Przejdź do treści
Źródło artykułu

Sebastian Kawa: Nie zawsze świętego Jana

W szybownictwie jest potrzebny łut szczęścia, a w locie przydaje się partner.

W szybownictwie ważne jest szczęście. Choćby pilot był doskonały i dokładał najlepszych starań dla uzyskania sukcesu, zawsze się może zdarzyć sytuacja kiedy w jednej chwili odwróci się karta i wszystko idzie jak po grudzie, prowadząc nawet do sytuacji bardzo niebezpiecznych, a z kolei szczęśliwy traf może wyciągnie z wielkiej opresji. Wczoraj (17 stycznia) mieliśmy oba takie przypadki. Tym razem Łukasz Grabowski z Ghiorgio Stefano latającym także na Dianie, oraz Mirkiem Matkowskim wyciągnęli w pole pospolite ruszenia. Sebastian odleciał krok za nimi. Bracia Jonker jak zwykle poczekali parę minut, aby peleton przecierał im szlak. Znów pogoda bezchmurna. Takich zawodów nie pamiętam. Trasa dla startującej na końcu klasy 15-metrowej 484 km. Dla 18-tek pięciogodzinna obszarówka, a długalom zaserwowano dystans 747 km.

Wytworzyła się korzystna sytuacja. Sebastiana pilnowali w zwartym szyku najgroźniejsi rywale: Francuzi, Belg Andree Litt, brytyjczyk Derren Francis, oraz stały stróż – Makoto Ichikawa. Ma on teraz wspaniałe wsparcie, bo choć reprezentuje nadal Japonię to od kilku lat mieszka w Australii, a mistrz świata juniorów Mattew Scutter miał w poniedziałek wielką wtopę. Teraz bez obciążeń psychicznych może pełnić rolę przybocznego harcownika. Łukasz bardzo ambitnie wszedł w rolę szlakowego i konsekwentnie parł przez jednorodne pola. To wielka i ryzykowna loteria. Wydawało się już, że będzie musiał lądować w polu, ale w ostatnim momencie znalazł komin, który zaczął go windować w górę.

Gdy przeleciała nad nim czołówka, Sebastian podał mu lokalizację dobrego komina, który pozwolił na szybkie odzyskanie wysokości i dołączenie do peletonu. Tam radził już sobie bardzo dobrze. Tymczasem Sebastian wysforował się przed wszystkich i wypracował sporą przewagę wysokości. Gdyby były chmury to hulaj duszo, ale samemu wypuszczać się w pustą błękitną przestrzeń to szaleństwo, a przecież nie będzie otwierał hamulców aby dogonili go w kominie rywale. Straszne są takie sytuacje i towarzyszące im rozterki. Kontynuował więc samotnie lot w niewielkim oddaleniu od japońsko australijskiej pary. Tymczasem przed drugim punktem zwrotnym konkurenci wygarnęli z tyłu mocny komin i odrabiali utracony dystans. Dobrze było jeszcze nad, nomen omen, Sebastian Road w miejscowości Bendico. Tam w dobrym kominie Sebastian nabrał ponad 3 tys. metrów wysokości, ale podczas lotu nad dużym lasem prędkościomierz Diany oscylował w okolicach 275 km/ godzinę, bo rozległy obszar duszeń wymuszał szybką ucieczkę. Noszenia były gdzieś obok, ale bądź mądry i wyszukaj je, gdy lecisz sam w przejrzystej bani. Potem znów długi samotny rajd przez atermiczny obszar uprawnych pól. Więcej szczęścia mieli Makoto i Scutter, oraz Francuzi lecący nieco dalej w bok od trasy. Szczęśliwie uniknęli pasma duszeń i stracili 600-700 metrów mniej niż Sebastian.

Tymczasem lecący z tyłu peleton trafił nad lasem bardzo aktywny pas wznoszeń uporządkowanych przez wiatr. Uzyskali wysokość grubo ponad 3000 m a na dodatek w dalszej wędrówce podtrzymywał ich niewidoczny szlak wznoszeń. Zyskali na krótkim odcinku aż 1500m wysokości nad Sebastianem. Obserwując jego lot zacząłem się już obawiać czy trafi na jakiekolwiek wznoszenie i zdoła się uchronić przed przygodnym lądowaniem. Odbił się wreszcie od pól w niezbyt silnym kominie nad zalesioną rzeczką. Jednak lecący parami bezpośredni rywale mieli już przewagę wysokości, a peleton dopędził go na wysokości nakazującej myśleć o dolocie. Na początku odcinka trasy prowadzącej już w kierunku lotniska Sebastian znalazł wreszcie mocny komin, który pozwolił mu „wrzucić piąty bieg” na dolocie. Niewiele to już w tej fazie zmieniało, bo opłacało się zyskać tylko 200m wysokości dla poprawienia efektywności dolotu. Było zbyt blisko do mety. Nie mógł ten komin wirować 50 km wcześniej ?

Straty nie są duże, ale mogło być wspaniale, gdyby w krytycznym momencie był obok jakiś partner. W klasyfikacji generalnej wysunął się przed Sebastiana tylko Ichikawa, któremu przed laty lekcje latania zawodniczego nadawał jego osobisty trener – Staszek Witek.

Tomasz

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony