Przejdź do treści
Źródło artykułu

Na pomoc "Antkowi"

Został mu czas do kwietnia. Jeśli do tej pory nie zostanie przepłótniony, czyli nie zostanie wymieniona warstwa płótna pokrywająca skrzydła i stery, możemy stracić samolot bezpowrotnie. Jednak ta czynność kosztuje 150 tys. zł. O wiele za dużo, jak na możliwości Aeroklubu Świdnik, którego jest własnością. Dlatego miłośnicy wysłużonego An-2 postanowili zorganizować zbiórkę na zrzutka.pl.

Ten samolot od początku miał barwne życie. W 1985 roku spłonął jego poprzednik. Członkowie spadochronowej sekcji aeroklubu, których było wtedy chyba z dwustu podnieśli lament: z czego będziemy skakać?! Doszło do zebrania, w którym uczestniczył Jan Widz, ówczesny dyrektor ekonomiczny WSK. Zapytał, ile kosztuje nowy samolot. Usłyszał cenę i zdecydował: kupimy go. Wszystkim opadły szczęki, bo nie były to małe pieniądze. An-2 kosztował gigantyczne 37 milionów. Kilka dni później, Adam Gruszecki wraz z Heniem Jaworskim przyprowadzili „nówkę” z Mielca. Okazało się, że pierwotnie miał trafić do Brazylii. Miała już nawet wymalowaną rejestrację. Ale że relacje między polskimi fabrykami lotniczymi były wtedy inne niż teraz, An-2 przyleciał do Świdnika. W ten sposób rozpoczął trwający już 34 lata, pełen przygód, życiorys. Mam do tego samolotu słabość, bo obaj zaczynaliśmy pracę w aeroklubie w tym samym czasie. Chciałbym, aby służył dalej moim następcom również w doskonałej kondycji technicznej – mówi Krzysztof Janusz, dyrektor Aerokluby Świdnik.

Może jeszcze pożyć

Przepłótnienie przedłuży mu życie o następne 14 lat. Może latać jeszcze ok. 50 lat. Ma dopiero 1300 godzin resursu, który wykorzystał głównie w najlepszych dla siebie czasach, przez prawie 30 lat.

Nie będzie nas, a on będzie, jeśli o niego zadbamy. Mimo doskonałego stanu technicznego, właściwie młodzieńczej formy, grozi mu odejście w odstawkę, ponieważ resursy i czas upływają, a przeprowadzenie prac jest nieprawdopodobnie drogie. Gdybyśmy działali w kraju, gdzie nie obowiązują europejskie przepisy, moglibyśmy latać na tym płótnie. W warunkach Unii jest to niemożliwe – opowiada K. Janusz.

Antonovy An-2 były kiedyś popularne w całym bloku wschodnim. Szkolono na nich pilotów, spadochroniarzy, używano do transportu pasażerów i ładunków, a także prac agrolotniczych. Były statkami nieprawdopodobnie bezpiecznymi. Jak mówiono – trzeba się postarać, żeby go rozbić. Pieniądze nie były wtedy aż tak ważne, więc antki hulały w powietrzu setki godzin w roku. Ale czasy się zmieniły. Lisy szczepi się już z pokładu Cessny, nie Antonova. Spadochroniarze używają Pilatusa, bo szybszy i tańszy w eksploatacji. Utrzymanie samolotu w gotowości kosztuje rocznie około 30 tysięcy złotych. Jedna świeca, z osiemnastu, jakie montowane są w silniku, kosztuje 300 złotych. Antonov zaczyna coraz bardziej pełnić rolę lotniczego artefaktu. Ale czy to znaczy, że powinniśmy machnąć na niego ręką?

Myśląc tylko o pieniądzach, już dawno powinniśmy go sprzedać. Tak postąpiła większość aeroklubów w Polsce. Jest wielu chętnych, którzy dadzą za niego pieniądze wzięte z sufitu. Takie maszyny trafiają potem do Ameryki Południowej, gdzie wykonują misje zwracające koszt zakupu samolotu po jednym kursie. Ale w zeszłym roku trochę polataliśmy, szkoląc spadochroniarzy w wojsku. Antków dopuszczonych do lotu jest w Polsce coraz mniej, może z dziesięć, więc liczę, że zajęcia będzie dla nich coraz więcej – przekonuje K. Janusz.

Za ratowaniem przemawia fakt, że to najmłodszy w Polsce Antonov 2. Posiada silnik z dużą ilością godzin do wylatania. I to głownie, że w Polsce pozostało ich kilkanaście latających z 15 000 wyprodukowanych!

Limuzyna zwana Antkiem

Za sterami świdnickiego Antka siedział Prymas Polski Józef Glemp, który zanim został księdzem, koniecznie chciał być lotnikiem. Samolot gościł na swoim pokładzie kosmonautów i astronautów zza wschodniej i zachodniej granicy. Latały nim laureatki konkursu Miss Świata. Niejednokrotnie woził największe gwiazdy polskiej estrady: Budkę Suflera, braci Cugowskich, Wilki, Bajm, Brathanki oraz Izabelę Trojanowską. Ta ostatnia zamieściła nawet jego fotografię na okładce swojej płyty „Chcę inaczej”. W pewnym sensie AN-2 sam został gwiazdą, grając w filmach, ostatnio w 2019 roku, w najnowszej produkcji Jacka Bromskiego. Jest najbardziej popularny wśród spottersów z racji oryginalnego malowania. Niejednokrotnie uświetniał też swoją obecnością pokazy lotnicze. Można go było podziwiać w Poznaniu, Gdyni, Dęblinie, Radomiu, Stalowej Woli, Roskilde Vamtrup, Odense i wielu innych. Uczestniczył w zlotach Antków w Niemczech. Latał od Aleksandrii do Kopenhagi. Większość naszych mieszkańców na jego pokładzie przeżyła swój pierwszy lot.

Ten samolot służył też społeczeństwu w trudnych chwilach. Woził pomoc powodzianom we Wrocławiu i Czechach. W czasie wielkich upałów parę lat temu, kiedy ruch TIR-ów był wstrzymany, zabezpieczaliśmy drogą powietrzną fabryki samochodów na Śląsku w komponenty produkowane w Lublinie. Nigdy nie prosiliśmy o pieniądze i nigdy nie odmawialiśmy żadnej pomocy, jeśli chodzi o wykorzystanie tego samolotu. Wychodzimy z założenia, że ma on służyć nam wszystkim. Cały czas utrzymujemy go w gotowości na ciężki czas. Jako pierwsi zdeklarowaliśmy charytatywnie pomoc w walce z pandemią, za co podziękował nam Marszałek Województwa Lubelskiego – mówi dyrektor aeroklubu.

Zbiórka na zrzutka.pl trwa zwykle trzy miesiące. Można ją przedłużyć. Aeroklub Świdnik zobowiązuje się, że dla 12 najbardziej hojnych darczyńców zorganizuje w podzięce wycieczkę tym samolotem ze Świdnika do Arłamowa, a następnie przelot widokowy nad Bieszczadami, zakończony uroczystym obiadem. Szef aeroklubu, niezależnie od wyników akcji zapowiada walkę o samolot, z którym wiążą się nostalgiczne wspomnienia wielu świdnickich, lotniczych życiorysów. Bardzo prosimy, uratujmy go dla przyszłych pokoleń lotników i aby służył dalej nam wszystkim, gdy zajdzie taka potrzeba.

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony