Doświadczyłem, przeżyłem, opisałem: "Weekend na lotnisku interesująco i z niespodziankami…."
Poniżej publikujemy kolejny artykuł z cyklu "Doświadczyłem, przeżyłem, opisałem", który otrzymaliśmy od jednego z naszych Czytelników.
Weekend na lotnisku jak zwykle zapowiadał się interesująco, nigdy bym jednak nie przypuszczał, że aż tak interesująco i z niespodziankami.
Poranne przygotowywanie szybowców, przeglądy, mycie, pobieranie spadochronów oraz akumulatorów, a że mamy zwykle dość czasu, to podpinanie jakiegoś dodatkowego osprzętu, sprawdzanie radiostacji by nie ciągać niesprawnego szybowca kawał drogi w tę i z powrotem. Zwykle więc od 8 do 10-ej mamy wszystko gotowe, gdzieś pod koniec zaczyna się przeciąganie szybowców na starty i ew. pierwsze mogą startować.
Tym razem ja na PW-5 - taki sobie szybowiec przy wietrze ale akurat taki mi się trafił, ale z drugiej strony przyjemnie się go pilotuje. Gdy poprzednik ruszył, podciągamy szybowiec na start, spadochron już założony więc zostaje ok 10 minut na wejście do kabiny, zapięcie się, sprawdzenie łączności i sterów - czy tam wszystko chodzi jak powinno, także z hamulcami i upewnienie się że zamknięte.
Wszystko gra, łączność na 5, stery działają, kabina otwarta na razie bo upał jak diabli byłby pod zamkniętą owiewką, ale i tak się nie uniknie tej chwili gdy holówka wyląduje i trzeba już będzie się jednak zamknąć.
Kolega podpina hol, ostatnie wymiana informacji ze startem przez radio na ile chce hol, zgłaszam gotowość i w drogę.Po starcie wchodzimy na 600 m i tam się wyczepiam, no i zaczyna się cała radość z podniebnej włóczęgi, na tyle na ile warunki pozwalają, optymistyczne na ten weekend.
Podstawa z 1200 wzrosła do 1500, chmurki nadal jednak jakieś takie średnie - nieco "przydeptane" zamiast prężnych, skłębionych cumulusów, ale nosi metr do dwóch w najlepszej opcji. Rewelacji nie ma, ale spokojnie się lata, z tym że wiaterek niczego sobie – nie najlepsze warunki na loty dla PW-5 przy termice, która jak przeczuwałem raczej się nie polepszy. Pcham się więc pod wiatr, słysząc w międzyczasie że wywołują niektóre szybowce z pytaniem o warunki. Normalka.
Latamy dalej, warunki nieco siadają i jak to już nieraz bywało, nad lotniskiem wytworzyła się dziura - żadnej chmurki, a i noszeń tam brak. Wiatr się nieco wzmógł, noszenia osłabły bo dziura "promieniuje" na okolicę i przy PW-5 nie ma co marzyć o dalszej wyprawie w tym momencie, trzeba przeczekać ten kryzys. Wiatr jednak swoje robi, więc ostatecznie znalazłem się zaraz za Wisłą, razem z kolegą na Jantarze - ten oczywiście sobie lepiej radził mając „odejście”, którego na PW-5 raczej brakuje. Nadal jednak lotnisko w zasięgu - jakieś 5..6 km, a i kominy są jakieś choć bez rewelacji - teraz już najwyżej około metra ciągnie, a tendencja raczej spadkowa. Mija druga godzina, w międzyczasie słyszałem serię wywołań około połowy naszych szybowców, a i łapię inne radia znacznie dalsze – „ruch” gdzieś z promienia 300 km.
Czekam na swoją kolej czy i mnie sprawdzą - nadal przez lornetkę która jest w użyciu, mogą mnie widzieć - nie mam więcej niż 7..8 km do lotniska pod wiatr przednio-boczny, bo przy tych warunkach się nieco marnie zrobiło. No nic, nie wywołują, może coś zagłuszyło bo dzień był obity w transmisje - Żar i jeszcze coś na linii przy tej wysokości, odezwę się sam. Kończę zgłoszenie, wyłączam nadawanie i słyszę inną komunikację na paśmie - czyli pewnie zagłuszyliśmy się wzajemnie. Ponawiam po odczekaniu chwili, ale znów żadnej odpowiedzi.
Próbuję po raz trzeci i też nic. Przy okazji zauważam, że przycisk nadawania nie kontaktuje i trzeba go z całej siły naciskać, aby załapał. O dziwo, kilkukrotne użycie na lotnisku i żadnych takich problemów - potem się wyjaśniło że naciskany lewą ręką działa ok, a prawą nie ma ochoty - podczas testów akurat używałem lewej zwłaszcza będąc poza kabiną, a i uzgodnienia przed startem też zwykle lewą bo holówka czeka, a prawą coś się tam jeszcze poprawia czy ustawia.
No dobra, przycisk do niczego, trzeba cisnąć z całej siły ale żadnej odpowiedzi ze startu, z drugiej strony kolejne nakładające się transmisje z innych lotnisk też swoje robią. Trudno trafić dziurę by nie przekonać się, że skończyłem w trakcie innej transmisji. Próbuje raz po raz, ale widzę że bez efektu, przy okazji walczę z kiepską już termiką bo spadło do połówki.
Chyba walka z przyciskiem spowodowała, że mi coraz ciężej drążek chodzi, ale po chwili namysłu jednak oceniam, że coś się zaczyna dziać z lotkami - na boki drążek chodzi z wyraźnym i stale rosnącym z czasem oporem. To już zaczyna być ciekawe - radio ma problem z nadawaniem, o mnie na lotnisku nie słyszeli - ani razu mnie nie wołano, a na moje wołania nie odpowiadają bo wygląda na to, że zdechło mi nadawanie. A może i wołali ale zostali zagłuszeniu.
Termika ledwo zipie, ale spokojnie daje się utrzymać choć połówka w porywach do jedynki nie nastraja optymizmem, lotnisko ledwo parę kilometrów - spokojnie dolecę, w końcu z tego 1300 m, które mam te kilka kilometrów do lotniska to pikuś nawet dla PW-5.
Lecę w kierunku Wisły, którą mam przed lotniskiem i widzę, że dusi mocno - mam wiatr w nos odchylony o 45 stopni od kierunku lotu bo nieco zmienił kierunek z północnego czyli bocznego. PW-5 pod ten wiatr ledwo leci, ale i tak dałby radę, gdyby nie to, że w dusi mocno i żadnego komina na podejściu do Wisły. Niewiele przeleciałem, a straciłem 500 m. Zawracam, szukam jakiegoś kominka, ale najbliższy to ten w którym byłem - na szczęście dalej nosi więc się podciągam na ile się da i szukam przez chwilę czegoś lepszego w okolicy, ale nic nie ma.
Cały czas walczę z coraz ciężej chodzącymi lotkami - drążek już nawet sam nie wraca odchylony na burtę bo się przycina, na tyle duży jest już opór i zaczyna to wpływać na obciążenie ręki. Teraz to niegroźne, ale muszę co jakiś czas przerzucić się na lewą. Próbuje z radiem, ale bez efektu - no cóż, nadawanie się samo nie naprawi, ale jak mam wrażenie, że styka to i tak jakoś jakby bez efektu czyli zero odpowiedzi ze startu. Nadal sporo transmisji w radiu i jak się trafia przerwa, to przecież mogli nie trafić akurat - ja tu w górze mam znacznie szerszy odbiór niż oni tam na dole.
Nie mam czasu z tym walczyć, bo termika słabiutka, przebić się próbowałem dwa razy na różnych prędkościach i najlepsze co się udało to mieć wrażenie że przelecę 300...400 m nad Wisłą co byłoby tą optymistyczną wersją jeśli tam jakiś cudem nie dusi jak po tej stronie. A jeśli jednak - to podpowiada rozsądek, że dolecę nad kwadrat może na 100 m, a może na zerze i jak nawet na trafienie w punkt wysokości nie starczy, to lądować będę musiał pośród lotniskowej zabudowy, na dachu, w krzakach albo na parkingu. Za duże ryzyko, a jeśli zaryzykuję i tam też dusi, to po odwrocie zostanie mi już tylko pole – wątpliwe było czy nisko coś nosi.
Chciał nie chciał, pomyślałem o wyborze pólka jeszcze przed Wisłą jakby co - było gdzie, i na spokojnie przymierzyłem się do szukania byle jakiego noszenia, nawet nieco lotu w zerze by nieco przed samą Wisłą zwiększyć wysokość, a przynajmniej nie lecieć w duszeniu. Po kilku razach trafiłem jakiś bąbel ciepłego powietrza w pobliżu Wisły, na tyle że starczało na pół okrążenia na plusie i resztę w zerze, ale nieco się udało zdobyć w ten sposób powoli lawirując tak by się zbliżać w stronę rzeki, mając 600 metrami na zapasie, co powinno wystarczyć na przelot tych może 4 km mimo duszenia jakiego się spodziewałem.
Lotki chodziły coraz gorzej, także już nie było mowy o precyzji sterowania - trzeba było przyłożyć siłę by ruszyć drążek na boki, za to w osi chodził lekko i precyzyjnie. Radio jak wiedziałem nie nadaje. Ale mogę lecieć i lądować - tam się będę zastanawiał co i jak, w razie czego przypominając sobie co niezbędne do skoku, gdyby jednak lotki się ostatecznie zacięły w jakiejś pozycji.
Podczas przeskoku przez Wisłę, jak się spodziewałem dusiło przed nią, ale nieco za nią przestało i miałem nominalne opadanie albo nawet koło zera, w efekcie więc doleciałem na nieco ponad 400 m nad kwadrat. Już po drodze widząc że się zbliżam, próbowali mnie wołać na radiu - słyszałem i próbowałem odpowiedzieć, ale po transmisji domyślili się że coś mam z radiem, więc prosili o potwierdzenie jedynie raz, dwa razy przyciskiem - jakoś się z całej siły udawało to uzyskać i w miarę "klikaniem" się komunikowałem - czyli problem z przyciskiem. Zabawa niezła - tu lotki się zacinają, a jednocześnie zabawa z nadawaniem na drążku, który ciśnięty z całej siły kontaktował na chwilę.
No cóż, wyszło na to, że po prostu mnie nie wołali ew. może się transmisje nałożyli, ale przecież gdyby chcieli mnie wołać, to by się na jednej próbie nie skończyło - słyszałem innych, słyszę kwadrat, pewnie mnie więc widzieli i zapewne kolega z Jantara coś przekazał, to nie mieli potrzeby mnie osobiście pytać.
Przede mną jeszcze kwestia lotek - czy coś im się nie przydarzy podczas lądowania. Mając zapas wysokości porobiłem kilka delikatnych zawijasów nad pustym obszarem, sprawdzając jak te lotki działają i na ile trzeba się z nimi obchodzić by wylądować. Najlepiej nie było - po przyciśnięciu drążka aby go ruszyć by blokada puściła, a wtedy zwykle zalatywał dalej niż by się chciało. Trzeba było bardzo uważać by w zakręcie nad ziemią nie przesadzić z lotkami i zatrzymać go w porę, bo korek w tej sytuacji mógłby się marnie skończyć.
Delikatne prowadząc szybowiec w kręgu, ostatecznie wylądowałem bez większych problemów skupiając uwagę najlepiej jak się dało na utrzymaniu toru lotu i poziomu by nie ruszać lotek w miarę możliwości.
Na ziemi zgotowano mi gorące powitanie, bo ja to się nie odzywałem, bo wołali mnie wiele razy i nic bo to bo tamto, bo nie przyleciałem jak mnie wołano - inne szybowce w powietrzu widziałem, lądowałem jako pierwszy sporo przed innymi z racji uszkodzeń właśnie. Mam uszkodzone nadawanie - co już się domyśliliście, a nikt mnie przecież nie wołał, cały czas miałem na słuch, słyszałem wywoływanie niektórych szybowców, ale nie wszystkich, sam nadawałem do kwadratu ale w końcu odkryłem że to bezskuteczne bo coś nie tak z nadawaniem - wtedy postanowiłem wracać, z tym, że jakoś tak bez silnika trudno czasem szybowcem na życzenie po prostu polecieć tam gdzie się zamierza. Ale to, ale tamto - argumenty nie trafiały do rozsądku. Lot był dość męczący z powodu problemów, a i warunku swoje dołożyły, więc nie widząc sensu dyskusji bo fakty nie docierały machnąłem na to rękę i poszedłem na bok odpocząć.
Zgłosiłem uszkodzenie lotek - nadal się zacinały i poszedłem do szybowca świadom że przecież radio nie mogło aż tak nawalić - kilka razy przed lotem było w użyciu i było ok. No dobra, może przycisk walnięty, ale przecież odbiór działał przed lotem i w trakcie, więc jak oni mnie wołali, że ja nie odebrałem nic z tego. Pokrycie 100 % transmisji inną jakoś mało realnie wyglądało.
Po sprawdzeniu tego i owego na starcie, okazało się że przycisk naciskany z lewej strony łapie, z prawej nie - jest płaski, a nie wystający, więc o naciskaniu stron przycisku trudno mówić. Instruktor sprawdził lotki - w istocie zacinały się.
Szybowiec odholowaliśmy do hangaru, do mechaników, a ja kombinowałem co jest z tym radiem. Latam zwykle z kamerą więc jest też audio. Z drugiej strony, ktoś następny, może ja, będzie miał ten sam problem jeśli się go nie wyeliminuje.
Spod hangaru sprawdziliśmy jeszcze raz radio z kolegą w holówce wracającym na kwadrat i okazało się że blisko mnie słyszał, dalej już nie, ani ja jego. Poruszenie przykręconym pakietem kabli z tyłu radia od razu „rozgadało” radio – słychać było kwadrat w środku transmisji. Sprawa była prosta – przycisk to jedno, kable to drugie. Nadawania nie było bo nie sposób było wcisnąć przycisk prawą ręką by pozostał zwarty, a jeśli nawet to i tak antena nie musiała w tym czasie kontaktować – to właśnie było przyczyną jak sprawdziliśmy, a odbiór działał w powietrzu gdy antena właśnie złapała kontakt, natomiast rzekome wolne okresy na paśmie to były rzeczywiste przerwy, ale też i przerwy gdy antena się właśnie rozłączyła – widząc że pasmo jest wolne oczywiście próbowałem wołać kwadrat z właśnie rozłączoną anteną.
A lotki ?
Zanim szybowiec trafił pod ręce mechanika który następnego dnia miał sprawdzić co i jak, to się okazało że lotki działają bez problemu. Przez noc problem się sam rozwiązał, jednak zdemontowali co niezbędne, sprawdzili i przesmarowali nie znajdując żadnej przyczyny i także się nie powtórzyło jak dotąd. Naprawione kilka dni później radio też problemów nie sprawiało więcej.
Dziękujemy wszystkim za dotychczasowe zgłoszenia. Są one ważnym elementem budowania bezpieczeństwa lotniczego i umożliwiają uczenie się na błędach popełnianych przez innych. Doceniając trud włożony w napisanie artykułu, osoby, których teksty zostaną opublikowane na naszym portalu, będą honorowane specjalną koszulką „Aviation Safety Promoter”.
Komentarze