Przejdź do treści
Źródło artykułu

Sebastian Kawa: Velka Cena Vetronu

2 maja rozpoczęły się zawody Grand Prix Czech i potrwają do 9 maja. Zawody eliminacyjne do Mistrzostw Świata, zorganizowane z wielkim rozmachem i zaangażowaniem lokalnej społeczności. Poniżej przedstawiamy relację z kolejnego dnia zawodów.

Znowu do Pinduli.

Task setting nie był we wtorek w formie. Najpierw przeczekaliśmy dobra pogodę z silnym wiatrem i falą, a potem posłali nas na termice w najgorszy rejon, w okolice Raciborza. Na domiar złego w rejon  ten udały się również chmury frontowe z grubym cirrusem. Chyba trzeba będzie przygotować mapkę z zakazanymi strefami dla task settera, aby więcej nas nie posyłał do Pinduli.

Początek był bardzo kłopotliwy. Nie było termiki, tylko fala, a mimo to holowali nas daleko od gór, nad płaski teren jakby się bali gór. A przecież kopce to w Czechach i Słowacji nie nowina. W efekcie pierwsze szybowce mocno spadły i trzeba było przesunąć otwarcie linii startu. Mnie się poszczęściło, bo od razu po wyczepieniu pod małym szlakiem podleciałem pod górę Smrk i tam od razu w pierwszej próbie wydostałem się nad chmury. Na północy równiny oddalone od gór był czyściutkie, natomiast w stronę Słowacji wabiły piękne cumulusy. Wilgotne i ciepłe powietrze napływało z południa i nawet było je widać w postaci małych czapek chmur na najwyższych szczytach, lub zamgleń opływających wierzchołki.

Tak mi się to spodobało, że postanowiłem sprawdzić czy Szaman miał rację twierdząc, że zbocza pasma ułożonego w linii  wiatru nie będą dawać wznoszeń. Mylił się oczywiście. Rzeźba tych gór jest bogata, więc na wystawionych do wiatru żebrach i żlebach tworzyły się piękne wznoszenia termiczno zboczowe. Bez kłopotu podleciałem do szczytu Radhost pooglądać schroniska na szczycie i potężne posągi przy ścieżce na grzbiecie. Muszę  sprawdzić co to było, ale z powietrza trochę przypominało Światowida.

Trochę się w tych harcach zagalopowałem. Zbytnio się oddaliłem i Roland rozpoczął odliczanie przedstartowe / 10 minut, gdy byłem 20 km od lotniska. Powrót trwał dłużej niż się spodziewałem, więc trochę się spóźniłem na start. Okazało się jednak, że nie straciłem zbyt wiele, bo czołówka nie miała chyba koncepcji co robić w tak marnej pogodzie. Ja poleciałem skrótem i po kilkudziesięciu kilometrach byłem w czubie. W Polsce dopadliśmy do pierwszych chmurek, ale te najpiękniejsze cumulusy były dopiero w górach, nad  Bielskiem oraz Doliną Żywiecką, czyli poza naszą trasą.

Przed nosem  lotnisko w Bielsku Białej i Dolina Żywiecka.

Nie było jednak rady. Atermiczny obszar nad Wisłą,przez który prowadził kolejny odcinek trasy wyglądał tak źle, że trzeba było wypracować przy punkcie zwrotnym maksymalną wysokość. Odbiłem więc z wiatrem nad Bielsko i w okolicy koniczynki obwodnic udało mi  się w towarzystwie  dwusterów z Bielska osiągnąć podstawę chmur. I to był właściwie ostatni dobry komin z którego skorzystali kolejno wszyscy zawodnicy.



Trasa była ułożona bardzo niefortunnie, bo przez najniżej położony obszar tej okolicy, zwany przez szybowników Żabim Krajem. Najniższym, więc jest tam najbardziej mokro i pełno stawów, jezior. Termika w normalny dzień omija te rejony i tak jest z szybownikami. My nie wyłożylibyśmy tam nigdy trasy, a do tego na niebo nasunęły się grube chmury.

Na szczęście w tej części Śląska są też i hałdy. Często całkiem czarne, dobrze kumulujące energię słońca. Takie zwałowisko uratowało nas 10km przed wodowaniem w Pinduli.

Powrót nad Skoczów przebiegł też dokładnie najgorszym korytem Odry.

Aby nieco ominąć zły teren gęsiego za Zdzichem polecieliśmy daleko w bok, aby podratować się nad kominami przemysłowymi, ale nic to nie dało. Dopiero Trinec z ogromnymi połaciami terenów przemysłowych posypanych rdzą ze starej huty i odrobina słońca które zdołało przebić się przecz chmury uratował nas w krytycznym momencie. Wszyscy ćwiczyli wstępną procedurę odpalania silnika. Ja silnika nie miałem i chyba dlatego wypatrzyłem wznoszący się dymek, który sygnalizował świeżo formujący się dobry komin termiczny. W ostatniej chwili znalazłem wznoszenie 2 m/sek. Dzięki temu cała grupka wróciła do domu. Koledzy stawiają. Na końcu, 2km przed meta, bez szacunku przejechał mnie Peter Krejcirik i Peter Panek na JS 1, bo do gotowego komina w Trincu weszli z pełną wodą balastową. Większość z nas musiała trochę wcześnie pozbyć się dociążenia skrzydeł, więc na dolocie przegonili wszystkich.

SK

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony