Przejdź do treści
Źródło artykułu

Doświadczyłem, przeżyłem, opisałem: „Loty na szybowcach…”

W dzisiejszym odcinku cyklu „Doświadczyłem, przeżyłem, opisałem…” zapraszamy do lektury kolejnego fragmentu książki „Pilot doświadczalny” autorstwa Henryka Bronowickiego.


Mielec rok 1966, mam 18 lat, szkolenie za wyciągarką na LPW-I stopnia. Po dwóch tygodniach szkolenia i 61 lotach z instruktorem Zbigniewem Nowakowskim, jako pierwszy z całej grupy, miałem polecieć na lot egzaminacyjny przed pierwszym samodzielnym lotem. Ponieważ w kwadracie był szef wyszkolenia z Turbi (aeroklub koło Stalowej Woli) - instr. Roman Dryja, kolega naszego instruktora, więc z nim miałem wykonać lot egzaminacyjny.

Ubrany w spadochron, stojąc na baczność, zameldowałem się: Panie instruktorze, uczeń pilot Henryk Bronowicki melduje się przed lotem egzaminacyjnym.  Zapadła cisza. Instruktor siedział w drugiej kabinie szybowca Czapla. Chwilę mi się przyglądał, po czym zadał mi nieoczekiwane pytanie: Chodzisz na kobiety? Widząc jego poważną minę i spokojne spojrzenie, zaskoczony , nie wiedziałem co odpowiedzieć. Po chwili milczenia odezwał się znowu: Bo widzisz z tą Czaplą trzeba postępować tak jak z kobietą: namiętnie, delikatnie, a skutecznie. Wsiadaj.

Po dwóch lotach sprawdzających wpisał mi w Książce przebiegu szkolenia szybowcowego:-Dopuszczam do samodzielnego wylotu. Dopiero później zrozumiałem o co instruktorowi chodziło z tymi: kobietami.  Po zakończonych lotach, gdy jechaliśmy całą grupą samochodem na obiad, odważyłem się zadać panu Romanowi również zaskakujące pytanie: Panie instruktorze , gdyby miał pan do wyboru zostać łysym czy idiotą co by Pan wybrał?

Wiedziałem, że nie ma wyboru ponieważ był łysy. Dryja długo przyglądał mi się uważnie, i po chwili milczenia powiedział : Wiesz, wolałbym być łysym. Zebrałem się na odwagę i odpowiedziałem: A mnie się wydaje, że lepiej być idiotą  bo to się mniej w oczy rzuca. Znowu mi się chwilę przyglądał, ale po chwili się uśmiechnął i śmialiśmy się wszyscy. W tych czasach chłopcy i mężczyźni  nosili długie włosy, nawet do ramion. Taka była ówczesna moda.

Po locie egzaminacyjnym wykonałem 25 lotów samodzielnych i zostałem pilotem szybowcowym III klasy, z prawem noszenia odznaki pilota szybowcowego z trzema mewkami. Podczas miesięcznego szkolenia w sumie wykonałem 86 lotów po kręgu z ogólnym nalotem 6 godz. 26 mjn. Instruktor napisał opinię : Szkolił się łatwo, nowe elementy lotu opanowywał szybko i na trwale. Inteligentny, spokojny, średnio zdyscyplinowany. Przedstawia sobą dobry materiał na pilota wyczynowego.  Do dalszego szkolenia nadaje się.

Z grupy dwunastu szkolonych do dalszej nauki w celu zdobycia licencji pilota szybowcowego zakwalifikowało się czterech, a licencję uzyskało tylko dwóch: ja i kolega z grupy  Janusz Pondo. Został pilotem zawodowymi pracował w Aeroklubie Mieleckim jako: pilot, instruktor, szef wyszkolenia. Wyczynowo szybowcami latałem tylko dwa lata, w 1968 i w 1969. Zdarzyło mi się kilka lądowań w terenie przygodnym, ale tylko raz musiałem demontować szybowiec i wzywać wózek. Była to moja pierwsza próba przelotu, tak zwanego ,,docel-300" i zdobycia diamentu do złotej odznaki szybowcowej na trasie Mielec-Ostrów Wielkopolski długości ponad 300 km.

W połowie trasy, w rejonie miejscowości Kłobuck, wznoszenia zaczęły zanikać. Wybrałem dużą łąkę w środku wsi jako miejsce ewentualnego lądowania. Miała taką powierzchnię, że mogłem, wezwać samolot w celu ściągnięcia mnie. Ponieważ byłem na wysokości około 800 metrów, odleciałem w rejon gdzie spodziewałem się, że znajdę wznoszenia i przeczekam kryzys termiczny. Niestety, po 40 minutach nie znalazłem odpowiednich wznoszeń, więc, przyleciałem nad łąkę, żeby z 300 metrów zbudować krąg do lądowania. Okazało się, że nie mogę lądować, ponieważ w międzyczasie na łąkę chłopcy wypędzili krowy i konie. Łąka okazała się pastwiskiem. Miałem 5 minut ,żeby znaleźć miejsce do lądowania i bezpiecznie wylądować nie rozbijając szybowca Muchy Standard.

Zauważyłem za stodołą jednego z gospodarstw kawałek zielonego pola - to było moje lądowisko. Udało się, zielone pole było porośnięte bujną trawą i jak się później okazało - tuż przed skoszeniem. Trawa miała służyć za paszę dla krów i koni w gospodarstwie. Lądowanie szybowca w tamtym czasie stanowiło w wiosce nie lada sensację.

Nie było w niej telewizorów, nie mówiąc o telefonie, z którego mógłbym zadzwonić do aeroklubu. Telefon był w następnej wsi u sołtysa oddalonej kilka kilometrów Dzieci i młodzież oraz dorośli prawie sto osób, obstąpili szybowiec, przy okazji udeptując trawę wokół niego. Pamiętam dziadka z sumiastymi wąsami, który o lasce jako ostatni przyszedł na miejsce niecodziennego zdarzenia. Przyglądał mi się, potem zadał mi dwa pytania: To pan jest pilot?  Odpowiedziałem : Tak. Staruszek: To pan się nie zabił? Odpowiedziałem: Jak Pan widzi. Staruszek na to: To ja tyle na darmo szedłem. Po czym odwrócił się i poszedł z powrotem do wioski.

Tłum nie odstępował szybowca do momentu, kiedy zza małego pagórka wybiegł chłop wymachując nad głową widłami. Okazało się, że to jego łąka, a on na innym polu roztrząsał obornik, stąd te widły. Za moment przy szybowcu zostałem sam, wszyscy się rozbiegli. Obserwowali z daleka , co się wydarzy. Był zdyszany  wściekły i z jego wrzasku zrozumiałem tylko: Co będzie krowa i koń jedli w zimie? Zachowując spokój, wyjąłem z kabiny dokumenty, do których były dołączone gotowe formularze ubezpieczenia z podpisami kierownika aeroklubu i firmy ubezpieczeniowej.. Powiedziałem chłopu, że szkoda zostanie zapłacona.

Musimy ją tylko razem oszacować i opisać. Chłop sprawdził podpisy i pieczątki i się uspokoił. Wyrządzoną szkodę odpowiednio oszacowaliśmy i opisali, tak że był zadowolony. Złożyliśmy podpisy na dwóch egzemplarzach. Jeden zostawiłem jemu, a drugi zabrałem ze sobą. Na koniec powiedziałem, że muszę zdemontować szybowiec i schować do stodoły. Zaproponował mi swoją stodołę, pomógł w demontażu i zabezpieczeniu szybowca, który obłożył snopkami słomy. Zaprosił na obiad. Obiad u gospodarza wyglądał tak: przy stole siedziało czterech chłopów z wioski z trzema butelkami wódki i kiełbasą na zakąskę. W czasie posiłku musiałem im wyjaśnić jak to urządzenie bez silnika i śmigła potrafi latać.
 
Diament do złotej odznaki zdobyłem w następnym roku szybowcem Mucha Standard. Po 7 godz. i 32 min. w locie pod wiatr udało mi się dolecieć do Ostrowa Wielkopolskiego. Większość przelotu odbywała się  ze średnimi wznoszeniami 3 m/sek., przy pełnym zachmurzeniu chmurami wysokiego piętra, pod którymi tworzyły się rzadkie cumulusy. Moje lądowanie wzbudziło małą sensację wśród pilotów i kadry instruktorskiej. Nie mogli uwierzyć, że przyleciałem w taką pogodę. Oni w tym dniu nie latali wyczynowo szybowcami. Żeby uczcić fakt zdobycia diamentu, koledzy zaprosili mnie na wiejską zabawę, która odbywała się obok lotniska.

Książka „Pilot doświadczalny” dostępna jest w sklepie dlapilota.pl (LINK)


Henryk Bronowicki - przeczytaj notkę biograficzną zamieszczoną na Wikipedii


Dziękujemy wszystkim za dotychczasowe zgłoszenia. Są one ważnym elementem budowania bezpieczeństwa lotniczego i umożliwiają uczenie się na błędach popełnianych przez innych. Doceniając trud włożony w napisanie artykułu, osoby, których teksty zostaną opublikowane na naszym portalu, będą honorowane specjalną koszulką „Aviation Safety Promoter”.

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony