Przejdź do treści
Blog Sebastiana Kawy - walory Góry Żar
Źródło artykułu

Blog Sebastiana Kawy - walory Góry Żar

Niewiele jest miejsc na świecie, które by miały tyle walorów cennych nie tylko dla szybowników ile Żar.

Termika , fala , żagiel , spływ… Wprawdzie słońce częściej  mogłyby tu zaglądać, a góry sterczeć troszkę wyżej może nawet z jakąś skalna ścianą, ale dymiący krater byłby już nadmiernym zbytkiem. Ta miniaturyzacja ma swoje zalety, bo wystarczy aby prowadzący loty i czyniący powinności wobec nadzoru przenieśli swoje biuro na ławę obok pasa startowego, a  piloci nerwowo zerkający w niebo wyciągnęli swe ukochane zabawki za wrota hangarów, lub z wózków transportowych, a już byle tchnienie wiatru, lub promień słońca daje podtrzymanie smukłym skrzydłom.

Gdy szkoła funkcjonowała na szczycie jedynymi przeszkodami dla lotów były deszczowe chmury kryjące wierzchołki okolicznych wzniesień, zły humor bogów tego Olimpu, albo … duże zaspy śniegu blokujące kolej szybowcową i startowisko. Jednak na tę ostatnią okoliczność skutecznym sposobem była mnogość łopat i entuzjazm uczestników wiosennych turnusów. Gdy woda wpłynęła na szczyt za sprawą potężnych pomp elektrowni, hangary i hotel spłynęły na łączkę u podnóża góry. Nie wystarczą już liny ani silne podmuchy wiatru, które same porywały onegdaj uskrzydlonych śmiałków w przestworza. Teraz w ten sposób zabawia się brać lotnicza nosząca swe statki powietrzne w plecaku.

Natomiast entuzjaści pilotujący aerodyny o sztywnych skrzydłach muszą się wspomagać holownikami, a te są ciężkie. Po zejściu śniegu, lub po obfitych deszczach nasza łączkę podtapiają wody spływającą po zboczach, oraz z podziemnych cieków przebijających się przez zwały fliszu karpackiego, więc namoknięta darń po paru startach wygląda jak redliny kartofliska. Gdy łączka bulka i syczy jak żmijowisko, nie pomagają próby obcasa wykonywane przez kolejnych zniecierpliwionych pilotów. Trzeba czekać czasem kilka dni, więc gdy cumulusy, lub piękne soczewki zakwitną na niebie, wielu musi sięgać do apteczki babci, albo odwiedzić dentystę.

Znaleźliśmy na to radę. Trzeba było poszukać rezerwowego pola wolnego od tych mankamentów. W czasach Grzeszczyka, Czerwińskiego, Kocjana, Dońskiego, oraz innych pionierów trzeba było najmować furmankę, wypatrywać dogodnych miejsc, palić ogniska i obserwować dymy, aby móc  powiedzieć: - To jest to ! To jest tu ! 

Dziś mamy większą wiedzę i zjawiskach atmosferycznych. Świetnie znamy ukształtowanie terenu, więc łatwo było wytypować odpowiednie miejsca, ale trzeba było sprawdzić możliwości wykorzystania. Takim optymalnym miejscem była Meszna. Ojciec Dyrektor Antoni mógłby z ganku swego domu zawiadować lotami. Stąd byłby kroczek na stoki Klimczoka i Magurki, a starty na falę wprost ze wzlotu za wyciągarką. Sprawdziło się jednak porzekadło moje żony: - W każdym momencie może powstać autostrada niszcząca raj i uroczysko. I tak się stało.

Innym miejscem jest Lipowa. Jakby specjalnie dla lotników, u stóp Skrzycznego, z, ostały się wśród wąskich wstążeczek miedz rozlegle dworskie pola z których jedno rozpostarte na łagodnym grzbiecie wzniesienia góruje nad jesiennymi mgłami. Jest korzystnie ułożone w róży wiatrów i co bardzo ważne – suche. Dodatkowym walorem jest fakt, iż wiatr halny właśnie znad tego pola porywa w przestworza stada wron,a gdy słońce wchodzi na nieboskłon to  nad pobliskimi  stokami Skrzycznego i Baraniej Góry  najwcześniej tworzą się wznoszenia. Tylko, że  Żywiecczyzna to nie pola siczowe na których w dowolnym miejscu  można było urządzać popasy. Tu równej ziemi skąpo a gazdowie hardzi. Na szczęście okazało się, że właśnie tę górę kupił pan Michał Bożek, właściciel „Ustronianki”. Ten bardzo życzliwie odniósł się do naszej propozycji utworzenia lądowiska, które podniosłoby atrakcyjność jego rodzinnej miejscowości. Dobra to wiadomość na wypadek, gdyby gdzieś w okolicy murawa pola wzlotów musiała ustąpić przed naporem asfaltu i betonowych ścian.

Jesienią z wielkim poświęceniem warszawscy przyjaciele przywlekli na pole „Herkulesa”. Jednak  heros okazał się cherlawy i nie służyło górskie powietrze. Kichał niemiłosiernie. Mimo to Krzysiu Trześniowski zdołał wykonać parę wzlotów na swym JS1.

13 stycznia 2014 r. Sebastian posadził na wierzchołku wzniesienia rolniczego białego konika.

Z jego pomocą wyciągnął w powietrze Stasia Kołakowskiego, Darka Żbika, Krzysia Stramę, oraz Przemka Janusza.

Imponowało, gdy ”Piper Pony” odrywał się od ziemi po kilkudziesięciu metrach rozbiegu, bystro nabierał z wysokości w rotorze formującym się nad naszymi głowami, a białe krzyżyki szybowców szybko wtapiały się w szafir nieboskłonu.

W odpowiednich okolicznościach także na tym polu wystarczy wyciągarka, aby się dostać na autostradę w błękitach. Mapa lotnicza wokół Bielska-Białej wzbogaciła się o nowy akcent i nie odbiega już od tego co widzimy u sąsiadów rozsmakowanych w knedliczkach.

Słońce i wiatr. Pora wypuścić  ptaszka z klatki.



Konik w gotowości do pracy.

Na owieju trzeba dobrze ogacić chałupę, a i nos samolocikowi przytkać nie zaszkodzi.



Kolejne skrzydełka wyprostowane.

Krzysiek gotów. Trudno się nie cieszyć w takich okolicznościach.

Trochę zaprawy fizycznej nie zaszkodzi.

Korci pytanie: Jak tam w niebiesiech?





Następni podrywają się na spotkanie z mocarnym halnym…

Tomasz  Kawa

p.s. Zdjęcia z lotów za wyciągarka będą wkrótce.

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony