze