Bezmiechowa 2013: Relacja z Jesiennego Obozu Aeroklubu Nadwiślańskiego
Serdecznie zapraszamy do przeczytania relacji Tomka Stępniewskiego z I Jesiennego Obozu Szybowcowego Aeroklubu Nadwiślańskiego Bezmiechowa 2013.
W krótkich, żołnierskich słowach (jako że był z nami kolega z Marynarki Wojennej, członek nowoutworzonej sekcji podwodnej naszego stowarzyszenia:) wyjazd Aeroklubu Nadwiślańskiego na pierwszy obóz żaglowy w Bezmiechowej był zdecydowanie udany.
Pierwsi nieustraszeni piloci z Lisich pojawili się na miejscu już w sobotę wieczorem. Zastała nas przyjazna atmosfera przy ognisku zorganizowanym z okazji odprawy ekipy z Aeroklubu Suwalskiego. Już w niedzielę mieliśmy szansę zapoznać się z procedurami, ale również ze zwyczajami panującymi w Bezmiechowej. Bilans tego dnia zakończył się liczbą kilku lotów zapoznawczych i sprawdzających, które każdy z nas – już obecnych odbył na terenie Szybowiska. Następnego dnia było podobnie – dłuższe loty termiczne, okraszone zapierającymi dech w piersiach widokami cudownych, jesiennych bieszczadzkich krajobrazów oraz… oczekiwanie na przyjazd reszty delegacji AN wraz z naszymi książkami pilotów-uczniów. Z owymi książkami mogliśmy już wystartować samodzielnie.
A dalej – dalej było już tylko lepiej. Pogoda coraz bardziej nas rozpieszczała. Wbrew wszelkim domniemaniom większość część dnia na lądowisku, lub raczej powinno się powiedzieć: na stoku, spędzaliśmy w krótkich rękawkach, zalani wyjątkowo gorącą jesienią i, co tu ukrywać masą pracy na starcie. Każdy z nas musiał się zaznajomić ze specyfiką lądowiska, które w niczym nie przypomina płaskiego, choćby trochę pochyłego terenu, który przykładowo znany jest nam z Żaru. Każdy z nas bez wyjątku musiał odbyć po kilka lotów zaznajamiających nas z lokalnymi warunkami, lądowaniem z wiatrem oraz wyrównywaniem i przyziemianiem ze zwiększoną prędkością na stoku pod górę tak, by zakończyć dobieg w miejscu mniej więcej uznawanym za poziome. Takie loty i lądowania wymagały wyjątkowego wysiłku od nas wszystkich bez wyjątku. I to co w tym wszystkim najlepsze – każdy z nas bez wyjątku brał na swe barki zadania składające się na spójną całość i pracę zapewniającą maksymalne wykorzystanie czasu i miejsca, aby każdy mógł spróbować latania w Bezmiechowej.
Tak więc jeden z nas asystował przy lądowaniu i dobiegu i w miarę potrzeby zabezpieczał skrzydło szybowca, aby ten nie stoczył się w dół w razie nieprecyzyjnego lądowania. Inny obsługiwał starty za wyciągarką, gdzie szybowiec dosłownie wisiał na zboczu zaczepiony o linę z windy. Jeszcze inny jeździł terenówką ściągając linę wyciągarkową. Dodatkowo ktoś musiał pisać chronometraż, ktoś wykonywać dokumentację fotograficzną. Ktoś jeszcze asystował przy wsiadaniu i wysiadaniu tak by spadak i pasy były dobrze zapięte, a kabinka była poprawnie otwierana i zamykana – wg precyzyjnych instrukcji Arka.
Po zapoznaniu się z pięknymi okolicznościami otaczającej nas na kręgu przyrody przyszedł dzień następny na kolejną porcję lotów termicznych. Jedni z nas zmagali się z „trudami” lądowania inni wsiedli w Piraty oraz PW-5 i śmignęli w dal podziwiając jesienne kolory Bieszczad, okoliczne miasteczka, wijącą się rzekę San czy nawet Solinę.
Kolejny dzień przyniósł długo oczekiwaną zmianę pogody – silny wiatr wiejący prostopadle do stoku, na którym bazowaliśmy w naszym Domku Pilota. Wtedy to zaczęliśmy naukę startu grawitacyjnego oraz naukę latania na żaglu. Już pierwszego dnia części z nas udało się „zaliczyć” start grawitacyjny. Owe wydarzenie – a jakże – zakończyło się laszowaniem przy pomocy jesionowej płozy :) Reszta naszej nadwiślańskiej ekspedycji kontynuowała zmagania ze startem grawitacyjnym następnego dnia. Zachęceni sukcesami skusiliśmy się na wypróbowanie startu z lin gumowych. Było przy tym dużo śmiechu, ale i dużo wysiłku. Ale jedno jest pewne – te dwa doświadczenia pozwoliły nam doskonale poczuć ducha Bezmiechowej – miejsca z olbrzymim potencjałem oraz wspaniałą szybowniczą historią. Dokładnie tak się startowało nieomal wiek temu!.
W kolejnych dniach niestety nie mogliśmy już liczyć na żagiel, mimo to pogoda wciąż nam sprzyjała! W dalszym ciągu korzystaliśmy z zupełnie nieoczekiwanej o tej porze roku termiki latając ile się da. Koniec lotnych dni nastąpił w niedzielę, w dniu wyjazdu. Części z nas pokrzyżowało to plany dokończenia lotów grawitacyjnych, choć z drugiej strony poranny widok (codziennie cudowny i inny widok na góry) chmur przelewających się przez granie i doliny w pewien sposób łagodził ten zawód jak również przypominał nam, że góry to góry i albo się je kocha i akceptuje takimi jakimi są albo… No właśnie, dla nas brzmi to tak jakbyśmy już teraz się zapisywali na Bezmiechową 2014 :)
Galerię zdjęć z obozu zobaczyć można tutaj
Wielkie podziękowania:
1. Dla Kubutka za zorganizowanie wyjazdu i aktywizowanie grupy.
2. Dla Ani za ochotniczy pedeto-chronometraż.
Tomek Stępniewski
Komentarze