Nasi w RPA!
Mamy kolejne niusy! Nasi kadrowi Koledzy opisują poniżej zmagania w Air Race oraz przesyłają kolejene rewelacyjne zdjęcia! Do kolejnej części artykułu nie trzeba zachęcać...
Środa.
ZS - trochę jak Zulus, trochę jak zachód słońca. Teraz takim czymś możemy powozić. Nie było łatwo, ale chociaż przyjemnie. Ludzie ze szkoły Sky Africa wyluzowani, uśmiechnięci i przychylni. To co trzeba wiedzieć, to trzeba, inaczej nie da rady. Przyjmujemy na stan 172-kę, pakujemy tobołki (raczej po pół kwintala na łebka), rozliczenie.
I coś, czego jeszcze nie doświadczyliśmy. Dostajemy na drogę kilka drobiazgów (zdjątko na dowód) :
kotwiczenia, zapasową dętkę do podwozia głównego, olej i lejek, sprężone powietrze w aerozolu, trzy nowe, zapakowane świece i klucz do nich, bezpieczniki, kontrówkę, wkręty, zawleczki, podkładki, nakrętki, taśmę izolacyjną, paski zaciskowe, śrubokręty, kleszcze, przewód, szmatę i ... solidny młotek. Jeszcze kawałek naciętej wzdłuż plastikowej rury, którą mamy założyć na przednią stójkę gdyby straciła olej.
A kiedy w milczeniu wychodzimy z tym wszystkim z hangaru (bo odebrało nam mowę) mechanik woła jeszcze za nami - a latarkę chcecie ? No cóż. Nothing left to say.
Przegląd, podstawki, blokada, nakolannik z milionem częstotliwości i hajda na pas.
Kierunek 18, wiatr od czoła i ..... jedziemy ... jedziemy ... jedziemy... dobrze że mieli za dużo asfaltu i wyszło im półtora kilometra. Do Mafeking (FAMM) zeszły dwie godzinki. Podziwialiśmy przepiękne, pełne uroku puuustkowia i domki porozrzucane tu i ówdzie.
Z widocznością. Tu pas ma grubo ponad 4 km. Lotnisko międzynarodowe w środku niczego, kilka kilometrów od granicy z Botswaną. Kołujemy, mijając po drodze stojanki przygotowane dla 107-iu samolotów biorących udział w wyścigu. Robi wrażenie.
Spotykamy cześć znajomej ekipy precyzyjno-rajdowej RPA i razem jedziemy do hotelu. Kolacja i lulu. Padamy z nóg.
Czwartek
Lecąc włączyliśmy logger i zrobiliśmy rundkę po kwadracie, żeby sprawdzić średnią prędkość na pełnej mocy. Policzyliśmy i wyszło nam, że ta, którą nam odgórnie ustalono na zawody, jest wyższa niż wyliczona przez nas, co sprawi, że na dzień dobry jesteśmy w plecy. Poprosiliśmy zatem o flight test.
Polecieliśmy. Po trzech godzinach dostaliśmy oficjalnie przyjętą prędkość.
O 2.2 kts większą niż pierwotna ! Usiedliśmy z wrażenia. Zaczęliśmy się zastanawiać co jest nie tak. I wtedy nas olśniło. W czasie testu była bardzo silna termika. Wszystko jasne. Mądry Polak po szkodzie. Ale nic to - powalczymy! - podjęliśmy mężną decyzję. Przy rejestracji otrzymaliśmy mapy wielkości małżeńskiego łoża z baldachimem.
Wczesnym popołudniem zaczęły przylatywać samoloty. Kłaniały się nisko i szybko. Lotniskowy klub wypełnił gwar witających się załóg. O 17.00 odprawa z obowiązkowym sprawdzeniem obowiązkowej obecności. Sprawy formalno-ogranizacyjne. Normalne.
A potem ... wszyscy wspólnie, w skupieniu wraz z pastorem zwrócili się do Stwórcy w modlitwie o bezpieczną imprezę. Co kraj to obyczaj.
Wieczorem, w hotelu, wspólnie - gdyż w międzyczasie zostaliśmy członkami Durban Wings Club, przygotowywaliśmy trasę. Najdłuższy bok ma 1h17min, najkrótszy 30 min. Nawigacyjnie nie wygląda najgorzej. Opisujemy PZ-ty - należy je mijać nie niżej niż 60 m i nie wyżej niż 150 m AGL. Not observe jest równoznaczny z dyskwalifikacją. Podobnie jak przecięcie bramki po wewnętrznej. Minutówka. Co pół minuty oczywiście. Ktoś miejscowy pyta - wy te minutówki to jak w precyzji, co? A my, no że tak, a jak wasze ? Patrzymy - co 5 minut.
Piątek.
No tośmy powalczyli.
Wszystko szło super - mycie samolotu, kołowanie do pasa, zajęcie miejsca, start z hamulców na znak świateł startowych (jak w F1) - do czasu jak samoloty startujące za nami (teoretycznie te wolniejsze) zaczęły nas wyprzedzać jakbyśmy taczkami jechali. Wtedy zaczęliśmy podziwiać piękną południowoafrykańską sawannę. Nie tracąc oczywiście kreski z oczu.
W słuchawkach rozległ się spokojny, kobiecy głos. " Mayday, mayday, mayday. Engine failure. Able to landing". I po paru minutach, po lądowaniu na drodze, potwierdzenie że wszystko jest ok. Potem okazało się, że spokój ów wynikał m.in. niejako z przyzwyczajenia. Kilka lat temu tej samej załodze odmaszerowało śmigło w powietrzu.
I znowu spokój. Po trzech godzinach sprawdzania jak coraz bardziej jesteśmy do tyłu, meta i lądowanie. Wyniki potwierdziły nasze oczekiwania. Słabo.
Wyprzedziliśmy tylko tych, którzy się zgubili. Znaczna większość, czyli prawie wszyscy, polecieli jak po kresce. Świetnie latają nawigacyjnie - GPS'y zabronione. Trochę tylko nie wiemy, jak lecieć 20 m nad terenem (bo prędkość większa) przez trzy godziny i nie ominąć żadnego punktu, w dodatku lecąc po kresce.
Wiele jeszcze musimy się nauczyć ...
A jutro podobno, na ostatnim boku, te sto kilka samolotów będzie lecieć jeden obok drugiego. Próbujemy sobie wyobrazić jak zmieszczą się (i my razem z nimi) nad pezetem w przedziale wysokości 90 m. Zobaczymy. Zrobię zdjęcie. [ ;-) JD]
pozdrawiamy
Bolesław Radomski, Dariusz Lechowski
Czekamy z niecerpliwością na relację z soboty, a co ważniejsze - TRZYMAMY KCIKU! - WALCZCIE!
Szczegóły wyścigu na stronie www.sapfa.org.za
Czytaj całość ze zdjęciami na stronie www.zawodysamolotowe.pl
Czytaj również:
Nasi w RPA
Nasi w RPA! – c.d.
Komentarze