Powstaje coraz więcej spekulacji na temat przyczyn katastrofy polskiego samolotu rządowego
Jak doszło do tego, że 10 kwietnia o godz. 8.56 czasu polskiego samolot z polską delegacją rządową uderzył w ziemię podczas podchodzenia do lądowania na lotnisku Smoleńsk - Siewiernyj? Odpowiedź na to pytanie zawierają trzy rejestratory "czarne skrzynki", które zapisały kilkaset parametrów lotu, w tym rozmowy pilotów. Te nagrania od kilku dni są już znane prokuratorom i ekspertom badającym przyczyny katastrofy. Wciąż jednak nie ujawniono ich treści. W polskiej i zagranicznej prasie trwają więc spekulacje.
Od samego początku wiadomo, ze jedną z przyczyn katastrofy były ekstremalnie trudne warunki atmosferyczne. By na lotnisku w Smoleńsku mógł bezpiecznie lądować samolot Tu-154, widzialność powinna wynosić co najmniej 1000 m, a podstawa chmur nie może być niższa niż 120 m. Tym czasem w chwili podchodzenia tupolewa do lądowania chmury snuły się 50 - 70 m nad lotniskiem, a mgła ograniczała widoczność do 200 m.
Wiadomo też, że polscy piloci zostali poinformowani przez rosyjskiego kontrolera o warunkach pogodowych. Z tego właśnie powodu przerwano lądowanie rosyjskiego samolotu Ił-76, który wiózł do Smoleńska funkcjonariuszy ochrony. Samolot wrócił do Moskwy. Dlaczego kilkanaście minut później polscy piloci podjęli próbę lądowania?
Prokuratorzy badający przyczyny katastrofy twierdzą, że nikt z pasażerów nie wywierał presji na pilotów zmuszając ich do lądowania. Piloci wojskowi latający rządowymi samolotami mówią jednak, że taka presja istnieje. Kapitan Arkadiusz Protosiuk wiedział przecież, że jeśli nie wyląduje, to prezydent i towarzyszące mu osoby nie wezmą udziału w uroczystościach w Katyniu.
Czytaj całość artykułu na stronie Super Nowości.
Komentarze