Przejdź do treści
Źródło artykułu

Argentyna WGC: Pogoda nie daje za wygraną

Pomimo, że ranek zapowiadał się dość przyzwoicie linia zbieżności, która przeszła przez Andy popsuła piątkową pogodę.

Początkowo nie było widać większych zagrożeń, pojawił się cirrus na zdjęciach satelitarnych w masie powietrza, która przeszła przez wysokie góry na granicy Chile i Argentyny. Meteorolog wspomniał o tym zagrożeniu, ale prognozy cyfrowe były bardzo optymistyczne i według komputra nic nie powinno było odcinać dopływu słońca do ziemi. Jednak już w trakcie startów ziemnych od zachodu nasuwała się coraz grubsza masa chmur i tylko tam, gdzie jeszcze w ich zasłonie były jakieś szpary, w jasnych plamach słońca na okolicznych polach, powstawały słabe kominy termiczne. Chmury pojawiały się nagle po przejściu nad szczytami gór. W tej sytuacji było jasne, że wyznaczona trasa jest poza zasięgiem. Można było uzyskać maksymalnie 1300m wysokości a najczęściej poniżej 1000m nad morze i rzadko wskazówka wariometru wychylała się ponad jeden metr na sekundę. Tomek Rubaj od razu wylał balast i szybko doszedł do granicy zasięgu noszeń. Ponieważ na trasie do pierwszego obszaru trasy było słońce przeciął linię startu i poleciał w tamtym kierunku. Kilka minut później z Michałem Lewczukiem również polecieliśmy na trasę, ale już bez zawracania sobie głowy linią startu. Było jasne, że próba przelecenia kilkudziesięciu kilometrów skończy się lądowaniem w terenie. Po sprawdzeniu kilku kominów wróciłem testując maksymalny zasięg Discusa. Michał polatał jeszcze trochę dłużej, a Tomek został odcięty od lotniska przez grube chmury i lekki opad. Poleciał pod wiatr, na północny zachód i tam niespodziewanie natrafił na zafalowanie, które pozwoliło mu nabrać wysokości potrzebnej na dolot. Podobnie Czesi, którzy poszli odważnie pod wiatr po dokręceniu się do wysokości podstawy złapali falę i latali na niej kilkadziesiąt minut.

Po lądowaniu zostało sporo czasu i można było się zająć kółkiem Discusa, które nadal obcierało o laminat skrzyni podwozia i hamowało wydłużając start. Gdy ciągnęło się szybowiec po miękkiej ziemi można go było używać zamiast pługa. Za radą fachowców z Żaru i Leszna, rozmontowaliśmy podwozie i dołożylismy po jednej podkładce tam, gdzie trzeba i to wystarczyło by uwolnić koło. Po godzinie pracy kółko obraca się swobodnie, a przez niedopasowanie z fabryki, wypolerowany oponą brzeg skrzynki podwozia ma teraz takie same ząbki jak opona.

Czytaj całość na stronie sebastiankawa.pl

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony