Kłamstwo Smoleńskie?: „To było polityczne działanie na zamówienie Putina, by dodatkowo wprowadzić w nasze szeregi zamęt…”
W sklepie dlapilota.pl dostępna jest w sprzedaży książka „Kłamstwo smoleńskie?” autorstwa Macieja Laska i Grzegorza Raczkowskiego. 12 lat po katastrofie smoleńskiej nadal nie wiemy, kto za nią odpowiada. Według polskiej prokuratury winnych nie ma. Polskim władzom nie udało się również odzyskać wraku, a podkomisja Antoniego Macierewicza wydała 24 miliony złotych, by wyprodukować 100 teorii spiskowych o zamachu, w które nie wierzy już chyba nikt.
Gdy w 11. rocznicę największej lotniczej katastrofy w naszej historii TVP opublikowała propagandowy film: „raport” mający podsumować ustalenia w jej sprawie, potencjalni zamachowcy zostają wskazani bez cienia wątpliwości. Dziennikarze kiwają głowami, widzowie wzruszają ramionami, a rząd i prokuratura udają, że tego filmu w ogóle nie było.
Wyjaśnienie zagadki jest proste, ale po latach kłamstw mało kogo ono obchodzi. Polska zostaje podzielona. Ofiary wypadku wykorzystane do politycznych celów. Winni nie ponoszą żadnej kary.
O dramatycznych kulisach wypadku, o zatrważającej skali polskich zaniedbań i o rosyjskich manipulacjach na temat katastrofy opowiada ówczesny przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych dr inż. Maciej Lasek. Człowiek, który kocha latać i jak nikt zna się na wypadkach.
Zapraszamy do lektury fragmentów książki "Kłamstwo smoleńskie?":
Maciej Lasek: Ale Macierewicz tak nie postąpił, Macierewicz wrócił do Polski. Po co? Jak twierdzą niektórzy dziennikarze i politycy, żeby zrobić kwerendę w materiałach przechowywanych w siedzibie kancelarii prezydenta przy Wiejskiej, dokąd trafiły z Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
Grzegorz Rzeczkowski: I tam słuch po nich zaginął. Warto dodać, że – jak ustaliły polskie służby – to Macierewicz przewiózł na Wiejską dokumenty, które były wcześniej w posiadaniu komisji weryfikacyjnej WSI. Samochodem, zapakowane w kartony.
ML: Przecież za coś takiego idzie się siedzieć albo okrywa się wieczną hańbą. Tymczasem Macierewicz działał dalej, mimo ucieczki ze Smoleńska potrafił zarzucić polskim ekspertom – prokuratorom i biegłym prokuratury – że nie byli w Smoleńsku, a gdy i tego nie był w stanie dowieść, twierdził, że może i byli, ale nic tam nie zrobili.
Grzegorz Rzeczkowski: Nie myślisz sobie czasem, co by się stało, gdyby pilotowi tupolewa udało się pod Smoleńskiem wyjść z opresji? Że także zostałby bohaterem? Nie dlatego, że sam by sobie tego życzył, ale dlatego, że mamy społeczeństwo i państwo, które lubią się karmić mitami?
Maciej Lasek: To szczególny przypadek. Zapłaciłbym każdą cenę, aby do tej tragedii nie doszło. Jeżeli na jednej szali położysz życie 96 osób, a na drugiej mit kolejnego bohatera, to jestem w stanie ten mit zaakceptować. Ale prawda jest taka, że gdyby samolot wcześniej odszedł na drugi krąg i nie doszło do zderzenia z żadnym z wcześniejszych drzew, to pewnie o tym zdarzeniu byśmy się nawet nie dowiedzieli. Poziom badania incydentów w 36. specpułku był bardzo niski. Zamieciono by sprawę pod dywan i już. Po co drążyć temat? Przecież nikomu się nic nie stało.
Grzegorz Rzeczkowski: W ogóle było możliwe stworzenie jednego raportu?
Maciej Lasek: Tak, choćby dlatego, że obie komisje ustaliły te same podstawowe fakty.
Ale potem zapadła cisza. I nagle, 11 stycznia 2011 roku, czyli dzień przed publikacją, dowiedzieliśmy się od Edmunda Klicha, że następnego dnia będzie konferencja, na której zostanie zaprezentowany raport końcowy MAK. To ewidentnie była gra polityczna, powiem więcej – to było polityczne działanie na zamówienie Putina, by dodatkowo wprowadzić w nasze szeregi zamęt. Takich informacji nie podaje się na dzień przed. Akurat wtedy premier Donald Tusk był we Włoszech na nartach i nie mógł od razu zareagować. Nas z kolei Rosjanie w ogóle nie poinformowali, które z naszych uwag przyjęli, a które nie. Nie było żadnego feedbacku.
Od katastrofy smoleńskiej minęło już kilkanaście lat, a de facto nikt nie poniósł odpowiedzialności za to, co do niej doprowadziło. Dotychczas w związku z katastrofą skazano trzy osoby – byłego wiceszefa BOR-u za uchybienia, które nie przyczyniły się do katastrofy, oraz byłego szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów i jego podwładną, również niezaangażowanych bezpośrednio w przygotowania do wizyty prezydenta, których działania nie przyczyniły się do katastrofy, choć być może mogły im zapobiec.
Odpowiedzialności nie ponieśli natomiast główni organizatorzy lotu ze strony Kancelarii Prezydenta RP i 36. specpułku, nie mówiąc już o oficerach nadzorujących tę jednostkę i przymykających oczy na nadużycia w szkoleniu pilotów.
Postępowanie dotyczące urzędników Kancelarii prokuratura umorzyła wiele lat temu, a pod koniec 2021 roku to samo zrobiła ze śledztwem dotyczącym byłych dowódców specpułku – płk. Ryszarda Raczyńskiego i ppłk. Bartosza Stroińskiego. Okazuje się więc, że nie ma winnych tego, co się wydarzyło w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku, o godzinie 8.41.
Ze zdziwieniem przeczytałem, że prokuratura, badając przez ponad dziesięć lat odpowiedzialność dowódców specpułku za katastrofę smoleńską, w tym ponad pięć lat pod rządami PiS, nie dopatrzyła się w ich działaniach przestępstwa. Co więcej, po analizie uzasadnienia tej decyzji poczułem jeszcze większe zdziwienie. Prokuratorzy uznali, opierając się na opinii nieujawnionych biegłych, że załoga miała ważne uprawnienia do lotów, była właściwie dobrana i przygotowana do tego lotu i krótko mówiąc, wszystko było okej. „No cóż, to proszenie się o kolejną katastrofę” – pomyślałem.
Bo fakty były zupełnie inne. Niedociągnięcia związane ze szkoleniem załóg w pułku, w tym załogi lotu do Smoleńska, były naprawdę bardzo łatwe do zidentyfikowania. W lotnictwie wojskowym podstawowym dokumentem opisującym zasady wykonywania lotów jest Regulamin lotów lotnictwa sił zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej. To w nim wskazano uprawnienia pilotów, jak często i w jaki sposób trzeba je przedłużać i kiedy stają się nieważne.
Jeżeli załoga nie wykona w określonym czasie konkretnych ćwiczeń, to jej uprawnienia ulegają zawieszeniu i nie może być dopuszczona do lotu.
Jeżeli nie wykona w określonym czasie treningowego podejścia do lądowania w minimalnych warunkach atmosferycznych lub w warunkach je pozorujących, to również traci ważność uprawnień. I to jest czarno na białym zapisane w regulaminie. Ten dokument obowiązuje dzisiaj, obowiązywał też 10 kwietnia 2010 roku i znacznie wcześniej.
A jak to wyglądało w pułku? Wszystkie loty pilotów zapisywane są w pułkowej ewidencji lotów oraz osobistych dziennikach lotów. To podstawowe i jedyne dokumenty, które potwierdzają nie tylko wykonanie lotu, lecz także wszystkie ćwiczenia w ramach lotów szkolnych, treningowych lub kontrolnych. Zapisywane tam są nawet warunki atmosferyczne podczas lotu. Co wynika z tych dokumentów?
Tylko jeden z czterech członków załogi, technik pokładowy prezydenckiego tupolewa, miał ważne i prawidłowo nadane uprawnienia do lotów. Piloci nie mieli udokumentowanego przeprowadzenia tzw. kontroli techniki pilotażu w strefie, kiedy pilot musi m.in. w czasie lotu wyłączyć i uruchomić silnik – już samo to według regulaminu zawieszało ważność wszystkich uprawnień do lotu. Nie ćwiczyli też regularnie podejść do lądowania według takiego systemu naprowadzania, jaki był na lotnisku w Smoleńsku.
Zresztą podobne braki stwierdziliśmy również u innych pilotów. Wystarczyło kilka godzin pracy, by się dowiedzieć, jakie realia panowały w tej jednostce. I nagle dowiaduję się z komunikatu prokuratury, że przepisy zawarte w regulaminie są nieważne, a pilot może bezkarnie latać z nieważnymi uprawnieniami. Lub wybierać sobie te przepisy, które będą mu pasowały. Jeżeli taka decyzja utrzymałaby się w sądzie, to w zasadzie każdy pilot będzie mógł latać bez przedłużania licencji, bez egzaminów czy bez sprawdzania kompetencji.
Po prostu uzna, że nie musi spełniać tych warunków. Niemożliwe? Ależ to właśnie wynika z umorzenia przez prokuraturę postępowania w sprawie odpowiedzialności dowódców specpułku za katastrofę w Smoleńsku. Jest taki może i wyświechtany, ale dramatycznie prawdziwy argument, że przepisy lotnicze pisane są krwią lotników i pasażerów. Minęło 11 lat od jednej z największych katastrof w historii Polski, która odcisnęła piętno na Polakach, tymczasem prokurator stwierdza, że przepisy są nieważne…
SPIS TREŚCI:
Przebudzenie demonów. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 13
Prolog: Co to za oficerowie? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 23
Rozdział I: Pierwsze skrzydła . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 45
Rozdział II: Ekspert od katastrof. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 87
Rozdział III: Gdy „pan Boeing” zawodzi . . . . . . . . . . . . . .117
Rozdział IV: Śmiertelne drogi do Smoleńska . . . . . . . . . . 143
Rozdział V: Niegotowi na nieuchronne. . . . . . . . . . . . . . 171
Rozdział VI: W komisji Millera. . . . . . . . . . . .. . . . . . . . .195
Rozdział VII: Rosyjskie manipulacje. . . . . . .. . . . . . . .. . . 233
Rozdział VIII: Teorie smoleńskie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 255
Rozdział IX: Zemsta . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .. . . . .297
Rozdział X: Długi cień Antoniego Macierewicza . . . . . . . . 323
Epilog: Zapomnienie. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .. .. . . 355
Źródła ilustracji. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .. . . .359
- Oprawa miękka
- Liczba stron: 360
- Format: 158x225mm
Książka „Kłamstwo smoleńskie?” dostępna jest w sklepie dlapilota.pl (LINK)
Komentarze