Przejdź do treści
Źródło artykułu

Sebastian Kawa: Nad skałami Araratu

Sebastian przeciera ścieżki w rosyjskich urzędach i w górach Kaukazu.

Pionierskie loty w Himalajach pobudziły apetyt Sebastiana na odkrywanie nowych, atrakcyjnych dla szybownictwa, obszarów. Są różne projekty, lecz problemy logistyczne, trudności w uzyskaniu pozwoleń na latanie na czymś co nie egzystuje w wyobraźni lokalnych decydentów tworzą bariery nie do przezwyciężenia, więc wlecze się załatwianie takich spraw i pokonywanie trudności.

Podczas rozmów zawodów w Usman z głupia frant zapytaliśmy czy byłaby możliwość zorganizowania wyprawy w góry Kaukaz, bo mają w pobliżu tych gór lotniska, góry są atrakcyjne i dziewicze dla szybownictwa. Nikt dotąd nie penetrował tych gór na szybowcu. Próbowano tylko latać na fali za Elbrusem. Wydawało się, że jest to zamysł na miarę projektu latania na Marsie, bo przecież strefa przygraniczna i na dodatek w obszarze ciągłych konfliktów zbrojnych, a nawet w czasach pokojowych chcąc lecieć przez przestrzeń tego ogromnego kraju trzeba było brać na pokład szturmana a ten kluczył między żelaznymi lasami jak zając w kapuście. Rosja się zmienia, lecz nie nadążają urzędnicy mocno okopani we wszechwładnym systemie centralnego sterownia. Niegdyś potężna organizacja paramilitarna DOSAF miała swój obszar działania i własne reguły.

Dziś garstka entuzjastów lotnictwa sportowego usiłuje wywalczyć dla siebie jakąś przestrzeń prawną w nowych realiach, ale tonie to w morzu wielkich problemów ogromnego państwa. Z jednej strony każdą sprawę trzeba załatwiać w Moskwie. Z drugiej od Władywostoku do stolicy jest dalej niż do Vancouver czy Denver, więc trudno ze stolicy sprawować nadzór nad tym co się dzieje na krańcach imperium i jego odludnych obszarach. Toteż  dość swobodnie podchodzi się tam do paragrafów w myśl zasady – Nie wolno to nie wolno, ale skoro bardzo chcesz to można… Urzędnicy nie bardzo wiedzieli jak zalegalizować udział pilotów zagranicznych w zawodach Grand Prix w Usman. Ostatecznie tuż przed zawodami wydano im jakieś licencje „profesjonalne” zezwalające na udział w imprezie.

Sebastian potrzebował jednak normalnego dokumentu zezwalającego na loty szybowcem „w interiorze”, więc stał się pierwszym obcokrajowcem, który starał się o pełną walidację licencji. Ku ogólnemu zdumieniu, przy pomocą przyjaciół z federacji szybowcowej i moskiewskiego aeroklubu Szewlino udało się w ciągu jednego dnia osiągnąć to co wydawało się było niemożliwe i przetrzeć ścieżkę dla tych, który chcieliby w przyszłości latać w tym kraju pełnym atrakcyjnych dla szybownictwa, terenów. Trzeba było przejść rosyjską procedurę uzyskania licencji, łącznie ze szczegółowymi badaniami w CVLEK/ centralnej komisji lotniczo-lekarskiej/.Po spotkaniu z pilotami i sympatykami lotnictwa, oraz krótkim śnie w Moskwie, rankiem lot do Kisłowodska. Tam oczekiwał już Anton Permjakow ze swoim „Arcusem”. Mimo burz zdołali jeszcze  wykonać razem krótki lot rekonesansowy w kierunku biblijnego Araratu.

Tomasz


W następnym dniu chciałem polecieć wcześniej, ale niestety nie udało się. Na lotnisko wskakiwaliśmy przez płot, a niebo było już prawie całkowicie zaklejone chmurami podczas startu. Jakimś cudem poranne zachmurzenie osłabiło rozwój termiki i nie było burz do 12 godziny.

Udało się podlecieć do Elbrusa, który od strony Gruzińskiej był prawie całkowicie odkryty a porównywany przez wielu do wybujałych kobiecych piersi.

Potem latając na termice zwiedzaliśmy okolicę. Teren jest bardzo wysoki z głębokimi jarami.

Przedgórze to wysoki step wyglądający jak nachylony, połamany stół. To Karabaj.

Pogoda jest fatalna. Bardzo mokry i gorący rok w Europie i chyba na całej północnej półkuli. W maju padły już rekordy temperatury. Czerwiec jest bardzo ciepły i wilgotny. Niemniej jedno z zadań już wykonaliśmy.

Lataliśmy na fali za Elbrusem i przylecieliśmy szybowcem nad jego szczytami. Przy aktywnych burzach, było to niebezpieczne.

W stronę Kisłowodska wróciliśmy nad chmurami. Gdyby nie fala za Elbrusem, która zabrała nas z wysokości 4800 w górę – było by ciężko. Po wylądowaniu, Anton pojechał leczyć foto-reporterkę, a ja poleciałem jeszcze raz z Ilią – instruktorem szybowcowym i byłym lotniarzem. Lataliśmy tylko dwie godziny, uciekając cały czas przed opadami deszczu i burzami. Gdy pochłonęły lotnisko, trzeba było wrócić i lądować. Ciekawa sprawa, że szybowcami jeszcze stąd w wysokich górach nie latali. Kluby są mało aktywne jak chodzi o latanie szybowce. Najlepsza pogoda jest jesienią i zimą, gdy lata się na fali. Jeszcze nie mamy dokładnej pogody na jutro, ale prawdopodobnie uda się polatać przed południem, przed frontem chłodnym. Tak czy inaczej niewiele to zmienia, bo pogoda jest podobna we froncie, czy poz nim. Wiele tu opadów. Średnia trzykrotnie większa niż w Tatrach. Mój fotoaparat odmówił posłuszeństwa. Coś się popruło w oprogramowaniu. Elmerowi zawiesił się system i nie mamy prognozy na czas. Będzie w nocy. Wykryli nas pogranicznicy. Może nie oni, tylko czujni alpiniści, ale jedyną konsekwencją była prośba do nas i służb kontroli ruchu lotniczego o składanie szczegółowego planu lotu. Jak widać walczymy z nieożywioną, ożywioną i oprogramowaną naturą, ale do końca jeszcze parę dni, więc mam nadzieję, że będą jeszcze cumulusy na 3000m i wyżej.

Sebastian

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony