3422 skoki pana Jana
W tym roku skończył 70 lat, ale wigoru i kondycji mógłby mu pozazdrościć niejeden nastolatek. Ciągle jest aktywnym skoczkiem spadochronowym odnoszącym sukcesy sportowe. Wieloletni instruktor spadochroniarstwa w Aeroklubie Gliwickim – Jan Isielenis opowiada nam o sobie i swojej pasji.
AGL: Pamięta Pan swój pierwszy skok?
Jan Isielenis: Pamiętam, że było to 14 sierpnia 1976 roku. Skakałem ze spadochronem na czaszy kwadratowej (PD-47 – przyp. Red) z samolotu AN-2. Oczywiście wcześniej ukończyłem w Aeroklubie Gliwickim podstawowy kurs spadochronowy. Okoliczności skoku już dokładnie nie pamiętam. Być może przez stres. W pierwszym sezonie wykonałem 17 skoków. Wszystkie były udane. Potem – oddawałem średnio 200 skoków rocznie.
To był skok na gliwickim lotnisku?
Tak. Pierwszy skok wykonałem w Aeroklubie Gliwickim. Moje spadochroniarstwo najbardziej jest związane z Gliwicami, co nie znaczy, że nie skakałem też w innych miejscach. Owszem. Wyskakiwałem ze spadochronem z samolotu nad wieloma polskimi miastami i miasteczkami. Skakałem w Europie. Zdarzyło się nawet, że w Azji.
Skąd pomysł na taką właśnie pasję? Na taki sport?
W szkole średniej mieliśmy silną grupę kolarską. Ścigałem się przez parę sezonów z kolegami. Potem było wojsko. Po powrocie z armii dowiedziałem się o spadochroniarstwie. Na trening zabrał mnie mój przyjaciel – Jasiu Strzałkowski. Duże słowa uznania dla niego, bo skutecznie zaraził mnie pasją do skakania.
Ile skoków ma Pan na swoim koncie dzisiaj – po ponad 40 latach uprawiania spadochroniarstwa?
3422.
Imponująca liczba…
Mam nadzieję, że będzie większa. Ciągle nie mam dość. Skakanie sprawia mi przyjemność.
Jest pan uzależniony od adrenaliny?
Po wykonaniu ponad 3 tys. skoków adrenalina jest już na dalszym planie. Teraz przeżywam bardziej skoki młodszych ode mnie, moich kursantów. Po wyskoczeniu każdego skoczka wyglądam z samolotu i patrzę dokładnie jak sobie poradził. Później rozmawiamy o tym, co warto poprawić – jak wykonać kolejny skok.
Ile osób Pan wyszkolił prze te wszystkie lata obecności w aeroklubie?
Od 1 kwietnia 1987 roku, kiedy objąłem funkcję instruktora spadochronowego w Aeroklubie Gliwickim do teraz – cała sekcja wykonała w tym czasie ponad 73 tys. skoków. Skakało ponad 1600 osób wyszkolonych na kursie podstawowym. Oczywiście – nie tylko dzięki mnie. Pracował i pracuje na to cały zespół. Roboty jest dużo.
Dlaczego ludzie – najczęściej młodzi – przychodzą na kurs spadochronowy?
Myślę, że przez ciekawość. To pozytywna cecha u młodzieży.
Jakie są pierwsze słowa śmiałków, którzy chwilę wcześniej skoczyli po raz pierwszy?
Zazwyczaj przychodzą do mnie z uśmiechem. Czasem brakuje słów. Jest zadowolenie, adrenalina. Pierwsze skoki są zazwyczaj filmowane, więc i fajna pamiątka jest. Ale te filmy oglądamy też potem – na odprawie. Omawiamy. Analizujemy. Zazwyczaj coś można jeszcze poprawić. Ciekawe jest to, że debiutanci mówią o wielkim zmęczeniu fizycznym, które po skoku im towarzyszy. To chyba efekt adrenaliny i emocji.
Z jaką szybkością spada skoczek?
Jeśli spada głową (tzw. piką) w dół – prędkość przekracza 200 km/h.
Jak często zdarzają się sytuacje, że zamiast skoku strach bierze górę i kandydat na skoczka rezygnuje w ostatniej chwili?
W ubiegłym roku nie przypominam sobie ani jednej sytuacji, by ktoś zrezygnował ze skoku w ostatniej chwili. W tym roku mieliśmy jeden taki przypadek, ale było to chwilowe zawahanie, bo następnego dnia ta osoba wyskoczyła. I skacze dalej. Na kursie powtarzamy, że nie ma wyskakiwania na siłę, ponaglania, naciskania. Każdy podejmuje decyzję za siebie. Uczeń cały czas jest pod kontrolą i jest obserwowany. Pierwsza kwalifikacja odbywa się jeszcze na ziemi, druga – już w samolocie. Pytam, czy wszystko ok. Zdarza się czasem tak, że pierwszy skok jest zarazem pierwszym lotem samolotem w ogóle. Podwójna dawka stresu.
Po lewej: Jan Isielenis nad lotniskiem w Gliwicach zdjęcie archiwalne. Po prawej 1000 skok. Jan Isielenis z dyplomem – 8 lipca 1985 roku (fot. arch. Aeroklub Gliwicki)
Aby zacząć – trzeba przejść podstawowy kurs spadochronowy. Aeroklub Gliwicki co jakiś czas takie kursy organizuje. Jak takie szkolenie wygląda w praktyce?
Program szkolenia obejmuje 8 godzin wykładu i tzw. ćwiczenia naziemne, czyli ćwiczenia na makiecie samolotu, ćwiczenie z uprzężą, zasady układania spadochronów. Kilka (najczęściej 3) dni teorii, czas potrzebny na ćwiczenia i można już wyskoczyć z samolotu. Kurs podstawowy dotyczy pierwszych skoków. Później skoczek latami dokształca się w obecności instruktora i w obecności bardziej doświadczonych skoczków. Kolejny etap to kursy doszkalające, które podnoszą naszą wiedzę i umiejętności. Zazwyczaj kurs podstawowy zaczynamy w poniedziałek, a w sobotę już skaczemy.
Spadochroniarstwo to interesująca pasja, ale przede wszystkim sport. Polega na rywalizacji – zdobywaniu pucharów, medali, dyplomów i wyróżnień. Pan ma ich bardzo wiele. Które dla Pana jest najważniejsze?
Największy mój sukces to Mistrzostwo Polski w wieloboju spadochronowym w 1978 roku w Mielcu. Były to moje pierwsze ważne zawody. Wygrałem indywidualnie i wygraliśmy drużynowo. To był właściwie też pierwszy tak ważny sukces Aeroklubu Gliwickiego. Wielobój spadochronowy cieszył się w tamtych czasach dużą popularnością. Tam było: strzelanie z karabinka, bieg, pływanie, skoki indywidualne i drużynowe. Dużą konkurencją były dla nas drużyny wojskowe. Ich pokonanie było wtedy naprawdę dużym osiągnięciem.
Sukcesów było więcej…
Rzeczywiście. Pięciokrotnie zdobyłem Mistrzostwo Śląska w różnych kategoriach i konkurencjach spadochronowych. Kilka razy zdobywałem medale Mistrzostw Polski w wieloboju spadochronowym, a także w Pucharze Polski PARA-SKI. Ciągle startuję w zawodach. Była też siedmioletnia przygoda w roli trenera Spadochronowej Kadry Narodowej w akrobacji zespołowej. Byłem z drużyną na Pierwszych Światowych Igrzyskach Lotniczych w Turcji. Zawodnicy naszego kraju zdobyli 16 medali, w tym 6 złotych.
Dużo i dobrze mówi pan o akrobacji spadochronowej. To creme de la creme spadochroniarstwa?
Mogę się z tym zgodzić. Tu też są sukcesy… Dwa lata temu nasi skoczkowie brali udział w ustanowieniu rekordu Polski 100-osobowej formacji. Udało się! Trenujemy ten rodzaj spadochroniarstwa. Podpatrujemy jak to robią najlepsi. Tu najważniejsza jest drużyna, zespołowość. My taką w Gliwicach mamy.
Lotnisko w Gliwicach. Jan Isielenis przed skokiem z samolotu An-2 (fot. arch. Aeroklub Gliwicki)
Czym obecnie jest dla pana spadochroniarstwo?
Teraz? Wyzwaniem! Próbą dostosowania swoich umiejętności do młodych skoczków. Staram im się dorównać. Wcześniej – jednym ze sportów, który uprawiałem. Po latach okazało się, że najważniejszym. Tak generalnie spadochroniarstwo to po prostu moje życie. Od ponad 40 lat szkolę innych. Sam też cały czas skaczę. Szybownictwo jest uzupełnieniem pasji lotniczych.
I lata pan szybowcem…
Mam wylatane ponad 800 godzin. Bardzo to lubię. Zwłaszcza przy ładnej pogodzie. Do wspólnego lotu namówiłem nawet moją Żonę. Podobało jej się, ale spadochroniarstwem nie jest zainteresowana. Niemniej jednak także jej należą się podziękowania za te wszystkie moje lata spędzone na lotnisku – zwłaszcza, gdy latem przesiaduję na nim godzinami.
Jak to się stało, że trafił pan do Gliwic?
Urodziłem się na Litwie. Miałem 10 lat gdy przyjechaliśmy do Gliwic. Teraz mieszkam w śródmieściu, ale przez wiele lat mieszkałem właściwie tuż obok lotniska. Jest mi tu dobrze. Lubię to miasto. Mam mieszkanie na dziewiątym piętrze. Doskonały podgląd na lotnisko. Jak widzę, że ktoś lata – mówię sobie: O! Trzeba się zbierać!
Jan Isielenis obecnie. Zdjęcie wykonane na gliwickim lotnisku (fot. arch. Aeroklub Gliwicki)
Uwaga!
1 paździenika 2018 roku rozpocznie się ostatni w tym sezonie podstawowy kurs spadochronowy w naszym aeroklubie. Zapraszamy na spotkanie informacyjne 1 października (poniedziałek) o godz. 17.00 do sali wykładowej w Aeroklubie Gliwickim.
Jan Isielenis opowiada o szkoleniu…
…i o tym – co czuje skoczek po pierwszym skoku!
Komentarze