Przejdź do treści
Źródło artykułu

Łukasz Wójcik rozpoczął sezon przelotem 1000 km – relacja

Można zawodami a można i długim przelotem rozpocząć nowy sezon. Zapraszamy na relację Łukasza Wójcika z pierwszego w tym sezonie w Polsce przelotu 1000 km, który miał miejsce w minionym tygodniu.

"Pierwszy loty wykonałem w poniedziałek Wielkanocny w moim Aeroklubie we Włocławku. Ponad dwie godziny fajnej zabawy na Puchaczu pozwoliły poczuć nieco powietrze po zimie.

Do Częstochowy na latanie umówiłem się z Bogdanem Dorożko i Przemysławem Bartczakiem. Ten pierwszy to główny prowodyr moich ostatnich dwóch przelotów 1000km. Widzieliśmy dobre prognozy szczególnie na sobotę, do Rudnik mamy wszyscy dobry dojazd więc załatwiłem przepustkę od Liliany Urbańczyk-Wójcik, szybowiec kadrowy Asg-29 "PL" od Łukasza Kornackiego tuż po FCC i w drogę! Bogdan zajął się wyłożeniem trasy i po konsultacji z Żółwiem i analizie meteo wyłożyli tysiąc... No cóż jak na pierwszy przelot w sezonie to grubo... no ale my to lubimy.

Wystartowaliśmy po 9:30, pierwszy Żółw, Bogdan i na końcu ja. Chłopaki ruszyli na trasę wcześniej a ja po delikatnych problemamach z wykręceniem kilka minut po nich. Pogoda od razu bardzo dobra. Pierwsze noszenia po 2-3 m/s i podstawa ok. 1100m nad teren. Sprawnie pokonywałem pierwszy bok do punktu zlokalizowanego na wschód od Starachowic. Podstawa się podnosiła a noszenia często przekraczały 3m/s. Po zaliczeniu punktu skierowałem się w kierunku kolejnego PZ, który znajdował się aż w Niemczech tuż za Cottbus. Wkrótce dogoniłem a nawet przegoniłem moich towarzyszy a dzięki bardzo miłemu kontrolerowi z Łasku mogliśmy bez problemu przelecieć przez ich strefę MTMA by móc z bliska podziwiać kominy elektrowni w Bełchatowie.

(fot. Łukasz Wójcik/FB)

Niestety zamiast mocnego noszenia w prezencie dostałem silne duszenie, więc pospiesznie oddaliłem się by z nad odkrywki wykręcać upragnioną wysokość. Kolejne kilometry (dziesiątki, setki...) pokonywaliśmy już we dwóch z Bogdanem, Żółw niestety zrezygnował. Szło dosyć sprawnie a średnia prędkość oscylowała w granicach 120km/h. Noszenia ciasne i krótkotrwałe ale dosyć silne trafialiśmy ale po dłuższych poszukiwaniach. Trochę utrudniały nam poszukiwania szlaki, które ustawiały się w poprzek trasy. Im dalej na wschód tym podstawa rosła, aż do 2200m. Punkt zaliczyliśmy ok. 15:30 i pozostało 370km do domu, więc całkiem nieźle.

(fot. Łukasz Wójcik/FB)

Po 17-tej noszenia niestety do 2-2,5m/s, chmury zaczęły się mocno przerzedzać i prędkość postępowa spadła. Ostatnie 100km od TMA Wrocław to już walka o każdy kilometr i wysokość potrzebną na dolot do mety. Strzępy ostatniej chmury na 40 kilometrze dały mi 1-1,4 m/s. Niestety chwilę wcześniej Boguś odpalił silnik w swoim Asg. W laminarnym noszeniu o 19-tej wykręciłem dolot z bezpiecznym zapasem, by móc zakończyć swój trzeci przelot 1000km, w tym drugi w pełni deklarowany.

(fot. Łukasz Wójcik/FB)

W niedzielę nieco mniej bojowe nastroje, wykładamy docel-powrót 600km z punktem Narol na południe od Zamościa. Startujemy nieco później i po niedużych problemach z nabraniem wysokości ruszamy na trasę. Podstawa wyższa i noszenia po 3-4m/s. Pogoda lepiej układa się po naszej drodze, tworząc więcej połączeń. Niepokoi mnie tylko ilość pojawiającego się zachmurzenia ale wierzymy, że wystarczy nam pogody by później wrócić. Legendarne Lasy Janowskie raczą nas pięknym szlakiem, podstawą 2200m i 4-5 metrowymi noszeniami a średnia prędkość przekracza 130km/h.

(fot. Łukasz Wójcik/FB)

Po zaliczeniu punktu jeszcze przyspieszamy ale im dalej na zachód tym coraz więcej zachmurzenia. Warunki kończą się na Wiśle a dalej musimy przeskakiwać na północny-zachód pod jedyne chmury w kierunku zachodnim w rejonie Ostrowca Świętokrzyskiego. Wykręcam podstawę już tylko 1700m nad teren i lecę pod chmurami, które zaczynają mnie częstować deszczem. Wszędzie dookoła pełne pokrycie chmur i zero słońca. Z uwagi na niezbyt ciekawy teren do lądowania decyduję się na lądowanie w bardzo gościnnych Kielcach.

Jakieś pół godziny później słońce przepala nieco chmury, powstają nieliczne chmury a Bogdan melduje, że zabrał się z 450m i leci dalej do Rudnik. Szybka decyzja i znowu jestem w powietrzu. 2m/s z 400 metrów nad miastem, wykręcam 1500m i lecę do domu. Kolejne chmury już nie tak dobrze ale w 1-1,5m/s nabieram wysokości niezbędnej na dolot. Ostatnie noszenie przed Częstochową wykręcam pod TMA i to jeszcze w deszczu! Kończy się w chwili, gdy komputer pokazuje zaledwie 150m zapasu. No nic, muszę lecieć. Całe szczęście powietrze ani drgnie, nie dusi i dolatuję na 180 metrach na lotnisko. Uffff

Dwa dni, 1600km i prawie 16h w powietrzu! Tak można rozpoczynać sezon."

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony