Wojny dronów, a sprawa polska
Konflikt w Ukrainie otworzył zupełnie nową epokę. Stał się wojną dronów, a pośrednio także katalizatorem rewolucji, która w armiach świata pączkowała już wcześniej. Teraz państwa w szybkim tempie starają się nie tylko rozwijać systemy bezzałogowe, lecz także włączać je w funkcjonujące już wojskowe struktury.
Przykład pierwszy. Gdynia, port wojenny. Przy nabrzeżu stoi zacumowany ORP „Albatros”, jeden z niszczycieli min projektu 258.
– Okręt przeznaczony został do poszukiwania, identyfikacji i niszczenia min morskich. Dzięki posiadanemu wyposażeniu może też skutecznie zabezpieczać infrastrukturę krytyczną. Jesteśmy w stanie monitorować wszystkie jej elementy – zarówno na wodzie, jak i pod jej powierzchnią – wylicza kmdr ppor. Michał Bober, dowódca jednostki.
Pomagają w tym nie tylko okrętowe sonary, lecz także autonomiczne pojazdy podwodne. Taki Hugin na przykład podczas całodobowej misji potrafi przeskanować nawet dziewięć mil kwadratowych morskiego dna. I właśnie dzięki podwodnym dronom okręty projektu 258 są tak przydatne podczas operacji „Zatoka”, prowadzonej przez Centrum Operacji Morskich – Dowództwo Komponentu Morskiego. Polega ona na ochronie kluczowych dla Polski linii przesyłu surowców i energii przed atakami hybrydowymi, których w ostatnim czasie na Bałtyku nie brakowało.
Przykład drugi. Podlasie, pogranicze Polski i Białorusi. Po zachodniej stronie kolejna zmiana żołnierzy patrolujących tereny wzdłuż postawionej dwa lata temu zapory, po wschodniej – grupy potencjalnych migrantów, których białoruskie służby zwabiły na pogranicze, a teraz wbrew prawu próbują przepchnąć do Unii Europejskiej. Na tym nie koniec – nie można wykluczyć, że tą samą drogą na terytorium Polski będą przenikać białoruscy agenci i dywersanci. To dziś jedno z najbardziej newralgicznych miejsc na kontynencie. Dlatego żołnierze monitorują je także z powietrza. Swego czasu Sztab Generalny Wojska Polskiego zamieścił na swoim profilu w mediach społecznościowych krótki film z podniebnego patrolu, a samo nagranie spowodowało wysyp komentarzy. Powód? Obraz najpewniej został zarejestrowany przez Bayraktara – drona rozpoznawczo-uderzeniowego sił powietrznych, który stanowi jeden z najnowszych nabytków polskiej armii.
Przykład trzeci. Inowrocław, teren 56 Bazy Lotniczej. Na rozległych przestrzeniach lotniska ćwiczą operatorzy amunicji krążącej Warmate. Jedno z zadań: przeniknąć na terytorium przeciwnika, przeprowadzić rozpoznanie, zaatakować. Najpierw do akcji rusza zespół, który zbierze niezbędne dane. Staną się one podstawą do zaprogramowania misji drona kamikadze. Operator wystrzeli go z bezpiecznej odległości i… będzie czekał na efekt. A ten jest łatwy do przewidzenia.
– Warmate to broń o ogromnej skuteczności – przyznaje instruktor z Centrum Szkolenia Wojsk Obrony Terytorialnej, czyli jednostki, która zorganizowała zajęcia (ze względu na specyfikę pracy tego żołnierza nie ujawniamy jego danych). Wspomniany kurs odbył się ponad dwa lata temu. Od tego czasu liczba operatorów amunicji krążącej w WOT wzrosła znacząco. – Szkolenia trwają nieprzerwanie, choć dokładnej liczby żołnierzy, którzy je ukończyli, podawać nie możemy – zaznacza instruktor.
Trzy przykłady, rożne rodzaje wojsk, różne drony, a… to zaledwie drobny wycinek coraz bardziej rozbudowanej układanki.
– Wojska dronowe są przyszłością polskiej armii, przyszłością wszystkich rodzajów sił zbrojnych. Będą w nich setki tysięcy dronów – latających, naziemnych i podwodnych – podkreślał wicepremier i minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz podczas dorocznej odprawy rozliczeniowo-zadaniowej resortu.
Pierwszy krok został już zrobiony. W początkach roku w strukturach Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych został utworzony Inspektorat Wojsk Bezzałogowych Systemów Uzbrojenia, na czele którego stanął gen. bryg. Mirosław Bodnar. Jego celem będzie spięcie bezzałogowców w spójny system. Tak więc sztabowcy tworzą plany, operatorzy dronów w jednostkach liniowych ćwiczą, a w tle tego wszystkiego pobrzmiewają wyraźne echa konfliktu w Ukrainie. W dużej mierze bowiem to właśnie on stał się katalizatorem obecnych zmian.
Jak wyrównać szanse?
Dla wszystkich, którzy śledzą toczącą się w Ukrainie wojnę, jest oczywiste, że za sprawą dronów całkowicie zmienia się współczesne pole walki. Obydwie z walczących stron korzystają już nie z tysięcy, ale wręcz setek tysięcy bezzałogowych platform różnego typu. Według ukraińskiego ministra obrony Rustema Umerowa Siły Zbrojne Ukrainy w 2024 roku pozyskały ich aż 1,5 mln. Z kolei według opublikowanego w lutym 2025 roku raportu brytyjskiego think tanku RUSI (Royal United Services Institute) drony mają odpowiadać nawet za 60–70% zniszczeń, które Ukraińcy poczynili w rosyjskich systemach walki. Dzieje się tak, choć – jak twierdzą autorzy raportu – wiele ukraińskich systemów bezzałogowych nawet nie osiąga celu ze względu na specyfikę danego odcinka frontu, niskie umiejętności operatorów, kłopoty z pogodą czy zakłócanie sygnału przez systemy walki elektronicznej przeciwnika. Nic więc dziwnego, że konflikt w Ukrainie przez ekspertów został już okrzyknięty „wojną dronów”.
Skąd tak szerokie ich zastosowanie? Odpowiedzi na to pytanie prowadzący wojnę Ukraińcy już udzielili – bezzałogowce pozwalają zniwelować ogromną przewagę techniczną, którą w tradycyjnych środkach walki ma Rosja jako mocarstwo o globalnych ambicjach. „Drony stały się jednym z najważniejszych narzędzi w walce z okupantem”, stwierdził kilka tygodni temu w serwisie Telegram prezydent Wołodymyr Zełenski. „Chronią życie naszych obywateli i rekompensują niedobór innych rodzajów broni, w tym artylerii”.
Sprawa zresztą wydaje się jasna nie tylko w kontekście wojny w Ukrainie: platformy bezzałogowe po prostu sprawdzają się na polu walki. Najczęściej i najchętniej wykorzystywane obecnie bezzałogowce – platformy latające – są zdecydowanie tańsze od maszyn załogowych. Wystarczy proste porównanie. Jeden używany m.in. przez amerykańską armię dron bojowy Reaper kosztuje około 64 mln dolarów amerykańskich, podczas gdy za samolot F-35 trzeba zapłacić około 110 mln, nie wspominając już o ponad trzykrotnie od niego droższym myśliwcu F-22 Raptor. Mało tego, choć utrata znacznej liczby dronów pod względem czysto finansowym może okazać się dotkliwa, to jednak mniej niż straty w ludziach.
Maszyny stają się więc swoistym substytutem siły żywej, której nie ma dużo – jak w przypadku walczącej Ukrainy – albo też która wcale nie garnie się do wymagających ćwiczeń i poligonów, czego doświadcza wiele armii na Zachodzie. Te trudności mogą wynikać z faktu, że w społeczeństwach zachodnich, które od dziesięcioleci nie doświadczyły wojny i które są w dużej mierze pacyfistyczne, etos żołnierza ulega swoistej erozji, co oznacza, że armie zawodowe mogą mieć (i faktycznie mają) problemy z pozyskaniem chętnych do służby. Przed problemem takim stoją na przykład brytyjskie wojska lądowe. Według oficjalnych danych w ostatnich latach więcej osób ze służby rezygnuje, niż do niej wstępuje. W służbie czynnej pozostaje tam obecnie około 73 tys. żołnierzy, a krytycy w alarmistycznym tonie konstatują, że to najmniej od czasów napoleońskich. Brytyjskie ministerstwo obrony utrzymuje jednak, że to działanie planowe, realizowane w związku z podjętym w 2021 roku programem „Future Soldier”. Zakłada on, że armia będzie co prawda mniej liczna, ale za to lepiej uzbrojona i przygotowana do walki na dystansie, m.in. dzięki szerokiemu wykorzystaniu platform bezzałogowych.
Najsłabsze ogniwo
Zastosowanie tego rodzaju rozwiązań wydaje się korzystne także pod innym względem. Drony, o ile są właściwie serwisowane, działają bezproblemowo, potrafią spędzać na służbie długie godziny, nie męczą się, a ich efektywność nie spada wraz z upływem czasu. Ważną rolę w tego rodzaju systemach zaczyna odgrywać sztuczna inteligencja.
– Rozwój AI w systemach bezzałogowych zmierza w kierunku zbierania danych, samodzielnej analizy informacji i podejmowania decyzji – podkreśla płk dr Tomasz Gergelewicz z Centrum Operacyjnego MON i dodaje: – Odnosi się to nie tylko do misji bojowych. Sztuczna inteligencja może okazać się przydatna podczas działań patrolowych, rozpoznawczych czy akcji poszukiwawczo-ratowniczych.
Rozwój i wykorzystanie AI w dronach wojskowych przebiega dwutorowo: – Z jednej strony celuje się w możliwości poszczególnych systemów, które w sposób bardziej efektywny niż człowiek i w pełni autonomiczny mogą ukończyć zadanie. Z drugiej, ważną kwestią pozostaje budowa możliwości współdziałania wielu systemów, które mogą się wzajemnie uzupełniać – tłumaczy pułkownik.
Robert Sendek, Łukasz Zalesiński
autor zdjęć: Schiebel, Damian Łubkowski/18 DZ, USAF



Komentarze