Przejdź do treści

Dziennik lotnika - cz. III

Postanowiliśmy przybliżyć Państwu pracę jednego z członków załogi Herculesa z lotu z pomocą humanitarną do Nepalu.

Dziennik lotnika - cz. I
Dziennik lotnika - cz. II

Po 24-godzinnym odpoczynku, pełni zapału przystępujemy do najważniejszej części naszej misji. Teraz rozpoczynamy dostarczanie pomocy dla mieszkańców górzystego Nepalu. W drodze powrotnej musimy zabrać ratowników do oczekujących na ich powrót rodzin, oraz towarzyszące im w poszukiwaniach psy.

Ze względu na panujące w dzień 45 stopniowe upały cała misja odbywać się będzie przez dwie najbliższe noce. Teraz każdy z nas będzie uwijał się w pocie czoła jak mróweczka w wielkiej układance. Każdy da z siebie wszystko. Cel jest przecież szczytny.

Nadchodzi tura dla mojej załogi. Budzik jest bezwzględny i nie da przeoczyć żadnej minuty. Jedziemy do samolotu, który dopiero co opuściła załoga odbywająca pierwszą misje do Kathmandu. Oni wykonali swoją porcję w towarzystwie księżyca, my o świcie zobaczymy Nepal i to, co z niego zostało po trzęsieniu ziemi. Czas nie jest naszym sprzymierzeńcem, bo z minuty na minutę temperatura powietrza wzrasta, pogarszając osiągi samolotu i powodując, że każdy stopień Celsjusza w górę to kilkaset kilogramów ładunku mniej do zabrania z lotniska w New Delhi.

Przelotnie wysłuchujemy wskazówek swoich poprzedników, którzy uprzedzają nas o tym, że Nepalczycy mają swoją własną wersję języka angielskiego, oraz o bardzo stromej ścieżce podejścia do lądowania w Kathamndu.



Lecimy...

Za niespełna dwie godziny, w świetle wschodzącego słońca, dowiemy się co na zmieni ukrywało się w ciemnościach przed oczami naszych poprzedników...

"Polish Air Force 255 masz zgodę na zniżanie się do 13500 stóp, a następnie na podejście do lądowania - witamy w Nepalu" - odezwał się przez radio kontroler. Lecimy nad chmurami na wysokości 6300 m, a niebo na wschodzie rozbłyska gamą wszystkich odcieni czerwieni nowego dnia. Nawigator pokazuje nam który z wyrastających tak strzeliście ośmiotysięczników to Mount Everest, ale teraz już nie ma czasu na podziwianie piękna Himalajów - przygotowujemy się do lądowania.

Gdy przebijamy chmury naszym oczom ukazuje nam się zniszczone miasto, otoczone stromymi zboczami gór. Ścieżka podejścia do lądowania jest naprawdę stroma i wymaga od dowódcy samolotu nie lada kunsztu w pilotażu. Pas do lądowania też nie jest za długi i nie zostawia miejsca nawet na najmniejszą pomyłkę.





Pas jest zniszczony. Pełno w nim kolein, ale to nie stanowi najmniejszego problemu dla naszego poczciwego Herculesa. Lotnisko w żaden sposób nie przypomina naszego, jakże dobrze utrzymanego, powidzkiego domu. Kołujemy do płaszczyzny, gdzie musimy jak najszybciej rozpakować się, bo Kathmandu może przyjąć jednocześnie tylko osiem samolotów, a w powietrzu oczekują na lądowanie jeszcze 3 maszyny. Na płaszczyźnie postojowej w Kathmandu stoją - prawie wyłącznie - niezastąpione w tak trudnych warunkach Herculesy. Przyleciał to cały świat. Widzimy Herki z Pakistanu, Singapuru oraz Japonii. Parkujemy właśnie obok japońskiego Herculesa i... nie wierzymy! To przecież nasi koledzy, z którymi przez ponad miesiąc trenowaliśmy na Alasce, na najbardziej prestiżowych ćwiczeniach lotniczych RED FLAG w 2012 r.!. Co lepsze, z dwoma z nich siedzieliśmy w tej samej ławce podczas przeszkolenia na samolot C-130 Hercules w Texasie.  Żałujemy, że mamy tak mało czasu i po krótkich uściskach wracamy do rozładunku…

Następnej nocy wykonujemy podobną misję, po której czeka nas już tylko powrót do domu.



Powrót nie okazał się prosty. Znów największym z przeciwników okazały się niebotyczne temperatury Indii, przez co nie mogliśmy wziąć pełnych zbiorników paliwa. Zmusiło to nas do zaplanowania dodatkowego lądowania technicznego w celu uzupełnienia paliwa. Niestety część krajów azjatyckich niezbyt przychylnie patrzy na przeloty wojskowych samolotów nad swoim terytorium, nawet jeżeli chodzi o pomoc humanitarną. Zgodę na lądowanie w ostatnim momencie odebrał nam Turkmenistan, ale na szczęście z pomocą przyszli nam Afgańczycy i zaoferowali paliwo w jednej ze znanych nam doskonale baz wojskowych w Mazar-e-Sharief. W Afganistanie musieliśmy pozostać trochę dłużej, bo nad lotniskiem rozpętała się burza piaskowa. Do domu wróciliśmy 9 maja. W czasie misji przewieźliśmy łącznie 40 ton ładunku, w tym 81 pasażerów oraz 12 psów. Ciekawe gdzie los nas znowu rzuci?

Tekst: por. Tomasz Kozłowski
Foto: personel misji C-130 w Nepalu

FacebookTwitterWykop

Nasze strony