Przejdź do treści
Samolot An-2
Źródło artykułu

Drogocenne drobiazgi - Termos...

Harówka. Środek sezonu agrolotniczego. Latamy prawie na okrągło. Wstaliśmy przed wschodem słońca i szybko przelecieliśmy antkiem na lotnisko robocze. Sznur przyczep z nawozem do rozsiania na lądowisku zepsuł do końca nasz, już nienajlepszy, humor. Po trzecim locie robi się nieciekawie. Początkowe zamglenie gęstnieje, widzialność spada – czyli, jak piszą w stosownej literaturze, powstaje mgła. 

Trzeba poczekać. Sadowimy się wygodnie w fotelach w kabinie. Po chwili zapadamy w błogi i przyjemny sen. Przemęczenie i niedospanie dało o sobie znać. 

Ktoś brutalnie szarpie mnie za ramię. Z trudem wracam do rzeczywistości. Przed sobą widzę czerwoną "pszenno - buraczaną" twarz naszego idola - dyrektora PGR-u. Mina nie wróży nic dobrego. 

Osobnik zwany przez pracowników "Termosem" z racji posiadania nieprzeciętnej wielkości brzucha z wolna i dobitnie tłumaczy, że "on tu jeździ po polach i wszystkie roślinki wołają jeść, a tu dwóch gamoni zamiast latać i ratować sytuację po prostu obrzydliwie wszystko olewa i śpi". Rzut oka przed siebie - mgła trzyma - widać może 800 metrów, więc „co się czepia?!” Widzialność 800 metrów - tu na ziemi - a po starcie?

Początkowe lekkie rozdrażnienie zmienia się w złość. "No co jest? Przecież nie da rady latać w takich warunkach - pewnie ludków ubranych w białe fartuchy i kaski na polu mozolnie odmierzających odległości po każdym przelocie nie będzie widać. Są po za tym przepisy - odwal się..."

Gościu nie odpuszcza - sam się wzbudza i nakręca. Nerwy mi puszczają. Ok – polecimy, ale Ty z nami.

Gramoli się na fotel drugiego lotnika, a mechanik staje po środku. Inżynier nie ma tęgiej miny. Nie odzywa się, ale i tak dokładnie wiem co sądzi o tym pomyśle.

Start. Tak jak przypuszczałem - 800 metrów na ziemi skurczyło się do majaczących na ziemi obiektów. Znam tu każde pole, każdą drogę, każdy słup... 

Dolot do pola to 3 minuty. W poprzednich lotach już ustawiłem sobie żyroskopowy wskaźnik kursu bardzo pomocny przy kiepskich widzialnościach - również w lotach agro. Nad polem trzeba zrobić takie samo podejście, jak podczas lotu na dwie NDB, ale NDB to nie radiolatarnie lecz biały fartuch na polu. 

Wiem dokładnie, gdzie stoi moje pierwsze "NDB". Troszeczkę w prawo, teraz krawędź lasu - trzeba przejść nad chałupą na skraju pola teraz kurs... jest. Biała sylwetka tylko miga pod samolotem teraz tylko żyro. Sypiemy nawóz. Wokół zielone pole pszenicy zlewające się z chmurami. O, jest drugi. Bingo - trafiony idealnie. 

Patrzę na Termosa. Kompletna dezorientacja geograficzna i przestrzenna. Szeroko otwarte oczy wskazują, że jest w lekkim szoku. No stary… teraz dam Ci do wiwatu. Zemsta jest rozkoszą bogów. 

Nawrót do pola i kolejne... najście? Nie, zaraz, zaraz… jest pomysł. Zakręt - tylko o 90 stopni. Wykonuję nerwowe ruchy, rozglądam się z zatroskaną miną i pokazuję, że nie wiem gdzie lecimy. Pola pszenicy oczywiście nie ma. Bezradnie rozkładam ręce -"Dyrektorze nie wiem gdzie jesteśmy, mamy mało paliwa, gdzie lecimy, aby wrócić do lądowiska przecież Pan jest u siebie, pan tu wszystkich i wszystko zna na wylot...". 

Spanikowany pokazuje kierunek w przeciwnym kierunku niż lądowisko. Super lecimy w kierunku sąsiedniego PGR-u. O, tam nie będziesz taki mocny - to już nie twoje pola. Pokazuję na jedną ze świecących lampek – paliwooo!!!!!!!! 

Naczelna władza gospodarstwa rolnego i zakładowej komórki PZPR wpada w niezłą panikę. Kręci się na fotelu, twarz czerwona, a kropelki potu zraszają przepracowane dyrektorskie czoło. Decyzje co do kierunku lotu zmieniają się z prędkością strzałów z karabinu maszynowego. Jeszcze ze dwa kółka. Starczy. Bo zaraz gościu zejdzie na zawał albo dostanie wylewu, co przy jego tuszy jest bardzo prawdopodobne.

Nowy kurs, znajome obiekty przemykają pod samolotem. Prosta. Wyłania się lądowisko. Teraz lądowanie. Załamanie i próbuję dociągnąć wolant na siebie. No nie, potężny brzuch Termosa kompletnie blokuje możliwość wykonania tego manewru. Ogromny kangur kończy ten specyficzny lot.

Termos zsuwa się z fotela. Wygląda jakby przerzucił z 5 ton węgla. Robię minę niewiniątka, ale w środku jestem cały "happy". Super! Ale dałem mu popalić! Wszystko się zgadza - faktycznie zemsta jest rozkoszą. 

Stajemy przed samolotem. Twardy grunt pod stopami sprawił, że Termos dochodzi do siebie: 
"Znaczy jak kapitan mówi, że nie można latać to nie można latać" wycedził przez zęby. Podał mi rękę na odchodne. "Ale lądowanie kapitan to totalnie spier.........". Ugryzłem się w język - starczy na dzisiaj.

Drobiazg ten sprawił, że nigdy już nie kwestionował moich decyzji. Ci co latali tam później twierdzili, że Termos to super dyro, nie wcina się do roboty, jakoś zawsze z nim się można dogadać i taki … życzliwy dla lotników...:)

Grzegorz Skomorowski


Jeśli spodobało Ci się to opowiadanie, to polecamy wszystkie odcinki serii, w książce „Drogocenne drobiazgi” dostępnej w sklepie dlapilota.pl

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony