Przejdź do treści
Źródło artykułu

Pierwszy Dzień Mistrzostw Andów

Pierwszy dzień zawodów za nami. Trochę nerwowo się zrobiło przed startem, bo brakowało czasu. Woda słabo się lała i jak lokales zabrali samochody i zaczęli nimi jeździć to nie można się było na nich doczekać.

Mieliśmy wyznaczoną trasę AST po obszarach 40 km średnicy. Początkowo na południe a potem na północ (Minimalny dystans wymagany do zaliczenia konkurencji 398 km, zawarty między wewnętrznymi krańcami stref nawrotów). Zaczęliśmy przelotem niemal 100km na małej wysokości przy zboczach. Zaliczyliśmy standardową szybką trasę i nie zagłębialiśmy się w strefę na południu. Potem okazało się, że lepsze warunki były na południu i skracanie tego odcinka było błędem. Trasa wyłożona w drugą stronę (na północ) była by lepsza, bo można by było tam latać wyżej i dalej. Jeśli wraca się z północy po wysokich górach, to nad lotniskiem zostaje 1000m i nie można tego wytracić na końcówce trasy. Jeśli dalej, po powrocie z wysokich gór leciało by się na południe to miało by to więcej sensu. A tak musieliśmy wbić się nisko w wysokie góry na północy, a na tej wysokości warunki były dobre tylko w dolinie Los Andes. Było to dosyć stresujące. Daleko, około 120 km na północ, w nieznanych górach, wieczór się zbliża i do tego niekorzystny wiatr. Najczęściej wieje tu z południowego zachodu do wysokości 1500m, potem północny zachód a na dużych wysokościach czysty zachód. Słowem wiatr skręca dwukrotnie Przekraczaliśmy trzy przełęcze i pod wieczór w takim układzie powrót był pod wiatr, wzdłuż zboczy, a nieraz i trzeba było je pokonywac od zawietrznej. Na szczęście w Los Andes wszystko pracowało jak należy. Plan był taki, że polecimy za Carlosem i on nam pokaże jak należy wracać z północy, ale niestety w tych kłopotliwych przejściach pogubiliśmy się i rozpracowywaliśmy trasę samotnie.

Pierwsza konkurencja, jak zwykle musiała zostać okupiona stratami, na szczęście niewielkimi. Staszek trochę się zmartwił tym, że przestał mu działać logger, ale potem okazało się, że 3 lata dla niektórych akumulatorów to już zbyt wiele. Miałem zapasowy i został zamontowany. Ja natomiast dołączyłem do klubu schowanego podwozia na Dianie, była to tylko kwestia czasu. Wystarczyło dotknąć dźwigni i podwozie po przyziemieniu się zapadło. Na asfalcie, pechowo, ale z drugiej strony szybowiec nie stracił wiele prędkości i dał się jeszcze poderwać. Zdążyłem ponownie otworzyć i zablokować. Pozostała łata zdartego lakieru średnicy 10cm i trochę podarte klapki.

Miałem dzisiaj kamerkę na skrzydle i ciekaw jestem co zapisała. Plik porwał Alex.

Autor: Sebastian Kawa

skn.szybowce.pl

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony