Przejdź do treści
Źródło artykułu

Jak zmieniło się latanie zawodnicze na lotniach - część II

Lotniarstwo w Polsce nie jest jeszcze tak popularne, jak inne dziedziny lotnictwa, jednak powoli zyskuje ono coraz większą rzeszę sympatyków. Społeczność lotniarzy cyklicznie uczestniczy w mistrzostwach na poziomie reprezentacji krajowych, ale nie zobaczymy tam przedstawicieli polskiej kadry, która w naszym kraju nie została jeszcze powołana.

Jak jednak wyglądają same konkurencje lotniowe, jak się zmieniły na przestrzeni lat w kwestii możliwości wykorzystywania coraz nowocześniejszego sprzętu oraz przyrządów, a także jaką taktykę najlepiej stosować? Te tematy opisane zostały w poprzednim odcinku cyklu Pawła Wierzbowskiego, a dzisiaj zapraszamy do lektury drugiej jego części oraz odpowiedzi na pytania zadane przez jednego z czytelników.


Jak zmienilo się latanie zaowdnicze na lotniach - odpowiedź na pytania i część II

Greg napisał na forum Lotnie.pl:

„Paweł, obejrzałem filmik trzy razy. Świetna robota! To bardzo wartościowy film instruktażowy, brakuje takich. Przydałoby się jeszcze więcej komentarzy, a może nawet znaczników i wartości parametrów (wznoszenie, prędkość). Wszystkie komentarze, w powietrzu i podsumowanie na ziemi są moim zdaniem bardzo pomocne, aby zrozumieć sytuację w powietrzu i proces podejmowania decyzji.

Jednocześnie mam prośbę, abyś postarał się rozwinąć dwa zagadnienia:

1. Czy w 100% zrealizowałeś swój plan? Tzn. czy zauważyłeś coś co można było w tej sytuacji jeszcze poprawić? Np. co powiesz o lataniu w chmurze, warto?

2. Co doradzisz młodym zawodnikom? Układać taktykę i plan lotu na ziemi, analizując dokładnie dane terenowe i meteo, a później konsekwentnie je realizować? Czy może tworzyć go sobie dopiero po odebraniu pierwszych bodźców w powietrzu i obserwacji poczynań innych zawodników?

Pytam, bo odniosłem wrażenie, że przyjąłeś wariant „na czuja”, którego zresztą masz popartego praktyką i wynikami, ale czy rzeczywiście to wystarczy? Aby lekcja stała się kompletna, może napisz coś o przygotowaniu do takiej konkurencji. Jaką strategię mają przyjąć Ci, którzy zaczynają? To co dla Ciebie jest małą pestką, dla innych może być wyczynem nie do osiągnięcia bez zrozumienia pewnych podstawowych reguł”.



1. Tak, swój plan zrealizowałem i powiedziałbym, że na więcej niż 100%. Bo byłem zaskoczony, że wszystkich „załatwiłem” na takim króciutkim odcinku. Staruszki, ktoś powie. Tak, ale jak jeden z nich jest aktualnym mistrzem Austrii (63 lata) i pokonał Ruhmera… Albo wymieniony Hans Kiefinger, reprezentant Niemiec. I można jeszcze paru wymienić. Czy można było coś jeszcze poprawić. Raczej nie! Znalazłem moment, kiedy wracam(6,30’) i biorę „na celownik” Atosa, zupełnie nie potrzebnie. Bo był parę metrów wyżej? Chodzi mi o ten zły odruch, o którym wspomniałem w artykule. Byłem jeszcze w cylindrze startowym, tak że te 30 sek. nie miało znaczenia. Ale po co? Byłem już właściwie u podstawy i zdobyte 50 metrów musiałem za chwilę zbić, aby nie wejść w chmurę.

Dlatego jestem taki zadowolony, że to montażowe oglądanie (do znudzenia) filmu nie poszło na marne. Latanie w chmurach jest zabronione, szczególnie w zawodach, co grozi dyskwalifikacją. Ale między chmurami nie. Uwielbiam takie latanie, ale staram się do minimum zredukować szanse na zderzenie z inną lotnią. Dlatego przegląd sytuacji i obserwacji musi być i pozostawać pod kontrolą. Chyba widać to na filmie, jak parę razy brutalnie ściągam, aby nie wejść w gęstą chmurę. Te inne, przez które przelatuję, może wyglądają groźnie, ale to tylko na filmie.

Dlaczego uwielbiam takie latanie, bo czasem (niestety rzadko) uda mi się dodatkowo wykręcić lub wyżaglować na nawietrznej cumulusa dodatkową wysokość. Raz tak wyszedłem ok. 600 metrów i nad wierzchołek chmury. To była niezapomniana chwila. Oślepiające słońce i patrzysz się z góry na kotłującą się pod tobą jak w garnku białą masę. I lecisz, jak na nartach, po zboczach chmur. I to jest coś, co pozostaje w pamięci na długo. Każdemu życzę, aby chociaż raz coś takiego przeżył. A jak się tam wyskrobać? Nie tak łatwo. Ale to już inna para kaloszy.

2. Co doradzić młodym zawodnikom? Wybierając się na zawody koniecznością jest wcześniejsze zapoznanie się z terenem. Czyli jeśli się tu nie latało, to trzeba przyjechać odpowiednio wcześniej i oblatać okolice. Przynajmniej okolice startu. To podstawa! W zawodach nie ma czasu na szukanie, gdzie stoją kominy. To już trzeba wiedzieć. Także od miejscowych. Wybadać możliwości lądowania w polu i wysokości pewnego dojścia do lądowiska. Ważne podczas finiszowania do mety. Zapamiętać charakterystyczne punkty, skały, szczyty, maszty itp. Daje to lepsze samopoczucie i pewność siebie, gdy wracając z trasy, nagle rozpoznajesz, gdzie jesteś. I bez patrzenia na wario wiesz co robić. Także najbliższe waypointy należy poznać, organizator podaje je wcześniej.


W zawodach, podczas konkurencji myśleć, czy dolecę do jakiegoś lądowiska? Już przegrałeś! W zawodach musisz wiedzieć dokładnie, gdzie są granice bezpiecznego dolotu. Minimalnych wysokości, których nie powinieneś przekraczać. To uwalnia umysł i fantazję latania. Tak, fantazję! Coś, co pozwala czuć się jak ptak i myśleć jak ptak. Ruhmer tak ma:)

Niepewność uwalnia strach, a strach paraliżuje. W takim stanie umysłu nie ma mowy o wynikach, osiągach, taktyce. To tak samo, jak wystartować do lotu w zawodach z nadłamanym dźwigarem i myśleć o zwycięstwie, …wszystkiego najlepszego!

Jasne, że nie da się wszystkiego oblatać, poznać. Ale należy sobie wyznaczyć pewne nieprzekraczalne parametry lotu i się ich trzymać. Ja takie mam i chyba dlatego nie zostałem nigdy mistrzem świata. Ale żyję i latam dalej. Bo wielokrotnie, i to w dużych zawodach, w krytycznych sytuacjach mówiłem sobie: „Mam to w d..ie, wolę być żyjącym nie-mistrzem! A za dwa lata są znowu mistrzostwa.” Bywa, że warunki pogodowe są wręcz skrajne i po prostu niebezpieczne. Wtedy rozsądek powinien wziąć górę, a nie brawura czy bezmyślna głupota. Jest takie powiedzenie, że: „…tylko głupi się nie boi!” Czasem turbulencje i nie przewidziane zmiany pogodowe mogą spowodować różne zdarzenia i wypadki, na które nie mamy wpływu. Z tym zawsze trzeba się liczyć. Dobrze, jak jest to tylko takie zadrapanie nosa, jak na zdjęciu. Nagła turbulencja mną tak rzuciła, że uderzyłem nosem o speedbar! W bardzo spokojnym powietrzu…

Wyznaję zasadę i wielokrotnie przekazuję ją młodym pilotom:

„Przekroczenie bezpiecznej granicy ryzyka w lotniarstwie, jest śmiertelnie niebezpieczne”.



I pamiętaj:

„Tę niewidzialną linię granicy ryzyka możesz przekroczyć, ale tylko jedną nogą. Ta druga musi pozostać przed nią. A Twój środek ciężkości musi spoczywać na niej, abyś mógł w każdym momencie tę pierwszą cofnąć!”

Bez konkretnej taktyki jesteś skazany na porażkę! Będziesz latał jak pijany zygzakiem po okolicy, leciał do kominów znalezionych przez innych, gonił pulk i kwestią czasu jest, jak szybko znajdziesz się na ziemi. Prognoza pogody, termiki, wiatry, wyznaczona trasa i ukształtowanie terenu, to są konkretne dane. Te pierwsze są na papierze i mogą się zmieniać. Te drugie nie. Dlatego zgranie tych wszystkich rzeczy w jedną wspaniałą taktykę lotu jest możliwe. Tak, na papierze. Ale w powietrzu, gdy wyciągniesz tę kartkę, to z pewnością wiatr Ci ją wyrwie z ręki lub podrze! Tak wiele zmiennych zmusza pilota lotni do elastyczności i podejmowania ostatecznych decyzji w trakcie lotu. Jak często śledząc zawody widzimy w jakiejś konkurencji „wpadki” najlepszych. Często. Bo podjęta decyzja, taktyka okazała się zła. A lotnia ze swoją doskonałością ma ograniczone możliwości naprawienia dużego błędu. Żeby podejmowane decyzje były możliwie najlepsze, śmiem twierdzić, że trzeba mieć pojemny twardy dysk w głowie z zapisanymi danymi. Danymi z minimum setek lotów! Tak, doświadczenie i wiedza. I umiejętność ich łączenia, dopasowania do konkretnej sytuacji i terenu. Bo już kiedyś, gdzieś miałem taką sytuację. A takie zbocze, taka dolina i taki wiatr…, jak to było…? Szybki procesor jest też pożądany! 

Każdy lot jest nie powtarzalny, jedyny. Do pewnego momentu. Ten tysiąc trzysta siedemdziesiąty trzeci może być jak ten, tylko który? Dlatego nie zawsze komin musisz centrować krążąc. Mając ścianę skalną za plecami, to może być bardzo niebezpieczne. Jak napiszę jak to masz robić, możesz mieć potem pretensje, że nie funkcjonowało. Jak sam będziesz próbował i wreszcie się uda, to już zostanie, na twardym dysku. Potem opowiesz kumplowi, jak to zrobiłeś, bo jemu się nie udało. I jestem pewien, że następnym razem nie będziesz kombinował, tylko zastosujesz odpowiednią technikę do konkretnej sytuacji.

Wniosek? Latać, latać, latać! W różnych warunkach, w górach, na klifie.



Najlepszą taktykę i najlepszy plan lotu możesz zapomnieć, kiedy spadniesz do „parteru”, bo zabrakło Ci umiejętności, odpowiedniej techniki i w głowie masz tylko jak dolecieć do lądowiska.

Piękne plany lotu i zaplanowaną, wspaniałą taktykę do konkretnego przelotu widziałem i podziwiałem u niektórych pilotów. Mieli nawet naniesione na mapę miejsca termiczne z godzinami ich pracy i minimalną wysokością na dolot do następnego komina. Żeby nie tracić czasu. Rzeczywiście, przy x-krotnej próbie i idealnych warunkach pogodowych plan lotu wykonywali. Robili wspaniałe wyniki, rekordy. Ale ile nie udanych prób stało za tym wynikiem. O tym nie mówią. Zastanówcie się ile lotów potrzebowali, żeby nanieść te dane na mapę? Po prostu latają, latają, latają. Co ciekawe, większość z nich nie odnosi żadnych większych sukcesów w zawodach. To rzemieślnicy, którzy z zegarmistrzowską precyzją potrafią złożyć te klocki w misterną budowlę. W zawodach stają nagle przed problemami, które wymagają natychmiastowego rozwiązania, bez możliwości powtórzenia!

Latanie zawodnicze wymaga dużej elastyczności w podejmowaniu decyzji. Tych najlepszych, rozwiązań wynikających z analizy bardzo wielu czynników przyprawionych emocjami i adrenaliną.

Ja bym podzielił wszystkich zawodników na cztery grupy. Grupę liderów, grupę „cieni” liderów, latających „swoje” i początkujących zawodników. Wśród tych ostatnich jest wielu „starych” początkujących, latających dla zabawy w zawodach. Patrząc na listy wyników, to widać, że im więcej rozegranych konkurencji, tym więcej liderów znajdziemy na czołowych miejscach. Liderzy to „rzemieślnicy” latający na co dzień. Książki lotów mają grube. A nie zawodowcy, też grube portfele. Wyjazdy na zawody do Australii, Brazylii czy USA nie są tanie. Pochłaniają też mnóstwo czasu.



Mają talent i rozwijają go uzupełniając wiedzą. Grupa „cieni” liderów, to w miarę stała grupa pilotów, która często startuje w zawodach. Mają dużo nalatane, duże doświadczenie i możliwości takiego latania. Ale jednak pozostają prawie zawsze w cieniu liderów. Z wielu powodów, które ciężko tu wyliczyć. Ci latający „swoje”, to piloci starający się zostać liderami. Nie koniecznie za wszelką cenę. Po części nie znoszący stresu związanego z lataniem w pulku. Zdobywają zawodnicze doświadczenie i stale rozwijają się. Grupa początkujących, jak sama nazwa wskazuje, zaczyna dopiero przygodę z zawodami. Wielu z nich rezygnuje szybko poznając wszystkie aspekty takiego latania. Wielu startuje sporadycznie, gdyż są ograniczeni finansowo lub czasowo.

Podsumowując, latanie zawodnicze nie jest takie przyjemne i związane z wieloma dodatkowymi stresogennymi objawami. Wymaga od pilota bardzo dużo. Momenty, w których wreszcie jako zwycięzca staje na podium i odbiera puchar, wynagradzają tylko po niewielkiej części te trudy.

Niestety, poza wielką satysfakcją i uznaniem niewielkiego grona znajomych i lotniowego światka, wygrane nie poparte są finansowymi nagrodami. Dlatego nasz sport nie jest tak interesujący dla wielu młodych ludzi. 


Zapraszamy również do lektury innych artykułów zamieszczonych na stronie:
www.lotnie-vega.24tm.pl

FacebookTwitterWykop
Źródło artykułu

Nasze strony