Przejdź do treści
Źródło artykułu

Książka: "Władcy przestworzy. Amerykańscy lotnicy w walce z nazistowskimi Niemcami"

Pod koniec stycznia na rynku wydawniczym ukazało się drugie wydanie książki pt. "Władcy przestworzy. Amerykańscy lotnicy w walce z nazistowskimi Niemcami" autorstwa Donalda L. Millera. Książka w przekładzie Łukasza Golowanowa została wydana nakładem Wydawnictwa Replika.

"Wnikliwa i niesamowicie wciągająca historia wojny powietrznej toczonej przeciwko nazistowskim Niemcom. Barwnie odtwarza codzienne życie ludzi, którzy latali w podniebnych misjach." – William Grimes, "The New York Times".

Młodzi ludzie, którzy w swoich bombowcach, pomogli rzucić nazistowskie Niemcy na kolana.

Porywająca historia amerykańskiej 8 Armii Powietrznej podczas II wojny światowej. Znakomicie, żywo spisana przez historyka Donalda Millera.

Władcy przestworzy to bardzo osobista historia amerykańskich lotników. Dogłębnie prawdziwa ‒ oparta na licznych wspomnieniach, wywiadach i dokumentach pochodzących z archiwów amerykańskich, brytyjskich czy niemieckich ‒ książka, stanowi poruszającą relację z jedynej stoczonej dotąd w dziejach prawdziwej wojny bombowców.

W swojej opowieści Miller zabiera czytelnika na wstrząsającą wyprawę po zalanych ogniem przestworzach nad Berlinem, Hanowerem czy Dreznem. Ukazuje straszliwą cenę, jaką naród niemiecki musiał zapłacić podczas bombardowań.

Oto walka na wysokości 25 tys. stóp w rozrzedzonym, mroźnym powietrzu. W warunkach, w jakich żadni wojownicy nigdy wcześniej się nie spotkali. Załogi bombowców toczyły boje w zupełnie nowych warunkach, oddziałujących na ciało i umysł. Zabójcze, powietrzne walki odbywały się w sposób rwany. Okresy bezczynności i obaw, przecinały krótkie eksplozje ognia i strachu. Inaczej niż piechurzy, chłopcy z bombowców spali w czystej pościeli, popijali piwo w pobliskich pubach, tańczyli do swingowych rytmów bandu Glenna Millera, który koncertował w amerykańskich bazach lotniczych w Anglii. A jednak ich szansa na to, że zginą, była dużo wyższa niż w przypadku żołnierzy walczących na ziemi.

Załogi bombowców tworzyły elitarną grupę wojowników. Stanowiły w mikroskali odbicie Ameryki ‒ białej Ameryki. Do ich grona należał aktor Jimmy Stewart, jak również „król Hollywood” Clark Gable. Powietrzne zmagania uwiecznił na taśmie filmowej zdobywca Oskara, reżyser William Wyler.

Anglo-Amerykańskie bombardowania hitlerowskich Niemiec stanowiły najdłuższą kampanię II wojny światowej, swoistą wojnę w trakcie wojny. Dopóki alianckie oddziały nie przekroczyły granic w jej ostatnich miesiącach, była to jedyna walka toczona wprost na niemieckiej ziemi.

Władcy przestworzy to także opowieść o życiu w Anglii podczas wojny, o życiu w niemieckich obozach jenieckich, gdzie wylądowały dziesiątki tysięcy lotników. Kończy ją opis makabrycznych marszów głodowych, do których jeńcy zostali zmuszeni. Marszów przez kraj, który wcześniej sami zniszczyli zrzucanymi bombami.

Na podstawie książki Władcy przestworzy powstaje kolejny po Kompanii braci i Pacyfiku serial przygotowywany dla Apple TV+ przez Stevena Spielberga i Toma Hanksa.

Fragment z Prologu: Krwawa Setna

Luftwaffe zastosowała nową taktykę i nową broń. Zaatakowała tylko kilka grup bombowych, aby zmaksymalizować liczbę zestrzeleń, i odpalała pociski rakietowe wprost w ścieśnione combat boksy.  Impet ataku wzięła na siebie 100. Grupa, zajmująca niebezpieczną niską pozycję w ramach swojego skrzydła bojowego.  Kilka sekund po trafieniu maszyny Brady’ego cała formacja grupy rozpadła się, rozproszona przez rój jednosilnikowych samolotów i rakiety odpalane z myśliwców dwusilnikowych, lecących równolegle do bombowców poza donośnością ich potężnych karabinów maszynowych. „Czerwone kule ognia ciągnące za sobą białe smugi dymu pędziły na nas i przemykały obok z potężnym świstem”, opisał te przerażające ataki rakietowe Douglas Gordon-Forbes. „Parę [rakiet] śmignęło tuż obok naszego samolotu, jedna jakiś metr pod pleksiglasowym nosem, w którym siedziałem”.

Lecące samotnie bombowce 100.  Grupy stanowiły dogodne ofiary dla zdeterminowanych nieprzyjacielskich pilotów.  Niektórzy lecieli w tamtych chwilach ponad westfalskimi domami swych rodzin. „Niemieckie myśliwce rzucały się na Setną fala za falą”, wspominał Frank Murphy. „Kilka razy odwracałem wzrok i zaciskałem powieki, spodziewając się zderzenia czołowego”.  Był to dwudziesty pierwszy lot bojowy Murphy’ego, ale jeszcze nigdy nie widział on tak wielu myśliwców jednocześnie, nawet nad Ratyzboną.  Luftwaffe nigdy nie odparła ataku Ósmej Armii Powietrznej. „Myślę, że to natarcie miało nas zmusić do pierwszego w historii odwrotu”, powiedział później Rosie Rosenthal.

W siedem minut 100. Grupa Bombowa przestała istnieć jako zorganizowana jednostka bojowa.  Kilka jej samolotów – w tym maszyny Murphy’ego i Rosenthala – przedarło się jednak nad cel i zrzuciło ładunek.  Bomby o wagomiarze dwustu dwudziestu siedmiu kilogramów zaczęły spadać na centrum miasta w momencie, w którym dzwony katedry biły na nieszpory. „Lecimy na sześciu kilometrach”, opisywał te chwile pewien młody pilot, i „spuszczamy je [bomby], nie mając najbledszego pojęcia, co się stanie, gdy uderzą”.

Myśliwce przerwały atak, gdy bombowce wleciały pod gwałtowny ostrzał artylerii przeciwlotniczej nad samym celem, ale kiedy pozostałe maszyny 100. Grupy wykonywały szeroki zwrot w kierunku punktu zbornego, w którym miały się spotkać z 95. i 390. Grupą, Luftwaffe znów pojawiła się w dużej liczbie maszyn. „Ledwo skręciliśmy, a coś eksplodowało mi za plecami i poleciało na podłogę”, wspominał Murphy. „Miałem wrażenie, że ktoś grzmotnął mnie kijem baseballowym i wylał na mnie wiadro gorącej wody.  Była to chwila absolutnego przerażenia.  Nie wiedziałem, jak bardzo oberwałem, zastanawiałem się, czy umrę”. Leżąc na szczycie ośmiocentymetrowej warstwy ciepłych łusek ze swojego Browninga i ślizgając się po nich bezwładnie, Murphy popatrzył w górę i ujrzał drugiego pilota, Glenna Grahama, ze ściągniętą maską tlenową.  Dawał Murphy’emu znaki ręką, żeby ten szedł za nim.  Graham pociągnął dźwignię awaryjnego otwierania przednich drzwi załogi w nosie bombowca, otworzył je kopniakiem i wyskoczył.  Murphy zatrzymał się na moment, spojrzał na ziemię – wydało mu się, że jest „oddalona o ponad sto pięćdziesiąt kilometrów” – i z wolna, podtrzymując się rękoma, opuścił się w otwór.  „Wtem zapadła martwa cisza.  Nie było już zgiełku bitwy, strzelających karabinów, woni kordytu, wycia ledwo dających radę silników, gadaniny w interkomie”.  I nagle, gdy samoloty 390. Grupy znalazły się w zasięgu wzroku Murphy’ego, niebo ponad nim zapłonęło ogniem i eksplodującym metalem.  Baterie przeciwlotnicze otaczające miasto pierścieniem otworzyły ogień do 390. Grupy, a myśliwce spadły na swoje ofiary.  „Byłem przy swoim karabinie i nie musiałem wyglądać myśliwców”, wspominał bombardier Gordon-Forbes.  „Były wszędzie”.

Na całym niebie malowała się „fantastyczna panorama czarnych wybuchów pocisków z dział przeciwlotniczych, płonących i eksplodujących Flying Fortressów, spadających w korkociągu, miotających się szaleńczo”, opowiadał porucznik William Overstreet, drugi pilot cokolwiek niestosownie nazwanej Situation Normal.  „To było jak lot przez napowietrzne złomowisko”, zauważył strzelec z B-17. Spadochronów było tyle, że Gordonowi-Forbesowi obraz ten przywiódł na myśl operację powietrznodesantową. A lotnicy ciśnięci z samolotów przez wybuchy, nim zdążyli nałożyć spadochrony, spadali, koziołkując i wirując na porywistym wietrze.  „Co się dzieje z ciałem, kiedy człowiek spada z siedmiu i pół tysiąca metrów?”, zadał sobie pytanie lotnik obserwujący ludzi, których znał, spadających poprzez chmury. „Czy umierasz w locie ku ziemi, czy może zachowujesz świadomość […] i krzyczysz przez całą drogę?”

Przedwojenni stratedzy przewidywali, że wojna bombowa będzie walką maszyn z maszynami, a człowiek rzadko będzie miał do czynienia z człowiekiem.  Skoro jednak każda misja Ósmej Armii Powietrznej stanowiła inwazję na Trzecią Rzeszę, zestrzeleni lotnicy, tacy właśnie jak Hambone Hamilton, stawali z nieprzyjacielem twarzą w twarz na jego ziemi, zanim jeszcze choć jeden amerykański piechur wkroczył do Niemiec.  Walki w powietrzu często zresztą upodabniały się do toczonych na ziemi ponuro intymnych walk na małej odległości.  W pewnym momencie zaciekłej bitwy nad Münsterem niemiecki myśliwiec śmignął tuż obok nosa Cabin in the Sky.  „Pamiętam, jak w tym ułamku sekundy był tak blisko, że patrzyłem mu prosto w twarz, a on patrzył na mnie”, wspominał Douglas Gordon-Forbes.  „Też wyglądał na wystraszonego”.

Tego popołudnia piętnastoletni Otto Schuett był na pokazach hippicznych na przedmieściach Münsteru.  Był czeladnikiem drukarskim, urodził się w nowojorskim Brooklynie, być może nieopodal starej dzielnicy Rosenthala.  Jego rodzice wrócili do Niemiec w 1931 roku, a osiem lat później przeprowadzili się z Lubeki do Münsteru, gdzie ojciec Ottona został prominentnym członkiem NSDAP.  Krótko po wybuchu wojny Otto wstąpił do Hitlerjugend i był dumny, że udało mu się awansować na stanowisko przywódcy grupy.

Przebywając na münsterskich terenach wystawowych, pięć kilometrów od centrum miasta, Otto Schuett słyszał nadciągające bombowce, ale trudno je było dojrzeć, ponieważ pięknie wtapiały się w jesienne niebo. „Z miejsca, w którym staliśmy, widzieliśmy dym buchający gęstymi kłębami […] [z] centrum miasta. […] Bomby spadały coraz bliżej […] i nagle zdaliśmy sobie sprawę, że tu idzie o nasze życie.  Zaczęliśmy się rozbiegać na wszystkie strony, poszukując schronienia przy akompaniamencie crescendo ognia przeciwlotniczego i eksplozji bomb.  Po prostu padłem plackiem twarzą do ziemi”. 

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony