Przejdź do treści
Źródło artykułu

Przypadek czy przeznaczenie

Roberta Springwalda z Muzeum Armii Krajowej w Krakowie poznałem we wrześniu ubiegłego roku, w czasie wyjazdu na obchody 80-tej rocznicy śmierci Żwirki i Wigury. Wracając do Krakowa rozmawialiśmy o historii. Oczywiście głównie o historii lotnictwa. Wszystko wskazywało na to, że Robert jest zakręcony pod tym względem, o czym miałem przekonać się wkrótce. Póki co na pożegnanie wymieniliśmy telefony.

Niedługo po tym spotkaniu, będąc w Krakowie, postanowiłem odwiedzić mojego nowego kolegę w jego „sanktuarium” – czyli Muzeum AK. Akurat z innymi pasjonatami historii demontował wystawę pod tytułem „In the air on the air”. W olbrzymiej hali wystawowej muzeum AK znajdowały się eksponaty i detale samolotów walczących nad polską pozyskane głównie metodą odkryć archeologicznych i wykopalisk. Wystawa podzielona była na części: polską, aliancką, radziecką i niemiecką. Właściwie to trafiłem na zakończenie, kiedy zmieniano ekspozycje z czasowej na stałą. Pomogłem trochę przy przestawianiu gablot, poznając przy tym kilku kolegów – pasjonatów historii lotnictwa. Kiedy wychodziłem, Robert zaprosił mnie do podziemi gdzie pokazał mi niespodziankę. Ze zdumienia przecierałem oczy, bo oto przede mną stała na wyrzutni rakieta V-2, a za przepierzeniem zobaczyłem kadłub samolotu Handley Page „Halifax”, którym dowodził mjr Tomiczek w czasie wypraw zrzutowych nad okupowany kraj. Zatkało mnie. Po podejściu do rakiety okazało się, że z drugiej strony poprzez brakujące fragmenty pokrycia widać było jej konstrukcję. Bardzo oryginalnym okazało się wkomponowanie części prawdziwej rakiety w tą makietę. Zapytałem Roberta, kiedy ma odbyć się otwarcie wystawy, widząc ten niedokończony plac budowy. On, z właściwą sobie pewnością odparł, że za dwa tygodnie. Nie chciało mi się wierzyć ale…



Za dwa tygodnie wziąłem udział w „Remembrance Day” na Wojskowym Cmentarzu Rakowickim w Krakowie, w kwaterze żołnierzy Wspólnoty Brytyjskiej. Po ceremonii oddania hołdu lotnikom alianckim, którzy polegli za wolność Waszą i Naszą, udaliśmy się do Muzeum. Dr Krzysztof Wielgus wygłosił wykład dla zgromadzonych członków korpusu dyplomatycznego i pozostałych zaproszonych gości, a ja ze zdumieniem stwierdziłem, że w podziemiach wszystko lśni, a rakieta i samolot są jak nowe. Więc jednak Robert ze współpracownikami dali radę i zdążyli…

I tak niepostrzeżenie zacząłem zagłębiać się w historię wypraw bombowych i działań lotnictwa nad Polską w czasie II Wojny Światowej.

Kolejną próbę miałem przejść już niedługo. Zbliżała się bowiem rocznica ostatniego lotu Liberatora „California Rocket”, który rozbił się na stokach Gorców, niedaleko Ochotnicy Górnej. Z zaproszeniem w garści wyruszyłem na spotkanie historii. Uroczystości opisałem w reportażu pt. „Opowieść zimowego nieba”. Tam, przy obelisku, po rozmowie z Krzysztofem Wielgusem, zaczęła się rodzić pewna myśl, która dojrzewała, aż 5 stycznia wieczorem przerodziła się w pewność, że my, tzn. ja i Krysia też chcemy coś zrobić dla upamiętnienia dzielnych ludzi, którzy z dalekich Stanów Zjednoczonych nieśli naszym przodkom wolność. Otóż 5 stycznia odbyło się spotkanie miłośników historii koło Fortu nr 52 „Borek”, związane z wydarzeniami z 26 grudnia 1944 roku, kiedy to uszkodzona forteca B-17 wylądowała na podkrakowskich łęgach. Załoga przekonana była, że lądowanie odbyło się po stronie radzieckiej. Niestety wkrótce po awaryjnym lądowaniu pojawili się Niemcy i wzięli załogę do niewoli. Zanim najeźdźcy zabrali wrak samolotu, dziewczynom z AK udało się zrobić zdjęcia samolotu. Dzięki nim, wiele lat po wojnie można było samolot zidentyfikować, oraz nawiązać kontakt z żyjącymi lotnikami z „Candie”, bo taką nazwę własną miała ta „Latająca Forteca”.
 


(...)

Leszek Mańkowski


Cały tekst i więcej zdjęć dostepnych na stronie aerokrak.pl


FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony