Przejdź do treści
Źródło artykułu

Szybowcem nad K2? O tym i innych spektakularnych sukcesach w rozmowie z Sebastianem Kawą

Ciężko stwierdzić ilu polskich sportowców aż 18 razy zostawało mistrzami świata w swojej dyscyplinie. Za to pewne jest, że Sebastian Kawa nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

W ostatni weekend września, najbardziej utytułowany pilot szybowcowy w historii, Sebastian Kawa odsłonił swój odcisk w Alei Przygody, Podróży i Sportu, która powstała na warszawskim Ursynowie. To inicjatywa Miłki Raulin, zdobywczyni Korony Ziemi, organizatorki podróżniczego Festiwalu Siły Marzeń podczas którego odbyło się to wydarzenie.

Co szybownik robił na festiwalu podróżniczym? Opowiadał o tym, co w jego sporcie najbardziej przykuwa uwagę mediów, czyli swoich wyprawach w miejsca, gdzie jeszcze nikt nie latał bez silnika, albo robiło to bardzo niewielu. Porozmawialiśmy z nim przy tej okazji, żeby dowiedzieć się więcej o żywej legendzie wyjątkowego sportu, jakim jest szybownictwo.

Ile prawdy jest w legendzie o Sebastianie Kawie? Mówi ona, że na zawodach, kiedy większość pilotów dopiero ląduje i otwiera piwo, szybowiec Sebastiana, nawoskowany, od dawna stoi w hangarze, a on sam jest już w hotelu i studiuje mapy hydrologiczne i meteorologiczne obszaru.

Rzeczywiście. Bardzo mocno pracuję nad tym, żeby wygrać. Jest też jeszcze jedno powiedzenie, że kiedy pojawiam się na zawodach, wszyscy odliczają sobie jedno miejsce na liście wyników. Ale to działa inaczej, to mit. Raczej zacierają ręce i szykują się do akcji „bij mistrza”. Aktualnie moja sytuacja na zawodach jest bardzo ciężka. Nie tylko muszę się mierzyć ze zmasowanym atakiem, ale czasem nawet regulaminy zawodów tworzone są tak, aby była większa przypadkowość i trudniej było je wygrać. Na przykład w Turynie, w Grand Prix gdzie normalnie zbieramy punkty przez całe zawody, uznano że do wyniku końcowego liczy się tylko wynik z ostatniej konkurencji. W szybownictwie pole, na którym gramy jest jak ruchoma szachownica. Nasz sport polega na tym, żeby szacować szanse, grać i wygrać. Kiedy wchodzisz na ten cienki lód, czasami może się nie udać.

W ogóle na zawodach bardzo wiele się zmieniło. Gdybym porównał je do tych sprzed kilkudziesięciu lat, dziś najlepszy zawodnik z tamtych czasów, niemiałby najmniejszych szans. Pojawiły się technologie, które sprawiły że piloci latają zupełnie inaczej i mają zupełnie inną taktykę. Przede wszystkim mamy system ostrzegania o kolizjach flarm, który jednocześnie pozwala widzieć wszystkich będących w powietrzu na swoim komputerze. Nie można już odlecieć 5 km i ukryć się przed resztą stawki, albo liczyć, że nie dostrzegą znaków na twoim ogonie. Dlatego teraz latamy w grupach. To poprawiło skuteczność rozgrywania konkurencji, bo peleton jest w stanie przelecieć przez bardzo trudne warunki, ale ci, którzy chcą wygrywać mają bardzo utrudnione zadanie. Myślę, że w związku z tym jestem jedną z niewielu osób, która tak odczuwa stres związany z zawodami. Będąc z przodu i chcąc uciekać, jest się jednocześnie najbardziej poszkodowanym.

I rzeczywiście tak jest, że większość czasu spędzasz na przygotowaniu do lotów i analizowaniu?

To jest trochę jak życie w celibacie, jakbyś był w klasztorze. Nie można sobie pozwolić, żeby na drugi dzień być w dysforii po niewyspaniu. Nasze zawody polegają na tym, żeby bardzo szybko podejmować trafne decyzje. Jedynym sposobem, w jaki jesteśmy w stanie się do tego przygotować, to być wypoczętym, w super formie, w gotowości i chętnym do działania. Wtedy masz otwarty umysł, widzisz szeroko, patrzysz na boki i dostrzegasz szanse, które jesteś w stanie wykorzystać. Co parę sekund trzeba podejmować jakąś decyzję. Każda musi być trafna. Nawet jeśli są jakieś stresujące sytuacje w ciągu dnia, popołudniu oprócz szybkiej analizy tego co się stało i wykrzyczenia jeden na drugiego, co się zadziało w powietrzu – bo latamy również jako partnerzy – to potem trzeba wysiąść z tego szybowca i zapomnieć o problemach. Trzeba to zrobić jak najszybciej. W ten sposób działamy przez dwa tygodnie zawodów. To jest jak codzienne chodzenie do bardzo ciężkiej pracy.

Skąd w takim analitycznym umyśle, geniuszu w swojej dyscyplinie, biorą się marzenia o Himalajach, Karakorum, lataniu nisko nad wybrzeżem Bałtyku?

Jeśli chodzi o latanie, jestem również bardzo impulsywny i podchodzę do tego bardzo emocjonalnie. To wszystko nie jest ściśle i matematycznie poukładane. Po prostu staram się przygotować – czy to pod względem sprzętowym, czy żeby mieć partnera, czy za co na te zawody pojechać, a potem w ciągu dwóch tygodni zmaksymalizować swoje szanse na wyniki. Same zawody to też bardzo często są wyprawy w bardzo ciekawe miejsca. Lataliśmy w Andach, w Alpach - nowozelandzkich i europejskich. To były takie przeżycia, że rzeczywiście mogliśmy poczuć się jak eksploratorzy. Bardzo często jesteśmy w takiej sytuacji, że wpadamy w jakiś nowy, górski teren i musimy go jakoś pokonać szybowcem. To jest coś co daje ogromną satysfakcję, a jak do tego wygrywasz z lokalnymi pilotami, którzy mają ogromne doświadczenie, to jest wspaniale.

Cały wywiad czytaj na stronie: https://www.redbull.com


Przeczytaj również:
Sebastian Kawa wśród wyróżnionych tablicą w ursynowskiej Alei Podróży, Przygody i Sportu

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony