Przejdź do treści
Źródło artykułu

Sebastian Kawa: Podsumowanie zawodów na Żarze

Nie ma wolnych dni w tegorocznym kalendarzu Sebastiana.

Afryka. Wielkie zawody FCC Gliding w Prievidzy na Słowacji. Bardzo interesujące i sympatyczne wyścigi kwalifikacyjne Grand Prix w czeskim  Frydlancie. Ostra walka o tytuł mistrza Polski w Stalowej Woli, a w międzyczasie długa seria spotkań, prezentacji i innych zajęć.

Zakończyły się wyścigi Grand Prix na Żarze i przybyło kolejne trofeum na półkach Sebastiana. W drodze na Eurofestival w Poznaniu smutne wrażenia robiły na nas wypłowiałe przedwcześnie zboża i ziemia spragniona deszczu. W połowie czerwca opady poprawiły trochę nastroje rolników, ale z kolei deszczowe chmury nie wzbudzają entuzjazmu lotników.

U nas nie gromadziło się ich tak wiele jak to bywa w okresie letnich powodzi, ale trochę uprzykrzyły życie uczestnikom zawodów na Żarze.

Była szansa na 5 rozegranych konkurencji, lecz szczegółowe prognozowania pogody i wyznaczanie konkurencji wymaga wybitnej znajomości niuansów tutejszych warunków atmosferycznych i geograficznych, dogłębnej analizy rozwoju sytuacji już od świtu i uwzględniania wielu czynników. Nic więc dziwnego, że brak doświadczenia i wiedzy na temat tutejszej specyfiki u osób planujących trasę sprawił, że w dwóch pierwszych konkurencjach wszyscy zawodnicy zmuszeni byli do zawarcia znajomości z góralami po słowackiej i polskiej stronie granicy, albo testowania sprawności silników dolotowych.  W pierwszym dniu były znośne warunki nad niższymi górami i przyległymi płaskimi obszarami, jednak nad termicznymi okolicami Babiej Góry już podczas startów szybowców rozbudowały się burze, a Zeus rozpoczął swoje ogniste zabawy. Toteż linie znaczące na monitorze przebieg lotu Sebastiana, oraz towarzyszących mu pilotów wiły się jak powój w pokrzywach i urwały w pobliżu Jeziora Orawskiego.

Parę lat temu byłby kłopot, bo o takiej porze roku wszystkie łąki Podhala i Orawy były najeżone ostrewkami, na których gazdowie suszą siano. Teraz większość pól leży odłogiem. Po przyjeździe na tymczasowe lądowisko zdziwiłem się, że  Petr Panek z Czech zostawił bardzo krótki ślad wygniecionej trawy za swoim JS1. Okazało się, że  lądując pod stok dopiero po dotknięciu kółkiem gruntu zauważył przed sobą rządek słupków i druty „elektrycznego pastucha”. Błyskawicznie zamknął hamulce aerodynamiczne poderwał szybowiec, ale mimo wszystko złapał na skrzydło metalową linkę.  Konstrukcja Jonkerów z RPA jest jak pancernik, więc linka zerwała się, a na skrzydle zostały tylko niewielkie rysy. Bystre krowy momentalnie zoczyły okazję i z podniesionymi ogonami wybiegły na wolność. Trzeba było naganiać je z powrotem, ale wprawnie władający biczem pasterskim gazda był wyrozumiały i nie zrobił z niego użytku w stosunku do sprawców ucieczki. Przed kolejną konkurencją rajcował pilotów i organizatorów piękny błękit ze świeżymi cumulusami.

Jednak zbyt długo zwlekano i  już w momencie startu pierwszy punkt zwrotny nad Wielką Raczą przykrywały chmury nasuwającego się od zachodu frontu. Większość pilotów zawróciła w okolicach Milówki. Petr Krejcirik uzbrojony w silnik dolotowy podążał za Sebastianem w kierunku punktu dolotowego, lecz zrezygnował przed Zwardoniem i przeżył sporo strachu, bo mimo pracy motoru na pełnych obrotach jego ASG 29 ciągle opadał w deszczu ku najeżonym świerkami zboczom. Sebastian osiągnął punkt i usiłował od strony słowackiej dostać się do dobrych warunków na wschodzie. Nie było jednak żadnych szans na kontynuowanie lotu, więc wrócił do Rycerki na wypatrzone wcześniej poletko, które niedawno utworzyli na zboczu góry zaradni i jak się okazało gościnni gazdowie. To dobre odkrycie, bo żaden z lądujących dotychczas w tym rejonie pilotów nie uniknął uszkodzenia szybowca.

Pierwszą zaliczoną konkurencję rozegrano dopiero w połowie tygodniowych zawodów. Rano słońce obiecywało bardzo wiele, ale szybko niebo zasłoniły grubsze chmury z południa, które powstały z wilgoci burz we Włoszech. Wyznaczono króciutką trasę wzdłuż grzebieni Beskidu Małego i Śląskiego. Powstało trochę zamieszania, bo wprowadzono nowy punkt dolotowy i niektóre przyrządy nie akceptowały błędnych danych. Poprawianie programu komputerowego trwało zbyt długo, więc niebo w pełni zasnuło się chmurami.

Jednak nagrzana ziemia miała jeszcze sporo energii na zasilanie rozpadających się chmur, toteż można było pokonać trasę niemal pod jednym szlakiem. Frontowe chmury zepchnął wreszcie znad Polski rozległy klin wyżu azorskiego.

Zapowiadało się kilka dni pięknych warunków, w których można hasać po całych Karpatach, ale niż bałkański podrzucił znad Morza Czarnego sporo wilgoci. Piękne cumulusy cieszyły oczy na Słowacji, w Czechach, oraz w głębi Polski, ale nad obszarem naszych gór dominowały szare „rozmyjce”. Mimo to zdołano rozegrać koleją konkurencję na przedgórzu i Sebastian umocnił się na pierwszej pozycji. W ostatnim dniu powietrze przesuszyło się na tyle, iż można było wreszcie posłać zawodników w wyższe góry.

Na lotnisku pracowały ekipa „Discovery” realizująca film o szybownictwie i intensywnie eksploatowała Sebastiana. Zapowiada się dobre widowisko dla ludzi dotkniętych skrzydłem anioła. Do wyścigu wzleciał jako ostatni.

W pośpiechu nie był w stanie przeanalizować sytuacji przed startem. Rozmywające się chmury w miejscu wyczepienia nie dały mu wysokości niezbędnej do normalnego startu, więc gonił uciekającą grupę jak przedszkolak starszych kolegów. Wydawało się, że wysoka bariera Małej Fatry wykluczy go z wyścigu, bo pokryła ją zwarta czapa chmur. Kto dotarł do pasma zbyt nisko nie miał szans na dobrodziejstwo ślizgania się nad jej ostrą granią w ślad za Marcinem Mężykiem i Rolfem Gertzmannem. Sebastian spłynął wschodnim krańcem pasma za Wag na pierwsze górki Wielkiej Fatry. Uzyskał tam wysokość pozwalającą na przeskoczenie szerokiej doliny za Martinem i lot do punktu zwrotnego na Klaku.

Petr Panek walczył bez efektu w południowych żlebach Krywania, lecz gdy poddał się i postanowił odwiedzić Filusa na lotnisku w Martinie natknął się nisko na zbawczy komin i wrócił na trasę wyścigu.

Sebastian już we Frydlancie wywalczył awans do światowego finału Grand Prix, toteż drugie miejsce w zawodach dało bilet do Varese młodemu Rasmusovi Orskov z Danii.

Choć nad lotniskiem powiewały flagi Czech, Danii i Niemiec, spośród polskich pilotów tylko Sebastian, Zdzichu Bednarczuk i Marcin Mężyk oraz Marek Niewiadomy na Jantarze stawili się na Żarze. Może odstraszyły ich wysokie opłaty.

Marcinowi tak spodobała się formuła  wyścigów, że już dziś snuł plany udziału w zawodach kwalifikacyjnych do kolejnego światowego finału GP.

Imprezę zakończyło tradycyjne spotkanie przy ognisku z niemal argentyńskim asado.

Tomasz

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony