Przejdź do treści
Pribina Cup 2015 (fot. gliding-team.pl)
Źródło artykułu

Pribina Cup 2015 - relacja po 4 konkurencjach

Jak co roku sezon zawodniczy zaczyna się od Pribina Cup w słowackiej Nitrze. W tym roku zawody rozgrywane są w w dniach 3-11.04.2015 r. W zmaganiach startuje trzech pilotów KKGT. Jacek Flis na szybowcu Discus 2a „I” oraz Piotr Jarysz na LS-6 „GI” startują w klasie 15m, a Adam Czeladzki na Duo Discus „POL” w klasie szybowców dwumiejscowych.

Prognozy na 7 kwietnia poza silnym wiatrem nie zapowiadały innych zjawisk, które miałyby zakłócić przebieg lotu. Problemy zaczęły się już po starcie, kiedy pierwsze noszenie złapałem dopiero po zejściu na wysokość 250m. Na początku ciężko było dolecieć do linii startu pod wiatr o prędkości ok. 40km/h.

Po ok. godzinie od startu z ziemi warunki zdecydowanie się polepszyły. Odejście z 2000m było idealne, a szlak układający się do pierwszego punktu nad lotniskiem w Partyzanskie pozwolił na dolecenie tam bez krążenia z prędkością 120km/h pod bardzo silny wiatr. Do drugiego punktu, który był położony na Węgrzech ok. 25km od Dunaju, leciało się równie szybko.

Problemy zaczęły się na trzecim boku, którego koniec był przy samej Nitrze. Termika zdecydowanie osłabła, a nasilający się wiatr sprawiał bardzo wiele trudności w wycentrowaniu poszarpanych noszeń. Z prędkością „rowerową” udało się zaliczyć ten punkt, jednak cały peleton uciekł mi na ok. 15km. Na czwartym boku trasy mieliśmy ponownie wrócić z wiatrem na południe za Nove Zamky. Watr popychał do przodu jednak bardzo trudno było znaleźć dobre noszenie. Kiedy słyszałem, że peleton kilka kilometrów przed punktem odszedł o 90 stopni w bok od trasy, Ja złapałem bardzo dobry komin jak na tą porę dnia. Komin 2m/s naniósł mnie na punkt, a tym samym dogoniłem peleton i na wysokości 1400m mogłem myśleć o planowaniu dolotu.

W tym momencie wiatr zaczął przyśpieszać, a przed nami Cumulusy znikały w oczach. Na 27km do Nitry miałem już niecałe 500m. Wtedy zobaczyłem dobrze wznoszące się szybowce lekko z tyłu. Opłacało się cofnąć, ponieważ komin był to komin 1.6m/s i dał szansę na ukończenie zadania. Niestety noszenie puściło bardzo szybko, a do dolotu nadal brakowało ok. 300m. W tym momencie nie pozostało nic innego jak lecieć przed siebie i liczyć na szczęście, że coś jeszcze zapracuje. Termiki już nie było, ale za to trafiliśmy na… falę. Z odległości 30km i wysokości 1000m pod wiatr o prędkości 57km/h udało się dolecieć do lotniska. Wszystko dzięki długim, laminarnym dobrym noszeniom na przemian z umiarkowanymi duszeniami. Sam nie wierzyłem w to co się dzieje, ale dolot z -300m wypracował się na +30m.

Niestety nie wszyscy mieli dzisiaj tyle szczęścia i sam obserwowałem jak kilka szybowców lądowało w polu nie dolatując do mety.

Po 4 konkurencjach mogę powiedzieć, że są to jedne z najtrudniejszych i nieprzewidywalnych  zawodów na jakich byłem.

Jacek F.

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony