Blog Sebastiana Kawy: Pracowity dzień
Rano pędzący jak zwykle z zachodu wiatr przeganiał po niebie resztki wczorajszego okrycia. Cumulusy miały pojawić się w południe, więc zabraliśmy się do usprawniania różnych rzeczy. Elmer zajął się bardziej przyziemnymi sprawami, jak mycie i pompowanie kół z pomocą zakupionego kompresora, a ja wyjąłem prawie całą tablicę przyrządów obok.
Batarie żelowe nie nadają się do użycia w temperaturze jaka panuje wysoko nad szczytami, więc odłączyłem ogonowy akumulator i zamontowałem mniejszą bombkę w kabinie. Ten sam typ co w Dreamlinerach. :0 Zamontowałem też Butterfly, bo przynajmniej działa jako logger i poszliśmy latać.
Niestety taka temperatura i pechowy komin obok lotniska już zmieniła start w grobową przejażdżkę po drzewach. Oczywiście nie było sznasy wlecieć ponad 4500 m w góry,gdzie zaczyanlo wiać więc znow grzecznie zaczęliśy termikę z paralotniami zapoznająć się z każdym zakamarkiem himalajskiej dżunglii. Był to jeden z najtrudniejszych dni w szybowcu jakie miałem. Nic nie działało na zboczach tak jakbyśmy chcieli. W końcu, po kilku powrotach przeskoczyliśmy do doliny Gandaki i tam na zachodnich zboczach walczyliśmy z Elmerem o każdy metr wysokości.
Chmury wyniosły nas na 4200, to już dużo powyżej tego na co pozwala silnik ASH a wiatr był jeszcze około 1000m wyżej. Widać było jak zwiewa kłaki chmur z Annapurny Południowej, czesze śnieg, nie dla nas. Mogliśmy się tylko przyglądać soczewkom , które rysowały się nad szczytami. Zachód wyglądał jednak bardzo obiecująco. Podstawa cumulusów była wyższa i jeśli taka pogoda dotrze do nas jutro, mamy szansę wreszcie zobaczyć Himalaje z właściwej perspektywy. Pablo mówi, że tu jednak czasem wieje.
Więcej wpisów Sebastiana Kawy znajdziesz na jego na blogu
Komentarze