Przejdź do treści
Źródło artykułu

Relacja z zawodów szybowcowych w Lisich Kątach - c.d.

Dzień 4. zawodów, czyli mój ulubiony wtorek, nie był zbyt szczęśliwy. Najpierw ucieszyliśmy się, że mimo złych prognoz jest szansa na latanie, potem Jamajka ogłosił tzw. grid tylko dla lepszych szybowców, nie pozwalając nam na rowerach (czyli klasie Klub B) latać. Smutny byłem z tego powodu strasznie, ale i tak nie chciałem opuszczać lotniska, tak spodobała mi się atmosfera szybowcowej rywalizacji.

Niestety zaraz po odwołaniu ostatecznym konkurencji dla wszystkich spadł deszcz jakiego chyba nigdy wcześniej nie byłem świadkiem. Można go było mierzyć w centymetrach zamiast milimetrów. Urwanie chmury tylko trwające kilkadziesiąt minut. Szybowce zmokły mocno, my też, a najbardziej zmokły dwa namioty, w tym mojego co-pilota Roberta. Potem było suszenie, a na koniec wycieczka do Torunia - dlatego opóźniona relacja.

Środa - zawodów dzień 5. - powitała nas całkiem ładnym niebem. Manewry rozpoczęliśmy dość wcześnie wyciągając DG-100 i Astira z wózków, myjąc i osuszając pozostałem szybowce po rzęsistym deszczu. Również gotowość bojową ogłoszono na wcześniejszą godzinę, bo już 11:00. Odprawa rozpoczęła się życzeniami dla Roberta z okazji pięćdziesiątki. Początkowo plan był na 220 km i 300 km dla Jantarów, jednak na starcie dostaliśmy skrócone trasy, 181 km dla "rowerzystów" i 257 km dla zawodowców.

Cóż to był za początek zmagań. Najpierw kilka Jantarów nad startem kręciło się na 200 m, potem my dołączyliśmy, już się poprawiło, byliśmy wyżej, ale bagatela, w 28 szybowców w jednym kominie na przestrzeni może 300 m do podstawy. Obok podobny komin. Istne roje. Dlatego zdecydowaliśmy z Robertem, dzisiejszym jubilatem, że nie czekamy tylko odchodzimy od razu. Niby niezbyt taktycznie, ale dziś było zachowawczo i to zaprocentowało, bo pogoda była dużo gorsza.

Przed drugim punktem jeszcze trzeba było zwolnić i już pruszczańskie doświadczenie z nikłych noszeń się przydało, a wysokość lotu oscylowała około 1000 m, ale na koniec się poprawiło i w spokoju mogliśmy wykręcić dolot na 31. kilometrze.

Dało nam to 62 km/h i 14. miejsce. Jacek na Cobrze też obleciał trasę, choć nieco wolniej. Cypis w klasie Klub A, wypadł w połowie stawki, a Wojtek i Paweł dość wolno, ale też pokończyli zadanie.

O pechu może mówić nasz kolega z klubu reprezentujący Lisiaków, któremu padło zasilanie rejestratora i mimo dobrego lotu zaliczył oficjalnie tylko 133 km i jedną z końcowych pozycji.

Jutro ponoć ma być dobra pogoda, zatem czas do śpiwora.

Łukasz Szymaniak

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony