Przejdź do treści
Źródło artykułu

Rola dronów w ratownictwie specjalnym

Przed czerwcowym treningiem służb reagowania kryzysowego w Aeroklubie Krakowskim druhowie z Ochotniczej Straży Pożarnej Grupy Ratownictwa Specjalnego Nowy Sącz sprawdzili, jak psy zareagują na drona.

Dante nigdy nie traci nadziei. Jest trzyletnim psem poszukiwawczo-ratowniczym rasy flat coated retriever. Ma stosowny certyfikat po egzaminie gruzowiskowym kl. 1. Wraz ze swoim panem, a raczej partnerem – Michałem Gaikiem, naczelnikiem Ochotniczej Straży Pożarnej Grupy Ratownictwa Specjalnego Nowy Sącz (OSP GRS) tworzą dobraną parę. Niedawno dołączył do nich Kokos, roczny pies tej samej rasy. Oba niecierpliwie czekały na piątkowy, popołudniowy trening na naddunajeckich łąkach. Miał im towarzyszyć dron.

„Przed czerwcową Paradą Robotów – Droniadą w Aeroklubie Krakowskim i zaplanowanymi na ten czas eksperymentalnymi poszukiwaniami spadochroniarza z wykorzystaniem psów ratowniczych i dronów, chcieliśmy sprawdzić jak zareagują one na terkocące maszyny” – wyjaśnia Michał Gaik. Dronem sterował Tomasz Gałach, właściciel sądeckiej firmy DronaVista. Pod quadrokopterem zawiesił kamerę działającą w świetle widzialnym oraz kamerę pracującą w podczerwieni. Zaproponował, by Wojtek Dudczyk, prezes OSP GRS Nowy Sącz, był jego nawigatorem i kierował poszukiwaniami pozoranta w specjalnych goglach, w których widać świat jakby się było „oczami drona”. Nie wiadomo, co o tym myślał jego pies Buddy, był może nawet ciut zazdrosny – przecież, gdy jego pan oglądał świat z lotu ptaka, czekał na niego w specjalnej klatce, zwanej też z angielska Kenelmem.

Wojtek Noworolnik zdecydował się pójść na pierwszy ogień. Zostawił swojego labradora Calę z zespołem ratowników i ruszył skryć się w wysokich zaroślach ok.400 metrów od miejsca dowodzenia treningiem. Chwilę później za poszukiwania zabrał się Piotrek Ciesielka i jego labrador retriver Cola. Pies raczył nie dostrzegać nowego członka ekipy, czyli drona i jak nigdy nic, nie bacząc na warkot maszyny, ruszył śmiało w teren. Notabene Piotrek jest znakomitym szkoleniowcem z zakresu pracy z psami i wieloletnim przewodnikiem psów ratowniczych. W marcu 2012 r. ze swoim labradorem Ściemą brał udział w akcji ratowniczej po katastrofie kolejowej pod Szczekocinami.

Jak pies szuka

Dla osób wychowanych na przygodach psów tropiących Szarika i Cywila, owczarków niemieckich, zaskoczeniem jest informacja, że psy ratownicze węszą w powietrzu, łowiąc zapach tzw. „górnym wiatrem”. Warto wiedzieć, że zapach jest związkiem chemicznym, materią składającą się z różnorodnych molekuł wonnych. „Z perspektywy pracy psa najbardziej interesujące są rozproszenie woni – tzn. ich lotność i wytrwałość molekuł zapachowych w naturze” – klaruje Michał Gaik.

Wyróżniamy trzy grupy ludzkich molekuł zapachu: tłuszczowe molekuły wonne, czyli najcięższe cząsteczki organiczne, najbardziej „odporne” na niszczenie i erozje; włókniste oraz wodzianowe – najlżejsze, ulotne, rozpuszczalne w wodzie, łatwo podlegające rozpadowi naturalnemu. Dwie trzecie molekuł zapachowych wytwarzanych przez człowieka jest cięższe od powietrza i opada na ziemię blisko źródła zapachu. Zależy to od temperatury, wilgotności powietrza, siły wiatru, ciśnienia atmosferycznego. „Należy o tym pamiętać, gdyż ta woń kieruje pracą psa z tzw. „dolnym wiatrem” czyli psa szukającego zapachu na podłożu – psa tropiącego. Tylko jedna trzecia część molekuł jest lżejsza od powietrza, tworząc tzw. stożek zapachowy. To za nim idzie pies ratowniczy” – dopowiada.

W rezultacie psy ratownicze jak Dante, Cola czy Cala, nie potrzebują przedmiotu zapachowego ani ścieżki śladu (podstawy zapachu). Obszar poszukiwań nie musi być wolny od innych zapachów i ludzi po zapoznaniu się z np. zapachami zespołu szybkiej trójki. Dla psa jest to tzw. „tło zapachowe” nie zwraca na nie uwagi. Gdy pojawi się nowy zapach człowieka, pies od razu go wychwytuje i chce sprawdzić. Punkt startowy nie jest potrzebny. Żywy czy martwy człowiek generuje zapach przez cały czas.

Jak pies z dronem

Największy dystans przed odnalezieniem pokonują zagubieni myśliwi, bo aż prawie 13 km, o połowę mniej – dzieci, zaś osoby starsze raptem 3,2 km. Rzeczywista droga pokonana przez ofiarę nie musi być jednak tą, która jest odległością od punktu, w którym ostatni raz ją widziano. O wiele ważniejszy jest promień wokół tego punktu, wewnątrz którego to promienia znaleziono ofiarę. Niektórzy zaginieni pokonują długie dystanse wewnątrz stosunkowo małego promienia. To wszystko muszą wziąć pod uwagę dowódca akcji poszukiwawczej i planista akcji, by wyznaczyć właściwy obszar poszukiwań. Do nich należy też decyzja, uwzględniwszy siły i środki dostępne do poszukiwań, jakiej metody użyć: tyraliery, szybkiej trójki czy wykorzystać ratownika z odpowiednio przeszkolonym psem.


Odległości pokonane przez zaginione osoby przed odnalezieniem

W tym pierwszym przypadku wyszkolona do prowadzenia działań tyraliera potrzebuje w ciągu dnia (nie nocy) na przejście 2 km – około 4 godzin. Sprawdzona w akcji maksymalna ilość ludzi w tyralierze wynosi ok. 40 osób, chociaż teoria mówi o 150 osobach, co dopiero wówczas daje 90% pewności przeszukania płaskiego i otwartego terenu. Przy dużym zakrzewieniu i przewyższeniach tyraliera się rozrywa. Im większe odstępy, tym mniejsza pewność, aż przy odstępach rzędu 30 metrów skuteczność poszukiwań spada do 50%. Zresztą, tyraliera porusza się tempem najwolniejszego ogniwa i jeśli ktoś nie ma doświadczenia w koordynacji działań dużej grupy ludzi, to akcja kończy się porażką.

Natomiast w ciężkim, górzystym terenie jak Małopolska, lepiej od razu postawić na specjalne techniki poszukiwań jak tzw. szybka trójka (trzech ratowników) lub zespół poszukiwawczy z psem ratowniczym. „W warunkach optymalnych pies ratowniczy może osiągnąć do 80% pewności przeszukania 1 km2 w ciągu 2,5 godziny, również w nocy” – dopowiada Michał Gaik. Sądeccy ratownicy przydzielają swoim zespołom strefę poszukiwań do 20 hektarów . Przeszukanie takiego terenu zajmuje kilka godzin.

Zdaniem ratowników do każdej strefy należy wprowadzać zespół poszukiwawczy w składzie dwóch przewodników z psami oraz ratownika-nawigatora wyposażonego w odbiornik GPS, kompas, łączność i mapę obszaru. Nawigator odpowiada za właściwe pokrycie poszukiwaniem wyznaczonej strefy, przewodnicy skupiają się na pracy psów. Co zmienia dron?

„Jak świetnie widać Piotrka i psa! Piotrek, tam nie szukaj, nikogo nie ma, idź dalej” – komentował na gorąco Wojtek Dudczyk i przekazywał podpowiedzi ratownikowi. Nic dziwnego – z góry lepiej widać. Dzięki temu, że maszyna DronaVista była wyposażona w „podwójne oko”, w tym wspomnianą kamerę podczerwieni, świetnie dookreślała, na co należało zwrócić uwagę. Po kilkudziesięciu minutach akcji druhowie nabrali przekonania jak winna wyglądać akcja poszukiwawcza z użyciem psa i drona. „Na stanowisku dowodzenia byłby operator drona i nawigator, pozostający w stałej łączności z przewodnikiem psa. Co dostrzegłyby kamery pokładowe i miałoby to znaczenie dla pomyślności akcji, nawigator przekazywałby przewodnikowi psa” – rozmarzył się Wojtek Dudczyk.

17 czerwca 2016 r. w Aeroklubie Krakowskim podczas treningu służb reagowania kryzysowego ratownicy doszlifują współpracę między operatorem drona a przewodnikiem. Dlaczego? Trzeba się skupić na najsłabszym czynniku – człowieku. Psom drony wiszą.


Przeczytaj również:
Już wkrótce spotkają się w Krakowie drony
Parada Robotów – Droniada po raz trzeci w Krakowie

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony