Przejdź do treści
Sebastian Kawa na zawodach w Pociunai na Litwie (fot. sebastiankawa.pl)
Źródło artykułu

Sebastian Kawa: Nikt nie jest cyborgiem

W Pociunai na Litwie rozgrywane były w dniach 30.07–13.08.2016 r. 34. Szybowcowe Mistrzostwa Świata. Brał w nich także udział Sebastian Kawa.

Nawet mistrzowie świata potrzebują treningu

Jest zbyt wcześnie na szczegółowe analizy, ale trudno się wybronić przed refleksjami. Sukces ma wielu ojców – z porażką zostajesz sam.

Sebastian przyzwyczaił nas do tego, że z różnych stron świata przywoził zawsze sukcesy, więc gorszy wynik wywołuje różne reakcje. Tymczasem prawda jest taka, że mimo błędów w przygotowaniach i fatalnych warunków atmosferycznych sprowadzających część wyścigów do kategorii gier losowych, oraz splot innych niekorzystnych okoliczności, to gdyby nie głupi przypadek z  pierwszego dnia – Sebastian byłby na pozycji medalowej. Przypomnę, że w Pociunai holowano szybowce w prawo i lewo od miejsca startu. Sebastiana wyholowano w obszar przykryty rozległą warstwą chmur tłumiących wznoszenia, więc musiał przemieścić się kilkanaście kilometrów, aby dostać się pod cumulusy ze wznoszeniami. Powodowało to dużą utratę wysokości. Piękna chmura do której dotarł, akurat nie nosiła, a nie było już wysokości na wyszukanie innych wznoszeń. Musiał wylądować w polu jeszcze przed otwarciem startu. Miał pecha, bo w chwilę później reaktywował się komin zasilający chmurę i spora grupa szybowców nabierała wysokości nad jego głową.

Fatalne w skutkach lądowanie było według mnie wynikiem przecenienia osiągów „Discus”. Wadliwą ocenę zasięgu spowodowała długa przerwa w lataniu na tym typie szybowca. Taka strata na początku zawodów deprymuje, wpływa na samopoczucie, a  przecież mistrzostwa świata to dwa tygodnie wielkiego stresu.

Bardzo niekorzystne dla Sebastiana było również to, że zawody nie były rozgrywane w górach, przez co zawodnik tak aktywny i przebojowy jak on nie miał pełnej możliwości wykorzystania swych walorów. W wyścigach nad równinami czasem opłaca się pasywność i bierny lot w peletonie, a to nie leży w jego charakterze.

Spore korzyści daje latanie w dobrze współpracującym duecie. Szybciej lokalizuje się wznoszenia i optymalizuje tor przeskoku. Jest to jednak ogromnie trudne, bo z jednej strony są ewidentne korzyści a z drugiej naturalny konflikt interesów. Piloci powinni latać razem, a jednak każdy walczy o punkty do rankingu i medale, bo jest to sport indywidualny. To bardzo subtelna gra i trudna pozycja psychologiczna. Ilustracją jest sytuacja z tegorocznych mistrzostw Polski w Lesznie, podczas których zawodnicy mieli  trenować latanie w parze. Nie był to idealny model treningu. Rola, w której jeden z pilotów ma za zadanie pełnić rolę przewodnika, uczyć korespondencji i latania parą, a przy tym jest jeszcze regularnie ogrywanym przez wypuszczanie na starcie na jedną /dwie minutki, nie tworzy sytuacji komfortowej i nie buduje dobrych relacji.

Ważnym elementem jest możliwość  dobrego zapoznania się ze specyfiką miejsca zawodów. Okazją do tego miał być start w  ubiegłorocznych mistrzostwach klasy 13-metrowej, ale nie było szybowca i uciekła ta szansa.

Tomasz

Sebastian: Wstrętna aura w Pociunai sprawiła, że podczas tygodnia treningu zaplanowanego przed mistrzostwami zdołałem wykonać tylko jeden lot. Był to mój jedyny lot na Discusie od dwóch lat. Brak dostatecznej ilości szybowców kadrowych spowodował, że nie miałem możliwości polatania na tym szybowcu, bo był intensywnie używany przez innych.

Dyskusyjny jest nasz model rankingu. Przy tym systemie premiującym zawody krajowe nawet osiągając sukcesy w zawodach międzynarodowych można wypaść z kadry. Bywało, że będąc liderem światowej listy rankingowej odnajdywałem swoje nazwisko na odległych pozycjach listy krajowej.

Niewątpliwym błędem jest fakt, że od maja, gdy w Usman latałem na „Jantarze” bez wody, moje latanie ograniczało się do lotów instruktorskich w „Bocianie”, czy „Arcusie”. To tak, jakby oczekiwać od kierowcy rajdowego, że zbuduje formę prowadząc szkołę jazdy maluchem. Nie jest też komfortową konieczność poszukiwania środków na  przygotowania, oraz własny wkład na sfinansowanie kosztów uczestnictwa w zawodach. W przypadku mistrzostw organizowanych na odległych kontynentach mocno odczuwa to budżet rodzinny. Do tej pory nie mam jeszcze pewności, czy będę w stanie pojechać spokojnie na mistrzostwa Świata w RPA, czy Australii. Moim marzeniem jest możliwość bezproblemowego skupienia się na zawodach, na przygotowaniach i to rok wcześniej. Teraz dostajemy powołanie w lutym na zawody, które odbędą się w lecie.

Mamy mało sprzętu. Praktycznie zawsze tak było odkąd „Jantar” przestał być szybowcem konkurencyjnym. Pamiętam też jak w Lesznie stał zapakowany w wózku ASW 22, na którym nigdy, NIGDY, nie mogłem polecieć dla treningu, czy w zawodach. Nie dostałem go nawet jako reprezentant Polski na mistrzostwa świata w St.Auban, choć był wolny. Szybowiec był do dyspozycji właściwie tylko dwu pilotów.

Dostałem go dopiero na zawody FCC Gliding w Prievidzy, gdy został wystawiony na sprzedaż, bo się zestarzał. Rozumiałem to, choć nie uważam, że było to idealne rozwiązanie. Teraz, nadal trudno mi polatać na szybowcu kadrowym… Aerokluby nie zapewniają sprzętu pilotom kadry narodowej. Myślę, że kadra powinna się zaopatrzyć w kilka dodatkowych szybowców, niekoniecznie tych najbardziej wyrafinowanych i kosztownych, które można by udostępniać na treningi. Byłoby to znacznie tańsze i bez szkody dla reprezentacji.

SK

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony