Przejdź do treści
Źródło artykułu

Doświadczyłem, przeżyłem, opisałem: Babie lato...

Październik potrafi być bardzo przyjazny dla pilotów małego, jeśli ktoś woli bardzo małego, lotnictwa. Super dzionek, ranek, cicho i bezchmurnie jeszcze chwila, a pojawi się babie lato, sprzęt zatankowany i gotowy do chyba ostatniego w tym sezonie dłuższego polatania. Umówiliśmy się w czwórkę na fajną trasę wokół Warszawy przez Czerwińsk z lądowaniem na wojskowym lotnisku w Sochaczewie, a dalej Grójec i wzdłuż Wisły przez Kilo i Zulu. Do domu jakieś 220 km czyli nie spiesząc się 2,5 godziny lotu. O 10.30 z godzinnym poślizgiem, czyli rewelka, już w powietrzu. Moja 503 rozgrzewa się szybciej, więc muszę jeszcze poczekać na dwie pozostałe motolotnie grzejące na pasie silniki 912.  Z czwartym mamy się spotkać w Sochaczewie.

Jeszcze chwila zastanowienia czy wszystko ok. wydaje się, że tak. Tylko przycisk PTT od radiostacji wala się na kabelku gdzieś pod nogami, a szkoda było 5 minut by przyczepić go do sterownicy choćby taśmą.  Po chwili już razem z Piotrem ustawiamy zwartym szyk.  Ja na jego siódmej jakieś 10 m za i z 5 m przewyższeniem. U  Grzesia są dwie radiostacje więc na jednej koresponduje z FIS-em, a druga tak jak my na 123,45. Leci na mojej 7 jakieś 150 m za nami. Jeszcze ostatnie ustalenia co do kursu. Grzesiu ma transponder więc poleci dokładnie tak jak zgłosił, przez Czerwińsk, a ja i Piotr postanowiliśmy lekko na skuśkę, (nadrobimy trochę czasu) ominiemy Puszczę od południa i pewnie radar wtórny pod Pułtuskiem nas nie dostrzeże. No wreszcie można podziwiać wspaniałe widoki, pogoda wyśmienita, w powietrzu masło trzymam ręce na sterownicy tylko dlatego, że akurat nie mam pomysłu na ich użyteczniejsze wykorzystanie.


Kątem oka dostrzegam Grzesia wyprzedzającego nas z prędkością piechura, jakieś 15 m poniżej i z kursem lekko zbieżnym do naszego. Pomyślałem, odchodzi na Czerwińsk, kąt by się zgadzał, przejdzie pod nami, ale odruchowo oddałem sterownicę zluźniając szyk do 20m i powiększając lekko przewyższenie. Po chwili Grzesiu był już prawie pod  Piotrem  w odległości nie większej niż 10 m  wydawało się że przejdzie pod nim. Już w głowie zacząłem układać sobie jakieś dowcipne zdanie, którym w delikatny sposób mógłbym zwrócić uwagę na stworzoną sytuację, która wydała mi się lekkim przegięciem. Niestety ku mojemu przerażeniu, najprawdopodobniej na skutek delikatnego oddania sterownicy zauważyłem, że prędkości motolotni się zrównała i Grzegorz zaczął się  wznosić.

Dwie, może trzy sekundy bezradności i nerwowego poszukiwania przycisku PTT zaplątanego gdzieś w nogach pamiętam, że coś krzyczałem. W ostatnim momencie Piotr dostrzega Grzegorza i rozpoczyna gwałtowny manewr w prawo, brakło jednak ułamka sekundy, by wszystko skończyło się tylko strachem, lewa końcówka skrzydła wchodzi w śmigło. Widok jak kadry z filmu. Z mojej perspektywy śmigło ze słyszalnym trzaskiem eksplodowało. Setki kompozytowych odłamków lecącą w moją stronę. Wydawało mi się, że słyszę ich uderzenia o poszycie skrzydła i przednią owiewkę. Na szczęście nie wyrządziły mi żadnej krzywdy. Ale co z chłopakami? Grzegorz  w stabilnym locie po prostej z widocznym uszkodzeniem końcówki skrzydła. Piotr w ostrym prawym zakręcie, uszkodzona i trzepocząca prawa krawędź spływu. 


Chyba odciął zapłon bo widać zwalniające kikuty śmigła i wpadający w wibrację silnik, byle się tylko nie wybudował. Idę za nim. Wyrównuje, jesień więc wokół same lotniska, oby tylko drutów nie było. Spoglądam na Grzesia, odchodzi dalej po prostej chyba sobie poradzi. Piotr z wyłączonym silnikiem w lekkim lewym zakręcie przymierza się do świeżo uprawionego pola. Jest prawie  bezwietrznie więc kierunek nie ma znaczenia. Przyziemia, toczy się uuufff ulga, połowa problemu z głowy. Ląduje tuż przy nim. Okrzyk że OK. i trzeba szukać Grzesia. Po starcie próbuje wywołać go radiem bez rezultatu, znowu strach i  kłębiące się myśli czy aby nie powinienem raczej za nim lecieć. Widzę, jest na łące, super, ląduje z prostej. No właśnie, a mówili jeśli możesz przyjrzyj się dokładnie gdzie lądujesz? Tuż przed przyziemieniem nie wiadomo skąd zauważyłem elektrycznego pastucha. Na szczęście starczyło prędkości, żeby lekko poderwać i zerwałem go tylnym podwoziem. Był to normalny pastuch z milimetrowym drutem, a nie z kolczastym, bo taki patent też widziałem i byłby kłopot.

Tak się skończyło jesienne nasze latanie. Było o czym rozmyślać zimą i cieszyć się, że mimo naszej ignorancji wystarczyło zapasu szczęścia aby wyjść z całej opresji cało.

Podsumowanie:

Przyznawanie się do swoich błędów nie jest sprawą łatwą. Wbrew pozorom niewielu wśród nas jest masochistów, a ja do nich z pewnością nie należę. Nie napisałem też tego tekstu z powodu potrzeby literackiego spełnienia, ale po to by zwrócić uwagę na pewien poważny problem nie omawiany najczęściej w procesie szkolenia. Motolotnia jest specyficznym latadłem, gdzie pilot ma nad sobą w odległości około metra 12-15 metrów kwadratowych skrzydła. Podejrzewam, że w zaokrągleniu zakrywa ono 70% górnej sfery.


Najgorzej jest po bokach motolotni. Nawet baloniarze widzą w górę więcej o paralotniarzach już nie wspomnę. Na motolotni zawsze używa się kasków, najczęściej o konstrukcji zakrytej i nierzadko z tak zwaną szczęką, co dodatkowo ogranicza pole widzenia. Wszystkie znane mi przypadki zderzenia motolotni nawet ten najbardziej znany i tragiczny z Radomia, mają podobny przebieg. W szyku celowym bądź przypadkowym, skrzydłowy od dołu i z boku wchodzi końcówką skrzydła w prowadzącego.

I nie jest to jakby można przypuszczać efekt chwilowej nieuwagi. Miałem okazję sporo latać w szykach i w grupach często przekraczających dziesięć motolotni i wiem, że przez wiele minut można nie obserwować współlataczy nawet sporo oddalonych od nas. Jest więc aż nadto czasu aby w pewnych sytuacjach o nich zapomnieć i nieświadomie niebezpiecznie się zbliżyć, stworzyć bardzo ciasny szyk i nawet o tym nie wiedzieć. Jeśli prowadzący się obejrzy w dół za siebie to nas zauważy, a jeśli nie?

My go zobaczymy w najgorszym przypadku w postaci pojawiającego się od góry podwozia gdy nasza końcówka skrzydła będzie wchodziła w prowadzącego. Co gorsza po pewnym czasie nie wiadomo gdzie się spodziewać prowadzącego, może być z prawej, z lewej bądź centralnie nad nami, trochę z przodu, bądź z tyłu. Ma naprawdę wiele miejsca żeby się schować. Jeśli, chcąc wznowić kontakt wzrokowy, co kiedyś nieświadomie robiłem, lekko zadrzemy nos, bo w górę do przodu widać najlepiej,  jak wiemy z przysłowia ,” licho nie śpi i sobie czyha”  to może się stać lekko hardcorowo. 

Taki stan rzeczy potwierdzają również zaskoczone miny co niektórych moich kolegów z którymi w trakcie wspólnych lotów bawiłem się (co ja mówię) sprawdzałem prawdziwość swoich spostrzeżeń podchodziłem do nich ze znacznych odległości pojawiałem się nagle u ich boku. Jeśli istnieje niezerowe prawdopodobieństwo, że przechodzące nad złomowiskiem tornado złoży nam gotowego do lotu Boeinga, a biegli w rachunku prawdopodobieństwa dają się za to porżnąć, to prawie pewnym jest, że latając w grupie bądź w szyku motolotnią jesteśmy narażeni na takie, niestety często nieuświadomione, niebezpieczeństwo. Prośba do pozostałych użytkowników „nieba” jeśli znajdziecie się w pobliżu motolotni zwłaszcza nad nią i gdy będzie się wam wydawało, że motolotniarz was ignoruje, nie posadzajcie go o najgorsze, najprawdopodobniej mimo zachowania uwagi was nie obserwuje.

Motolotnia to wspaniałe latadło którym można bardzo bezpiecznie poruszać się w trójwymiarze, ma jednak jak każdy statek powietrzny swoje ograniczenia, o których należy pamiętać. Motolotnią bez problemu, zbytniego zmęczenia, a co ważniejsze zgodnie z prawem, można się wybrać na oddaloną o kilkaset kilometrów działkę kumpla. Wylądować na tym znaczku pocztowym, którym działka ta jest, wypakować prowiant i zabraną z sobą kobietę, bądź zapasowego kumpla gdybyśmy podejrzewali,  że ten od działki może się szybko popsuć i niezwłocznie rozpocząć zakrapiane biesiadowanie. Z małą tylko niedogodnością  musi upłynąć 24 godziny od ostatniej przyjętej kropli, by znów móc cieszyć się przestrzenią.

Marek Sudomirski

Zdjęcia pochodzą z rajdu "Litwo Łotwa Estonia 2006"

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony