Przejdź do treści
Źródło artykułu

Maciej Pospieszyński: "Wiele osób mówiło, że jestem szalony..."

Zapraszamy do lektury wywiadu z Maciejem Pospieszyńskim, Mistrzem Świata w Akrobacji Szybowcowej. Tekst został zamieszczony na stronie www.redbull.com

Pewnego dnia postanowił, że będzie się utrzymywał z akrobacji szybowcowej i dopiął swego. Od tamtej pory dwukrotnie stawał na najwyższym stopniu podium mistrzostw świata w tej wymagającej dyscyplinie. Ale to nie przyszło samo. Rozmowa odbyła się w Aeroklubie Warszawskim, w miejscu gdzie zaczynał i gdzie opowiedział jak do tego wszystkiego doszło.

Red Bull: Jak się zostaje mistrzem świata?

Maciej Pospieszyński:
Potrzeba dużo pracy i chęci, żeby pokonać wszystkie trudności – niekoniecznie związane z samym lataniem, czy startowaniem w zawodach. W tym sporcie nie jest łatwo znaleźć pieniądze na treningi i zgrupowania. Są jedną z głównych przeszkód.

RB: A jak się zostaje pilotem? Jak ty zostałeś pilotem?

MP:
To jest dobre pytanie, bo mój dziadek był kapitanem żeglugi wielkiej, a ja od małego pływałem - nawet w regatach. Ale chyba mieszkałem za daleko morza, bo tutaj po drugiej stronie lotniska, jakieś pięć kilometrów stąd. Dziadek dał mi kapitańską lornetkę, a ja zamiast oglądać przez nią statki i żaglówki, których tu nie ma, oglądałem szybowce latające na Bemowie. Od małego kleiłem modele szybowców i samolotów. Później były paralotnie, technikum lotnicze… Całe moje życie kręciło się wokół lotnictwa. Przyszedłem do aeroklubu, gdzie zrobiłem kurs szybowcowy. I gdy już przyszedłem raz, to potem trzysta dni w roku spędzałem na lotnisku.


RB: Abstrahując od kasy, co jest łatwiejsze? Zostać mistrzem świata, czy pilotem?

MP:
Trudniej jest zostać mistrzem świata. W tej chwili to jest dość dostępny sport. Nie jest tak, że tylko wybrani mogą latać na szybowcach czy samolotach. Prawie każdy może przejść badania lotniczo-lekarskie na pilota szybowcowego czy samolotowego. Jeśli ktoś jeździ autem i nie ma jakichś wrodzonych wad, to może zostać pilotem. A powiedzmy sobie szczerze, że koszty szkolenia szybowcowego nie są takimi, które dyskwalifikują większość ludzi. Jeśli ktoś chce latać na kite’cie, to musi wydać paręnaście, czy nawet parędziesiąt tysięcy na sprzęt – zwłaszcza jeśli chce mieć na przykład trzy latawce. Za tyle samo można przelatać trzy sezony na szybowcach.

RB: A kręci cię jeszcze zwykłe latanie szybowcem (latanie termiczne, przeloty)?

MP:
Dla mnie nie ma „zwykłego” latania, bo całe latanie dla mnie jest niezwykłe i dlatego to robię. Zawodniczą karierę zaczynałem dość nietypowo, bo od akrobacji. Moje pierwsze zawody w życiu to były zawody akrobacyjne - w 2001 roku w Mielcu. To był chyba mój trzeci czy czwarty sezon latania, a ja byłem tam najmłodszym zawodnikiem. Jak przyjechałem do Rybnika, to popatrzyli na mnie ci hanysi i mówią: „Ty synku to wsiadaj do Pirata i na termika, a nie do Foxa na akrobacje”. Zacisnąłem zęby, spędziłem dwa dni pod samolotem holującym czyszcząc go z oleju i w końcu zacząłem się szkolić. A szkolił mnie Tadziu Mężyk, były v-ce mistrz świata w akrobacji, ówczesny trener kadry i to mnie strasznie wciągnęło. Karierę zawodniczą przelotową zacząłem rok później.

Pojechałem na moje pierwsze krajowe zawody szybowcowe do Częstochowy, i o dziwo, udało mi się tam wygrać pięć z siedmiu konkurencji i zwyciężyć. Następne były mistrzostwa Polski juniorów w przelotach, które też wygrałem. Wtedy znalazłem się na rozstaju dróg, bo startowałem w obu dyscyplinach. Co roku były i przeloty i akrobacje. Nagle byłem w dwóch kadrach narodowych seniorów. Trzeba było wybrać, co robić dalej… Latanie na przeloty ma zupełnie inną charakterystykę, ale na pewno jest to fajne.


RB: Od samego początku uprawiasz akrobacje na szybowcach. Czy zatem nie przejadły Ci się jeszcze te proste rzeczy, takie jak to, że gdy zaczynasz jakiś manewr w akrobacji, na przykład od przeciągnięcia, szybowiec zatrzymuje się i nastaje cisza… Cisza, która zaskakuje chyba wszystkich, gdy czuje się to po raz pierwszy?

MP:
To jest fajne w szybowcu, że tutaj mamy chyba najczystszy kontakt z powietrzem. W samolocie cały czas słychać silnik, a tu jest tak naprawdę czysta energia. Latając na szybowcu, największą sztuką jest dobre zarządzanie energią, którą dostajemy przy wyczepieniu na wysokości 1200 metrów. I tak naprawdę ten, kto potrafi najlepiej zarządzać tą energią, żeby jej nie wytracić za dużo, albo umie ją odzyskiwać w odpowiednich miejscach, tak naprawdę będzie fajnie latał akrobacje. Cała sztuka polega na tym, że nie mamy silnika, a jednak ten szybowiec w pionie, lecąc do góry wykonuje ćwierć obrotu, potem ślizg na ogon…. Rzeczywiście wszystko cichnie i to jest zupełnie co innego niż w samolocie. To jest akrobacja, w której jest najlepszy, najczystszy kontakt z powietrzem.

RB: Z szybownictwem jest trochę jak z żeglarstwem. Zawody odbywają się na nieco większym obszarze niż boisko piłkarskie, to co dzieje się na wodzie, czy w powietrzu nie jest łatwo zrozumiałe dla widza. Akrobacja wydaje się być najbardziej widowiskową z konkurencji w szybownictwie, bo kiedy odpalacie świece dymne, to wygląda to wspaniale.

MP:
Na pewno jest to sport, w którym dużo łatwiej zebrać kibiców, którzy będą oglądać to z ziemi. Te figury w akrobacji jednak robią wrażenie. Ostatnio latałem treningi w Bielsku. Bardzo mi się podoba to lotnisko, bo jest bardzo blisko ludzi. Tak jak, dla porównania, w Częstochowie jest 20 km od miasta, tak lotnisko w Bielsku jest praktycznie w mieście. Zaraz przy jego krawędzi, na końcu pasa startowego jest ścieżka rowerowa i chodnik. Ludzie jeżdżą tam na rowerach, na rolkach, chodzą na spacery i bardzo jest to fajne i miłe, że przychodzą, robią sobie zdjęcia, pytają. Mówią: „Jak to bez silnika? To przecież niemożliwe!” To dla mnie zupełnie coś nowego, że jesteśmy w kontakcie z ludźmi, którzy nie znają tego sportu. Dla nich to jest nierealne, że ten szybowiec osiąga prędkości do 300 km/h, albo że może polecieć do góry.


RB: Skoro jesteśmy przy osiągach. Czasami trenujesz też na samolocie. Jakie są różnice fizyczne w akrobacji szybowcowej i samolotowej – na przykład w kwestii przeciążeń?

MP:
Wydaje mi się, że różnica w przeciążeniach nie jest duża jeśli chodzi o wartość, tylko o czas działania. W szybowcu przy dobrym locie zawodniczym, gdzie na mistrzostwach świata wygrywałem konkurencje i później oglądałem film, to widziałem że miałem około 8G. Latając na mistrzostwach Polski na samolocie w zeszłym roku, wygrywając mistrzostwo Polski, nie miałem większych. Przy klasycznych konkurencjach akrobacyjnych dużo więcej się nie osiąga. W szybowcu, z racji tego, że prędkość jest ciut mniejsza i łuki są mniejsze, to czas działania przeciążenia jest troszeczkę krótszy. Dlatego samoloty są bardziej wymagające kondycyjnie. Tam też cały lot jest dłuższy. Podczas gdy w szybowcu lecę trzy minuty tego czystego lotu akrobacyjnego, tak treningowa strefa na samolocie to jest około 12 minut, co jest dużo bardziej męczące. Jest trochę różnic, ale też bardzo dużo rzeczy podobnych.

RB: A jak ćwiczysz kondycję do latania?

MP:
Staram się żyć aktywnie. Lubię jeździć rowerem, czy pojechać sobie od czasu do czasu na deskę. Uprawiam dużo różnych sportów. Musiałem zrezygnować ze sportów motorowych z racji tego, że łatwo można złapać kontuzję i wyeliminować się z sezonu, czy w ogóle z latania. Staram się już nie wsiadać na motocykl crossowy, co wcześniej mi się zdarzało tak często jak tylko miałem okazję. Tak samo z quadami. Wcześniej jeździłem też w rajdach samochodowych z kolegą, który też jest szybownikiem i trochę pucharów przywieźliśmy. No, ale powiedzmy, że manualne ogarnianie tej dyscypliny gdzieś tam jest dość podobne.


RB: Na zawodach w Anglii pod koniec maja nosiłeś koszulkę z symbolami Dywizjonu 303. Sklejasz teraz model zabytkowego szybowca. Skąd u ciebie zamiłowanie do historii?

MP:
To jest dobre pytanie. W Anglii, właściciel czeskiego, zabytkowego szybowca akrobacyjnego, na którym miałem okazję w wolnej od zawodów chwili polatać(Lunak z 1950 r.), starszy facet, powiedział, że jestem za młody żeby być „vintage”, i że to niemożliwe żebym miał taką wiedzę o historii, czy o zabytkowych szybowcach. Był zszokowany, że u nas młodzi ludzie wiedzą, co się działo parędziesiąt lat temu. Zawody zawodami, ale mieliśmy plan żeby tam pojechać, ponieważ minęło 75 lat od „Bitwy o Anglię”. Chcieliśmy te nasze loty zadedykować polskim pilotom, którzy brali w niej udział. To był główny cel tych zawodów. Z drugiej strony w Anglii uderzyło mnie to, że oni tak dbają o tą historię. U nas, jak się widzi stary samolot, to jest to prawdziwe zjawisko. Tam wchodzę do aeroklubu i nagle widzę odbudowany, gotowy do lotu dwupłatowy bombowiec z drugiej wojny światowej, czy samoloty z lat 60-tych, 50-tych, 40-tych. Oni mają dużą kulturę w szanowaniu tej lotniczej historii.

RB: Mamy też świetną historię w sporcie szybowcowym…

MP:
Bezmiechowa to była pierwsza kolebka szybownictwa na świecie. Druga to była Ustjanowa – wojskowy ośrodek, również w Bieszczadach. Zawsze w lotnictwie byliśmy gdzieś na czele, a nasze konstrukcje szybowcowe, czy samolotowe, były najlepszymi na świecie i to jest fajne. O tym trzeba pamiętać.

RB: Czy czujesz, że powoli dołączasz do tego wspaniałego panteonu, że tworzysz tę historię?

MP:
Ja myślę, że bardziej zależy mi na lataniu tu i teraz, niż na myśleniu że już tam gdzieś się zapisuję, bo ja jestem z natury bardzo ambitnym człowiekiem, który lubi nowe wyzwania. Po osiągnięciu każdego celu, który sobie wyznaczyłem, zaraz zaczynam szukać miejsca, czy obszaru, gdzie dalej mogę sobie te granice przesuwać. Tak naprawdę nie myślę o tym, czy już się w tej historii zapisałem, tylko raczej o wyzwaniach na następne sezony.


RB: A akrobacja samolotowa jest wyzwaniem?

MP:
W tym roku skupiam się na akrobacji szybowcowej. W zeszłym roku wygrałem mistrzostwa Polski w akrobacji samolotowej w klasie Advanced we wrześniu, no i były plany, żeby może wystartować w mistrzostwach Europy, ale nie udało się pozyskać jednomiejscowego samolotu do startu. Na takie zawody nie jedzie się jednak po to, żeby tylko wziąć w nich udział, tylko żeby zebrać doświadczenie na sprzęcie na którym latają najlepsi. Chciałbym kiedyś zaistnieć w akrobacji samolotowej i to nie jest niemożliwe. Kiedyś wiele osób mi mówiło, że jestem szalony, bo nie mam pracy mając 32 lata. Gdy mówiłem, że chcę zostać mistrzem świata, to „szalony”, to były delikatne słowa, a jednak w 2012 r. udało się i byłem chyba jednym z niewielu bezrobotnych mistrzów świata, który nigdy w życiu nie miał etatowej pracy. No ale się udało i dalej idę do przodu.

RB: To też jest niesamowite, że Tobie udaje się robić to co kochasz w takim stylu jak to sobie założyłeś, czyli skupiając się wyłącznie na sporcie. Niewiele ludzi ma szczęście uprawiać w ten sposób swoją pasję.

MP:
To nie jest szczęście. Niektórzy mówią nawet, że trzeba być niespełna rozumu, żeby założyć że z akrobacji szybowcowej można żyć i zarabiać na tym. A ja sobie wymyśliłem taki plan i go zrealizowałem. Mogę powiedzieć, że od jakichś trzech sezonów jestem zawodowym sportowcem, latającym na szybowcach akrobacyjnych i chyba jedynym w Polsce pilotem akrobacyjnym zawodowym. Nie mam żadnej innej pracy. Utrzymuję się ze środków od sponsorów i skupiam się na tym, żeby robić postępy i mieć wyniki. W zimie szukamy kolejnych sponsorów. W głowie tli się, co można zrobić więcej, gdzie można otworzyć nową furtkę i znaleźć jakieś wyzwanie i myślę, że najbliższy czas pokaże, czy w akrobację samolotową uda się wejść już w przyszłym sezonie. Wydaje mi się że jest duża szansa.


RB: Czego Ci życzyć poza sukcesami sportowymi?

MP:
Sukcesy to jest wypadkowa talentu, ciężkiej pracy, no i środków...

RB: No to może, żeby twoja praca była trochę lżejsza?

MP:
Nigdy nie jest za dobrze jak się za lekko trenuje. Michał (Andrzejewski – dop.), którego wyszkoliłem, i który został mistrzem Polski, czasami mówi tak: „Dzisiaj jestem zmęczony, to może zróbmy sobie przerwę”. A ja mówię: „Słuchaj. Jak latamy dla przyjemności, to latamy wtedy kiedy nam się chce, a jak latamy żebyś został mistrzem Polski, czy mistrzem świata, to musimy latać nawet jak jesteśmy zmęczeni i nie każdy lot jest wtedy przyjemny”. Wielu ludzi myśli, że nawet jak trenujemy, to jest to przyjemne i takie bezstresowe, a prawda jest taka, że latając tak dużo jak my i robiąc rzeczy, których nie lubimy – bo przecież trenując muszę się skupić na tym, co mi nie wychodzi i co trzeba poprawić – wracam do domu zmęczony strasznie. Śpię 12 godzin, a rano wstaję jakbym przebiegł maraton. Kości bolą od pasów, siniaki, obicia – to wszystko robi swoje. A potem znowu jadę trenować, bo w tym roku konkurencja będzie jeszcze większa na mistrzostwach świata i trzeba będzie poświęcić na to jeszcze więcej czasu.

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony