Przejdź do treści
Źródło artykułu

Michał Gierlach: Rywalizacja mnie motywuje

Ponad 1100 km przez Alpy na paralotni i własnych nogach – Jakub Ciastoń rozmawia z Polakiem, który wystartuje w Red Bull X-Alps, najtrudniejszym rajdzie przygodowym świata!

Paralotnia waży 3,3 kg, cały ekwipunek – nieco ponad 7 kg. Do pokonania mają 1100 km z Salzburga do Monako – w powietrzu i na ziemi, na własnych nogach. Liczy się taktyka, znajomość gór i prądów powietrznych oraz wytrzymałość. Poznajcie polskiego uczestnika ekstremalnego wyścigu Red Bull X-Alps – Michała Gierlacha. Początek rywalizacji – 29 czerwca!

Jakub Ciastoń: Najtrudniejszy rajd przygodowy świata. Rzeczywiście najtrudniejszy?

Michał Gierlach: Moim zdaniem tak. Żadna inna impreza nie wymaga od uczestników takiej wszechstronności. Żeby pokonać paralotnią i pieszo ponad 1100 km z Salzburga do Monaco w nieco ponad tydzień trzeba mieć żelazne przygotowanie fizyczne i być świetnym pilotem. To drugie jest nawet ważniejsze, bo ostatnie lata pokazują, że rajd wygrywają przede wszystkim wyśmienici piloci. Skalę trudności podnosi specyfika górskich warunków – przez cały czas jesteśmy w Alpach, najwyższych górach Europy, pogoda bywa bardzo nieprzychylna. Często latamy przy silnym, zmiennym wietrze, czasem musimy uciekać przed burzami. Niektóre startowiska są położone bardzo wysoko, w trudnym terenie. Wszystko to w połączeniu z dystansem, jaki mamy do pokonania, sprawia, że jest naprawdę bardzo ciężko.

W pewnym uproszczeniu – dla osoby, która po raz pierwszy spotyka się z Red Bull X-Alps – można powiedzieć, że rywalizacja polega na wspinaniu się na góry, żeby potem jak najdalej zlecieć z nich na paralotni? I wygrywa ten, kto pierwszy doleci lub dobiegnie do Monako?

W dużym uproszczeniu tak, choć należy pamiętać, że te loty to nie są zwykłe loty ze szczytu góry do jej podnóża, cała sztuka polega na tym, żeby znaleźć prądy wznoszące, kominy termiczne i tak wykorzystać te zjawiska, aby lecieć jak najdłużej. Czyli w uproszczeniu: przelecieć nie jedną górę, ale i kilka następnych. Jak dobrze złapie się wiatry i prądy, można lecieć nawet do 300 km za jednym razem. Jeśli dobrze zbuduje się wysokość, to można szybować bardzo długo. I o to w tym chodzi.


Michał Gierlach - przygotowania (fot. Mat. prasowe M. Gierlach)

Domyślam się, że taktyka i wiedza na temat termiki, zjawisk atmosferycznych jest kluczowa?

Zdecydowanie tak. Ale nie tylko teoria, ważne jest też, żeby zapoznać się ze specyficznymi warunkami na miejscu w Alpach. Dlatego ostatnie miesiące przed wyścigiem wszyscy uczestnicy spędzają w Alpach, pokonując poszczególne odcinki czasem po kilka razy, żeby wyciągnąć jak najwięcej wniosków i obrać najlepszą taktykę.

Ile lotów paralotnią podczas pokonywania tych 1100 km wykonasz? Jakie są twoje szacunki?

Wszystko zależy od pogody. Dwa lata temu Red Bull X-Alps miało chyba najlepsze warunki pogodowe w swojej historii, do mety dotarła rekordowa liczba uczestników, bo było rekordowo dużo dni lotnych i dobrych warunków do latania. Wtedy większość z uczestników codziennie wykonywała co najmniej jeden lot, a zdarzało się, że i dwa-trzy. Ale to był wyjątkowy rok. Może się tak zdarzyć, że będzie padało, a wtedy będziemy twardo maszerować po ziemi. Gdy pada, nie lata się na paralotniach, bo jest to zbyt niebezpieczne. Tkanina, z której wykonana jest paralotnia, zaczyna namakać i spadać.

Zobacz video podsumowujące Red Bull X-Alps 2015:

Podczas zawodów nie będziesz zdany tylko na siebie, możesz mieć dwóch pomocników. Jaka jest ich rola?

Tzw. supporterzy mają bardzo dużo roboty. W moim zespole będzie Dominika Kasieczko, wicemistrzyni Polski w paralotniarstwie, swego czasu aktywna skialpinistka, Zakopianka, dla której góry od zawsze były domem. Druga osoba to Paweł Chrząszcz, członek kadry narodowej w paralotniarstwie z nieco młodszego narybku, znamy się z czasów, gdy razem pracowaliśmy w Nepalu, doskonały pilot, mieszka teraz na stałe we Francji, bardzo dobrze zna Alpy. Dominika i Paweł będą jechali za mną samochodami i tworzyli mi na ziemi obozowiska, bo jest wymóg, że codziennie w nocy muszę mieć co najmniej sześć i pół godziny odpoczynku. Nie mogę się nocą przemieszczać. W umówionym miejscu, do którego dojdę, supporterzy przygotują mi obozowisko i jedzenie. Poza tym, będą mi asystować na trasie – mogą mi pomóc wymienić sprzęt, buty, ubranie, podać jedzenie. Będą też analizować prognozy pogody, pomagać przy wyborze najlepszej drogi i taktyki, no i oczywiście będą podpatrywać rywali i ich ruchy. Z pomocnikami jestem cały czas w kontakcie, możemy ze sobą rozmawiać nieustannie – drogą radiową lub telefoniczną, nawet wtedy gdy ja jestem w powietrzu. Na pewno będziemy bardzo dużo analizować i ustalać decyzje wspólnie.

Mówiłeś o zasadzie, że nie wolno przemieszczać się w nocy, ale wiem, że są od tego wyjątki…

Każdy z 30 uczestników wyścigu ma jeden tzw. nightpass, czyli przepustkę do poruszania się w nocy do wykorzystania w dowolnym momencie. Ale można też wygrać drugi nightpass podczas otwierającego zawody prologu w Salzburgu 29 czerwca. Ale czy to jest taki bonus? To dyskusyjne, bo jednak trudno ocenić, czy bieganie w nocy zamiast odpoczynku da lepszy efekt. Regeneracja jest kluczowa.


Michał Gierlach - Red Bull X-Alps 2017 (fot. Materiały Prasowe M. Gierlach)

Mówiłeś już o lataniu, że można pokonać kilkaset kilometrów na raz. A co z bieganiem? Ile maksymalnie kilometrów uczestnicy pokonują dziennie na nogach?

Paweł Faron, czyli polski zawodnik z poprzedniej edycji, przy świetnej pogodzie, jaką mieli dwa lata temu, pokonywał średnio dziennie między 50 a 60 km na nogach. Ostatniego dnia, kiedy wiał silny wiatr a on śpieszył się na metę, zrobił 90 km. Daje to wyobrażenie, jak niezwykle dobrze przygotowanym fizycznie trzeba być do rywalizacji.

Nie można latać ani biegać w nocy, nie można latać w deszczu, co jeszcze jest zabronione?

Doping (śmiech). Serio, są kontrole antydopingowe, jak na igrzyskach olimpijskich, bo jednak wytrzymałościowa część rywalizacji jest niezwykle istotna. Poza tym, oczywiście musimy mieć certyfikowany sprzęt, wszystko, łącznie z kaskami będzie sprawdzane dokładnie przed zawodami. Zakazane jest też poruszanie się tunelami. Jeśli zdarzy się tunel łączący dwie doliny, to nie wolno nam z niego skorzystać. Musimy dostać się górą, albo po zboczu, albo powietrzem. W powietrzu możemy się znajdować do godz. 21, później musimy lądować. Teoretycznie jeszcze ok. godzinę jest jasno, ale ze względów bezpieczeństwa latanie zostało skrócone. Kolejna rzecz, to strefy powietrzne, bo w Alpach nie wszędzie można latać. W wielu miejscach są strefy bezpieczeństwa pobliskich lotnisk, np. lotniska w Mediolanie i Bergamo mają strefę z zakazem lotów obejmującą kilkaset kilometrów kwadratowych. Te strefy zakazów są usiane na dużej przestrzeni w południowych Alpach od Jeziora Garda przez Matterhorn aż po Francję. Za naruszenie strefy zakazu lotów grozi dyskwalifikacja, także trzeba będzie bardzo uważać.


Michał Gierlach na paralotni (fot. Materiały Prasowe M. Gierlach)

Twoje CV wygląda naprawdę imponująco – latasz od 16. roku życia, od 10 sezonów z sukcesami startujesz w zawodach. Poza tym jesteś góralem, dwa lata pracowałeś w Nepalu. Słowem, to zawody stworzone dla ciebie! Na co się realnie nastawiasz? O co chcesz walczyć?

Ambicje, żeby coś osiągnąć na pewno są (śmiech), czy uda się już w tym roku? Zobaczymy. Na pewno trudno jest rywalizować z Alpejczykami, z osobami, które tam żyją i znają niemal każdy kamień. Dużo latałem po Alpach, ale nie da się ukryć, że nie mieszkam tam i nie mam tych gór na co dzień. Dla mnie celem numer jeden na teraz jest ukończenie wyścigu, ale to też nie jest takie łatwe, bo zdarzało się, że do mety docierały po 2-4 osoby. Liczę, że tym razem uda mi się znaleźć wśród tych, którzy dotrą do Monako, a na trasie nie dam sobie wlać i dam z siebie wszystko (śmiech). Znam siebie i wiem, że rywalizacja to jest coś, co bardzo mnie motywuje i mobilizuje do działania.

Ostatnie tygodnie, jak wszyscy zawodnicy, spędzasz w Alpach?

Dokładnie tak, do Polski wpadłem teraz na kilka dni, za chwilę znów lecę do Genewy, gdzie zostawiłem u znajomych samochód i ruszam w Alpy. Trasa zawodów jest już znana, więc można sobie na spokojnie przelatywać poszczególne odcinki. To bardzo ważne, bo z ziemi niewiele widać, warto choć raz zobaczyć każdy fragment trasy z powietrza i sprawdzić, gdzie mogą kryć się jakieś „kruczki”. Buduję też sobie wtedy obraz tego, jakie opcje miałbym przy słabszej pogodzie, jakie przy lepszych warunkach. Na przygotowanie kondycyjne teraz nie ma już właściwie czasu, robię ostatnie szlify, ale tak naprawdę ostatnie dwa lata spędziłem gotując się na Red Bull X-Alps, także myślę, że forma jest taka, jaka być powinna.


W pierwszych dniach wyścigu fajnie byłoby polatać (fot. Paweł Faron)

Miałeś okazje rozmawiać z Pawłem Faronem o jego startach z lat ubiegłych, podpowiedział ci coś?

Paweł to mój bardzo dobry znajomy, jesteśmy niemal cały czas w kontakcie. Bardzo mi pomaga, zarówno sprzętowo, jak i z taktyką. W Polsce nie ma nikogo równie doświadczonego jeśli chodzi o Red Bull X-Alps. Spostrzeżeniami i doświadczeniami wymieniałem się też ostatnio podczas PŚ we Francji, gdzie startowało sześciu zawodników, których pod koniec czerwca zobaczymy w Salzburgu.

Dostałeś jakąś nieoczywistą radę?

Żeby zabrać parasolkę (śmiech). Serio, pierwotnie na wypadek marszu podczas ulewnego deszczu planowałem mieć pelerynę, ale jeden z zawodników z lat ubiegłych powiedział, że to się nie sprawdza, bo ciało nie oddycha i strasznie się pocisz. Dużo lepszą opcją jest zamontowanie parasolki na jakimś uchwycie przy plecaku. Najlepiej, żeby parasol był przezroczysty. Wtedy mamy swobodę ruchów, dobrą widoczność i nie pocimy się zbytnio. To rada, z której pewnie skorzystam.

Ile będzie ważył cały sprzęt, który będziesz miał przy sobie?

Około 7,5 kg, z czego sama paralotnia waży 3,3 kg. Reszta to strój plus obowiązkowy sprzęt, który muszę mieć, m.in. race, lifetracker, kask, uprząż i spadochron zapasowy.

Czy Red Bull X-Alps to najbardziej prestiżowe zawody w paralotniarstwie?

Najbardziej elitarny wyścig na pewno. Jest inny niż to, na czym polega większość zawodów, bo jest bliski temu, do czego paralotniarstwo zostało stworzone w latach 80. Bliski korzeniom dyscypliny, czyli żeby wejść na górę na własnych nogach, a potem z niej zlecieć, potem znów wejść, i znów zlecieć… W tym roku tak niefortunnie się złożyło, że Red Bull X-Alps pokrywa się z MŚ w paralotniarstwie. Musiałem wybrać jedną z tych imprez, a moja decyzja też trochę pokazuje, jaka jest ich hierarchia…


Michał Gierlach (fot. Materiały Prasowe M. Gierlach)

Jak to się stało, że zacząłeś uprawiać paralotniarstwo? Skąd pasja do latania?

Dzięki tacie, który w młodości wspinał się, pracował na wysokościach, jest przewodnikiem górskim i zawsze chodziło za nim latanie. Marzył, żeby spróbować. Jeden z kolegów taty w latach 80. był pionierem paralotniarstwa w Polsce i zawsze dużo opowiadał o lataniu. Ciągle słyszeliśmy, jakie to wspaniałe. Tata strasznie chciał spróbować, ale jakoś nigdy nie było czasu albo pieniędzy. W końcu jednak się udało, zrobił kurs, zaczął latać. I ja też się wciągnąłem, miałem wtedy 16 lat. Zakochałem się od pierwszego lotu.

Twój najgorszy, najniebezpieczniejszy moment na paralotni to…

Zdarzył się w tym roku, całkiem niedawno, już podczas przygotowań do Red Bull X-Alps. Miałem bardzo przykry incydent w austriackich Alpach. Nastąpiła nagła zmiana pogody, czarne chmury, zanosiło się na burzę, podjąłem decyzję o natychmiastowym lądowaniu i gdy byłem kilkadziesiąt metrów nad ziemią dopadł mnie szkwał burzowy, czyli wiatr wiejący z siłą 70-80 km/godz. z bardzo silną turbulencją. Zrobiło się groźnie, musiałem ratować się rozbiciem się o zbocze, po prostu musiałem jak najszybciej zetknąć się z ziemią. Szczęśliwie skończyło się na potłuczeniach, ale mogło być znacznie gorzej. Przyleciał śmigłowiec, na szczęście nie musiałem z niego skorzystać.

Kto będzie w tym roku faworytem Red Bull X-Alps?

Głównym faworytem jest Szwajcar Christian „Chrigel” Maurer, który wygrał cztery ostatnie edycje. Jest fenomenalnym pilotem, wcześniej triumfował trzykrotnie w PŚ, jest też mistrzem świata. Od jakiegoś czasu zabrał się za zawody typu Red Bull X-Alps i też idzie mu znakomicie. To, że jest Szwajcarem i zna Alpy na pewno mu pomaga, zresztą wszystkie edycje Red Bull X-Alps od początku, czyli od 2003 r. wygrali Szwajcarzy. Być może dlatego organizatorzy w tym roku wyznaczyli trasę, która całkowicie omija Szwajcarię. Uznali, że czas na zmiany (śmiech).

*     *     *

Śledź przygotowania Michała i jego ekipy na Facebooku!

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony