Przejdź do treści
Źródło artykułu

Jak się lata rekord świata

9 maja 2020 roku polska załoga w składzie Krzysztof Romicki, Wojciech Strzyżakowski ustanowiła rekord świata w długości przelotu po trójkącie FAI, osiągając wynik 280,41 km. Niestety 25.10.2021 roku rekord został pobity przez Hiszpanów o 25 km. Nie mogliśmy tego tak zostawić, bo rekord musi wrócić do Polaków. 

PLAN

Gwarancją sukcesu w przedsięwzięciach na taką skalę  jest dobrze przygotowana koncepcja, dobór sprzętu, przemyślane modyfikacje i wybór załogi. Przygotowania trwały kilka tygodni. Wybór trasy był dosyć skomplikowany, a ostateczna decyzja o przebiegu trasy zapadła kilkanaście godzin przed lotem. Trzeba było wziąć pod uwagę zajętość stref, oznaczyć punkty zwrotne, uzyskać odpowiednie zgody i zgrać całość z kapryśną październikową pogodą.

ZAŁOGA

Dotychczasowe nasze, ale i innych pilotów na świecie doświadczenia z bicia rekordów w paralotniarstwie wskazywały na potrzebę zaangażowania min. 2 załóg. Tak do TEAMU Krzysiek + Wojtek (Kadra Narodowa) dołączyli Darek Brzostowicz (Kadra Narodowa) – konstruktor, główny mechanik i pilot tandemowy Paraelement oraz Przemek Gołoś – doświadczony pilot tandemowy, właściciel FlyTube.pl. To zgrana ekipa, która zna się od lat. Obaj piloci latali już wcześniej razem w tandemie w Mistrzostwach Polski.

(fot. Paweł "Lojak" Kozarzewski)

SPRZĘT

Wymagania jakie mieliśmy to solidna konstrukcja, duża moc, bezawaryjność i odporność na ciągłą pracę na wysokich obrotach. Po premierze i dokładnych testach wózka tandemowego PARAELEMENT CARGO SW 600 wiadome było, że lepszego kandydata nie będzie. Ponad 50KM, które generuje silnik Hondy zapewnia odpowiedni ciąg. Poza tym przy tych temperaturach można trzymać wysokie obroty przez kilka godzin bez obaw o awarię, a to kluczowy parametr, gdyż wiadome było, że sprzęt dostanie nieźle w kość.

„Zbudowaliśmy wiele konstrukcji, stosowaliśmy różne silniki, poddaliśmy ekstremalnym próbom wysiłkowym cały sprzęt jaki wyszedł spod naszej ręki i nie tylko. Honda jest z niech najlepsza” – powiedział Krzysiek Romicki. „Darek musiał zmodyfikować układ paliwowy, dokładając dodatkowe zbiorniki na co dzień stosowane w łodziach, pogrzebać przy elektryce i wykonać jeszcze kilka czynności o których mówi – nie mogę powiedzieć” – kontynuuje.

(fot. Paweł "Lojak" Kozarzewski)

Wybór skrzydła był prosty. Musiało być polskie, bo wiadomo, że co w lotnictwie jest polskie jest najlepsze. Zależało nam, aby było bardzo nośne, bardzo szybkie i bezpiecznie przeprowadzić nas przez ponad 400 kilometrowy spacer po niebie w turbulentnych warunkach. Poleciały polskie BOSONY 34 ze stajni DUDEK PARAGLIDERS.

Pozostało przygotowanie i sprawdzenie łączności oraz urządzeń do nawigacji. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, więc czekaliśmy na odpowiednią pogodę. Telefon zawibrował. Krzysiek wysłał wiadomość: „Środa 12.10.2022 z Chrycynna”. Dzięki uprzejmości Aeroklubu Warszawskiego dostaliśmy zgodę na start z doskonale przygotowanego lotniska, Wojtek sprawdził strefy. Elementy całej układanki zaczęły do siebie pasować. Zbiórkę umówiliśmy na 5 rano.

(fot. Paweł "Lojak" Kozarzewski)

STARTUJEMY

Po obskrobaniu szyb w samochodach ruszyliśmy na miejsce startu. Pierwszy na lotnisko zawitał spóźniony 10 minut Przemo. Poskładaliśmy sprzęt, zatankowaliśmy, sprawdziliśmy łączność. W odwiedziny wpadł do nas Lojak, który wyczarował nam super zdjęcia i nagrania z drona.

Start planowany był ok 6:30 i pewnie by się udało wystartować o czasie, gdyby nie czas skonsumowany na darcie z siebie łacha i inne zgryzoty, żeby w jak najlepszych nastrojach wybrać się na 7 godzinne posiedzenie w zamrażarce z wentylatorem. Pewnie dlatego Darek przed startem nie mógł się zdecydować, czy do całej grzejącej elektro-konstrukcji, którą miał na sobie dołożyć prądowe skarpeteczki czy nie.

(fot. Paweł "Lojak" Kozarzewski)

Na horyzoncie pojawiło się ogromne pomarańczowe słońce, a niebo rozświetliło ciepłym blaskiem. Spojrzeliśmy na zegarki, a właściwie tylko Wojtek, bo tylko on miał zegarek. Rozgrzaliśmy silniki i wybraliśmy kierunek startu. Delikatny gaz, BOSONY wskoczyły nam nad głowy i spokojnie ruszyliśmy do przodu. Każdy wózek dociążony ponad 100 kg paliwa i dwóch pilotów nie zrobił na Hondzie większego wrażenia. Kontrolnie poderwaliśmy maszyny i ruszyliśmy bić REKORD ŚWIATA!

(fot. Paweł "Lojak" Kozarzewski)

PLAN PLANEM A ŻYCIE ŻYCIEM

Tego dnia miało być pełne zachmurzenie, które oszczędziło by nam turbulencji. Miało. Doświadczyliśmy za to pięknych widoków, na niebie pojawiały się pojedyncze chmury. Lecieliśmy w kierunku Kolna, gdzie mieliśmy zaplanowany pierwszy punkt zwrotny. Zaczęło się trochę chmurzyć, a boczny wiatr nie specjalnie nam przeszkadzał. Lecieliśmy w zasięgu wzroku, kilkaset metrów od siebie. Mieliśmy również ze sobą podwójną łączność, która doskonale działała – do czasu startu, więc przeszliśmy alternatywnie na Messengera. Minęliśmy dymiące kominy w Ostródzie i po dziesiątej dotarliśmy na miejsce. Zakręt w lewo za cmentarzem, odpuszczamy trymery na maksa i pełen gaz w stronę Rybna. Opóźnienie startu i silny wiatr wymusiło na nas konieczność ominięcia lotniska Olsztyn-Mazury (EPSY) dzięki czemu mogliśmy sobie dłużej w locie pomorsować nadrabiając ze 20 kilometrów. Zrobiło się termicznie, BOSON robił co mógł, aby zapewnić nam bezpieczeństwo i parliśmy do przodu. Dalej lecimy obok siebie. Krzyśkowi udało się dodzwonić do Darka: „Ile masz paliwa? W mojej ocenie spalamy mniej niż zakładaliśmy, więc wydłużamy trasę! Lećcie za mną”.

(fot. Paweł "Lojak" Kozarzewski)

Wszystko szło jak po maśle, dopóki nie odezwała się natura i trzeba było opróżnić pęcherze, ale to materiał jest na tragikomedię nie na poważny artykuł… Oba suche tandemy po ostatnim punkcie zwrotnym leciały już z wiatrem ponad 100 km/h. Weszliśmy na wysokość chmur, szukając dodatkowej prędkości. Dostaliśmy dopalacz +10 km/h, ale odczuwalna temperatura nie zachęcała nas na zbyt długie obcowanie z widokami na tej wysokości. Zeszliśmy na 600 m cisnęliśmy ile sił na lotnisko w Chrcynnie. Przez ostatnie 2 godziny nie mieliśmy praktycznie łączności. Straciliśmy kontakt wzrokowy, a Przemek przestał odpowiadać na wiadomości, bo od wiatru jeszcze 2 godziny po wylądowaniu odzyskiwał wzrok. Ale, że jesteśmy zgranym TEAMem to i tak finalnie usiedliśmy na płycie lotniska 30 sekund po sobie.

(fot. Paweł "Lojak" Kozarzewski)

CZAS NA MISIA

Czasem trzeba dać sobie porządnie w kość, żeby poczuć, że życie jest wspaniałe. Zaraz po lądowaniu wiedzieliśmy, że się udało. Pytanie było ile polecieliśmy więcej, niż pierwotnie zakładaliśmy. Sprawdziliśmy to.

Oficjalny wynik lotu po trasie trójkąta FAI to 374,27km. Łącznie przelecieliśmy ponad 420 kilometrów w 6h53m. I nie powiedzieliśmy ostatniego słowa!

(fot. Przemek Gołoś)

Dziękujemy Trenerowi Motoparalotniowej Kadry Narodowej ADAMOWI PASCE za pomoc w organizacji tego przedsięwzięcia i kłaniamy się w pas Darkowi Brzostowiczowi za perfekcyjne przygotowanie sprzętu. Jesteśmy również wdzięczni za ekstra relację, którą zrealizował dla nas Paweł Lojak Kozarzewski i dziękujemy Aeroklubowi Warszawskiemu, szczególnie Dyrektorowi Tomaszowi Witkowskiemu za udostępnienie lotniska w Chrcynnie.

Opracował: Przemek Gołoś, flytube.pl

(fot. Przemek Gołoś)

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony