Przejdź do treści
Źródło artykułu

Desant, który się nie odbył

Moi chłopcy zgniotą RAF! – przechwalał się dowódca Luftwaffe Hermann Göring. W lipcu 1940 roku niemieckie myśliwce i bombowce ruszyły na Wielką Brytanię. Naloty na obiekty militarne, a potem cele cywilne miały złamać opór aliantów i otworzyć drogę morskiemu desantowi. Po raz pierwszy od rozpętania wojny Hitler nie osiągnął jednak założonego celu.

Półkoliste arkusze blachy falistej należy wkopać w ziemię, a potem obłożyć je kamieniami i przysypać piachem. Tak powstaje Anderson Shelter – prymitywny schron, w którym wraz z rodziną można przetrwać nalot. Pod warunkiem oczywiście, że bomba nie spadnie bezpośrednio na niego albo tuż obok, w mgnieniu oka zamieniając go w zbiorową mogiłę. Pół biedy, jeśli kryjówka zostanie „tylko” przysypana gruzem z walących się domów. Wraz z budulcem rząd dostarcza bowiem ulotki z instrukcją, jak bezpiecznie wydostać się z pobojowiska.

Na pomysł budowy przydomowych schronów wpadł brytyjski minister spraw wewnętrznych John Anderson. Jesienią 1940 roku mieszkańcy Londynu masowo stawiali je w swoich ogródkach. Inni ucieczki przed niemieckimi bombami szukali na stacjach metra. Tymczasem ponad ich głowami od kilku miesięcy trwała zażarta bitwa. „Wycie silników, grzechot broni maszynowej, rozwinięte grzyby białych spadochronów, palące się samoloty z ogonami czarnego dymu – musiało to bardzo efektownie wyglądać. Nie wiadomo było, kto do kogo strzela, linie pocisków zapalających i świetlnych krzyżowały się jak pajęczyna i trafiało się, że w ferworze walki piloci atakowali swoich kolegów” – wspominał Witold Urbanowicz, polski pilot i dowódca Dywizjonu 303. Tak oto ważyły się losy Wielkiej Brytanii, a w ślad za nią pewnie i także losy II wojny światowej.

Atak przed desantem

25 czerwca 1940 roku skapitulowała Francja. Pięć dni później Hitler zajął Jersey, Guernsey i Alderney – niewielkie brytyjskie wyspy na kanale La Manche. Dalej jednak pójść nie zamierzał, przynajmniej na razie. Zakładał, że Wielka Brytania oszołomiona sukcesami Wehrmachtu zdecyduje się na zawarcie pokoju, uzna niemieckie zdobycze terytorialne i zostawi mu wolną rękę na kontynencie. Winston Churchill jednak powiedział: „nie”.

Po odrzuceniu oferty Hitler rozpoczął przygotowania do kolejnej inwazji. Operacja otrzymała kryptonim „Lew morski”. Zakładała desant lotniczy, a potem morski z kilku portów okupowanej Francji i Belgii. Już pierwszego dnia w Wielkiej Brytanii miało wylądować od 70 do 90 tysięcy niemieckich żołnierzy. Łącznie dowództwo Wehrmachtu zamierzało przerzucić tam około 30 dywizji. Termin desantu został wyznaczony na połowę września. Hitler wiedział jednak, że kluczowym warunkiem jego powodzenia jest zniszczenie brytyjskiego lotnictwa i osłabienie floty. Zadanie zostało powierzone Luftwaffe. – Parametry techniczne samolotów, jakimi dysponowały obydwa państwa, były zbliżone. Myśliwce Spitfire czy Hurricane nie ustępowały Messerschmittom 109. Niemcy jednak mieli wyraźną przewagę, jeśli chodzi o liczbę maszyn – podkreśla dr Grzegorz Śliżewski, historyk i autor książek dotyczących historii polskiego lotnictwa w czasie II wojny światowej. Luftwaffe dowodzona przez Hermanna Göringa była w stanie wysłać prawie 2,7 tysiąca bombowców i myśliwców podzielonych na cztery floty. Operowały one z Francji, Belgii, Holandii, a także Norwegii i Danii. Brytyjczycy mogli im przeciwstawić około 1300 maszyn.

Za pierwszą odsłonę niemieckiej operacji „Adler” historycy skłonni są dziś przyjmować zmasowany atak na brytyjski konwój, który 8 sierpnia 1940 roku pojawił się na kanale La Manche. Niemcom udało się wówczas zatopić siedem jednostek i uszkodzić sześć kolejnych. Zestrzelili też kilkanaście samolotów RAF. Sami stracili ponad 30 maszyn. Trzy dni później piloci Luftwaffe zrzucili bomby na porty w Weymouth i Portland. Bitwa o Anglię rozpętała się na dobre.

Najpierw Niemcy postanowili atakować brytyjskie fabryki, porty i lotniska. Chcieli sparaliżować przemysł, przerwać dostawy sprzętu i amunicji dla armii, zniszczyć kluczową dla niej infrastrukturę, a przy tym unieszkodliwić jak największą liczbę samolotów RAF. Brytyjczycy na początku z trudem radzili sobie ze zmasowanym uderzeniem. Szybko jednak wyciągali wnioski. Dowodzący RAF marszałek Hugh Dowding nakazał między innymi wyprowadzić dowództwa poszczególnych jednostek poza bombardowane lotniska i przeorganizować pracę obsługi naziemnej tak, by brytyjskie samoloty były zdolne do startu w ciągu kilku minut. – Brytyjczycy umiejętnie korzystali też ze stacji radarowych, które wówczas dopiero wchodziły do użycia – tłumaczy dr Śliżewski.

Tymczasem nastała jesień. Mimo przechwałek Göringa, Niemcy nie zdołali przybliżyć się do zwycięstwa nawet na krok. Postanowili więc zmienić taktykę.

Lew w szufladzie

5 września Hitler wydał rozkaz: ciężar operacji „Adler” należy przerzucić na brytyjskie miasta. Bombowce Luftwaffe zaczęły atakować między innymi dzielnice mieszkaniowe Londynu. W ten właśnie sposób Niemcy chcieli sterroryzować Brytyjczyków i zmusić ich do złożenia broni. – Był to jednak błąd, który okazał się brzemienny w skutkach – uważa dr Śliżewski. – Luftwaffe, koncentrując się na bombardowaniu miast, traciła z oczu cele militarne. Brytyjskie fabryki miały czas, by wrócić do względnej równowagi. Produkowały amunicję i nowe samoloty. Dzięki wzmożonemu wysiłkowi RAF był w stanie znacznie szybciej niż Luftwaffe uzupełniać poniesione straty. Co więcej, rozbudowywał swój potencjał – podkreśla historyk.


Londyn po bombardowaniu (fot. US Government/Domena publiczna/Wikimedia Commons)

15 września Hitler postawił niemal wszystko na jedną kartę. Na Londyn sunęły kolejne fale samolotów. Tego dnia niemieckie maszyny miały wykonać około tysiąca lotów bojowych. Witold Urbanowicz tak opisywał po latach atmosferę panującą wówczas w kwaterze głównej 11 Grupy Myśliwskiej w Uxbridge. „W rannych godzinach dostałem wezwanie. Kiedy startowały pierwsze samoloty, do operation room wszedł Churchill. W powietrze rzucono wszystkie dywizjony. Gdy Churchill zapytał Keitha Parka (oficer sztabu i taktyczny dowódca w czasie bitwy o Anglię – przyp. red.), jakie są rezerwy, usłyszał, że żadne”. Według historyków to był decydujący dzień lotniczej batalii o Wielką Brytanię. Wściekły atak Niemców nie zdołał złamać alianckiego oporu. Dwa dni później Hitler nakazał odłożyć rozpoczęcie operacji „Lew morski” na czas nieokreślony. Naloty co prawda trwały, ale Niemcy chyba sami przestawali powoli wierzyć, że przyniosą jakikolwiek skutek. Nie pomogło nawet włączenie się w nie lotnictwa włoskiego.

12 października Führer poprzez marszałka Wilhelma Keitla ogłosił przeniesienie inwazji na Wielką Brytanię na kolejny rok, a niebawem... rozpoczął przygotowania do wojny z ZSRR. Powoli stawało się jasne, że plany związane z „Lwem morskim” trafiły do szuflady na dłużej, a być może na zawsze.

Za datę zakończenia bitwy o Anglię brytyjscy historycy zwykli uznawać 31 października 1940 roku. Jest to jednak cezura symboliczna. Właściwie trudno powiedzieć, co takiego się wówczas wydarzyło. Na pewno w tym czasie dzienne naloty na Wielką Brytanię zaczęły słabnąć, ale Niemcy nadal atakowali nocą. Wiosną kolejnego roku powrócili również do uderzeń przeprowadzanych w dzień – zaznacza dr Śliżewski. – Dla porównania, historycy z Niemiec za koniec batalii uznają czerwiec 1941 roku, kiedy to nastąpił atak na ZSRR w ramach planu „Barbarossa” – dodaje.


Piloci Dywizjonu 303 (fot. Unknown author/Domena publiczna/Wikimedia Commons)

Nie ma jednak żadnych wątpliwości: Hitler poniósł w tej bitwie porażkę. Stworzona przez niego machina wojenna, która do tej pory niczym walec przetaczała się po Europie, po raz pierwszy się zacięła. Batalia okazała się ogromnym sukcesem brytyjskiej armii, ale nie tylko. Ramię w ramię z Brytyjczykami walczyli lotnicy z kilku innych krajów, w tym Polski, którzy zebrani zostali w czterech dywizjonach – dwóch myśliwskich oraz dwóch bombowych. – Dywizjon 303 okazał się najskuteczniejszą z jednostek biorących udział w bitwie. Jego piloci strącili 126 nieprzyjacielskich maszyn. Był to niewątpliwie efekt ich umiejętności. Nie bez znaczenia był też jednak fakt, że dywizjon stacjonował w pobliżu Londynu, gdzie toczyły się ciężkie walki. Piloci mieli sporo okazji, by zaprezentować swój kunszt – podkreśla dr Śliżewski. – Kiedy w tamten rejon na pewien czas zostali przeniesieni lotnicy z Dywizjonu 302, zanotowali nie gorsze rezultaty – podsumowuje.

Podczas pisania autor korzystał z publikacji: Witold Urbanowicz, „As. Wspomnienia legendarnego dowódcy Dywizjonu 303”, Kraków 2016; Stephen Bungay, „Bitwa o Anglię”, Kraków 2010; Michael Korda, „Bitwa o Anglię. Strategia zwycięstwa”, Warszawa 2010.

Łukasz Zalesiński

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony