Czwarta konkurencja Mistrzostw Andów - pechowa dla naszych...
We wczorajszej (czwartek, 17.12.2009) czwartej konkurencji Sebastian doleciał do mety (jakimś cudem) osiągając 5 rezultat dnia, Stanisław zaliczył "pole" i został ściągnięty z powrotem trwającym godzinę holem. Wygrali znowu gospodarze: Rene Vidal przed Carlosem Rocca.
Czekamy na relacje od pilotów...
No i się doczekaliśmy - Sebastian Kawa relacjonuje o miłych złego początkach:
"Dzień zaczęliśmy standardowo od zakładu ile będzie trwało złapanie taksówki. Kiedy po wyjściu z hotelu dotarliśmy do połowy szerokości chodnika, z przeciwnej strony drogi niemal z piskiem opon przez linię ciągłą zawróciła zdemolowana taksówka. Po 10-ciu sekundach od wyjścia z drzwi byliśmy już w środku. Taksówkarz okazał się bardzo wesołym Indianinem. Opowiadał całą drogę, oczywiście po hiszpańsku, jak to ich niewielu zostało po hiszpańskich podbojach. Jak to był z gringos w Zatoce Perskiej i Iraku i o tym jak upolował pumę z łuku .Skóra z tego zwierzęcia miał na tablicy rozdzielczej. Teraz Indianie, podobnie jak Aborygeni w Australii, upominają się obecnie o swoje prawa i nie pozwalają na swoich terenach polować inaczej niż za pomocą łuku.
Potem dowiedzieliśmy się że Pinochet był zły i my tez mieliśmy pecha, bo u nas był Hitler, ale za to mieliśmy papieża. Uch, aż dziw ile można się pośmiać w taksówce i pogadać w 5 minut nawet bez znajomości języka...
Po tak sympatycznym początku dnia było już gorzej...
Dzisiaj Staszek zaliczył pole w Salamanca. Poznał prawdziwe Chile. W okolicy żywej duszy, chłodny zachodni wiatr wchodzący w dolinę...
Po dłuższym czasie wypełnionym bezradnym oczekiwaniem , pojawiła się wyniszczona trudami życia Chilijka o indiańskich rysach, która nie miała oczywiście telefonu. Niestety z tej doliny nie udało się dodzwonić na lotnisko, bo lokalny operator nie uznawał roamingu. Wszystkie szybowce już pouciekały na druga stronę, więc nie funkcjonowało też radio. Na szczęście jakoś udało się Staszkowi zadzwonić do Polski. I taką to okrężną drogą do zdziwionego Nicola dotarła wiadomość "Papa Lima has landed at Salamanca".
Początkowo myśleli, że to kawał, ale w końcu jednak posłali samolot. Bagatela 1h10min powrotnego lotu za samolotem. Ile na w przeliczeniu na dolary jeszcze nie wiemy.
Leciało mi się świetnie, wypracowałem sobie niezłą nadwyżkę trasy, ale przytrzymało mnie na końcówce trasy , musiałem podpierać się na słabym żagielku i znalazłem się na 5 miejscu. Z drugiej strony nalatałem najwięcej kilometrów. Znowu ściany i znajomość lokalnych warunków pomagały gospodarzom."
Autor: Marcin Błuś
skn.szybowce.pl
Zapraszamy także do lektury artykułu Tomasza Kawy oraz obejrzenia zdjęć na stronie GSS Żar.
Komentarze